wtorek, 9 września 2014

2 Iglesia. Kapitan.

   Znowu opisy, ale ja tak bardzo je lubię.
   Jest i Meyves.
   Rozdział jeszcze o niczym, w trzecim się zacznie dziać ;)
   Jak widzicie, wróciłam do starego, mojego ulubionego szablonu. Po prostu go kocham! <3
   A zmieniłam dlatego, iż niedługo zacznę się starać o szablon taki typowo czyśćcowy ;)
   W zakładce "Bohaterowie" pojawiła się nowa postać :) Odrobinę przypomina prezydent Coin z Kosogłosa, ale tylko odrobinę ;)
   Przy przepisywaniu swoje życie oddało kilkadziesiąt żelków. Dziękuję, wasza ofiara nie poszła na marne! [*]
   Miłej lektury :)
________________________________________



All I need is a true...
I won't to be afraid.


   Przytłaczające, białe ściany, sufity, dywany kwiaty. Czuję się tu jak w izolatce. Szklane drzwi rozsuwają się automatycznie, gdy pcham wózek z Simonem ku północnemu skrzydłu, gdzie mieści się Departament Fizyki i Nauk Astronomicznych. Dobrze, że nie musi jechać jeszcze raz windą, jej szklane ściany wywołały u mnie tak rzadki atak klaustrofobii. Odkąd pamiętam, Iglesia wzbudzała we mnie nieznany irracjonalny niepokój, jakby za kolejnym zakrętem czaił się na mnie, nienaukowca, świr z nożem w ręce. Simon śmiał się i przekonywał, że to uczucie zniknie, gdy tylko się przyzwyczaję do tego miejsca. Co chyba nigdy nie nastąpi. Jestem tu trzynasty raz, a wciąż czuję się nieswojo w tych murach.
   Przed nami ukazują się wielkie wrota prowadzące do miejsca pracy mojego przyjaciela, który spędzi tu najbliższe dni. Jego tryb pracy różni się od mojego. Gdy ja pracuję sześć dni w tygodniu po dziesięć, a nawet dwanaście godzin, brunet pracuje pięć dni po siedem godzin. Plus nocuje w wyznaczonym do tego miejscu w pracy, by być do dyspozycji, gdyby coś się działo. Mimo to ma znacznie wyższe zarobki od moich. Mimo to mieszka w podobnym bloku, co ja, część swojego wynagrodzenia oddaje naszemu domowi dziecka, by nowi wychowankowie mieli zdecydowanie lepiej niż my.
   Czasami jego altruizm działa mi na nerwy. A czasami mój altruizm wywołuje u niego napady gniewu.
   Zatrzymuję wózek, biorę od chłopaka plecak i przewieszam go przez rączki. Nie raz zastanawiałam się, dlaczego Si nie zdecydował się na zakup nowego, elektrycznego wózka. Nadal bym go tu przyprowadzała ten raz czy dwa w miesiącu, ale ułatwiłby mu życie w instytucie.
   Przekraczamy próg obszernego, kilkupiętrowego departamentu. Każdy wydział naukowy zajmuje albo jedno z kilkunastu skrzydeł budynku albo kilka wyodrębnionych pięter. Specjalnie dla Simona jego miejsce pracy znajduje się na jednym piętrze po dotarciu tu z korytarza. Popycham wózek w stronę pokoju socjalnego, gdzie dwudziestolatek zostawi plecak i kurtkę, a założy fartuch z identyfikatorem. 
   Jako osoba z zewnątrz, niezwiązana z instytutem, muszę wpisać się do protokołu wydziału i otrzymać plakietkę ze swoim zdjęciem, imieniem i nazwiskiem, które już widnieją w komputerze departamentu. 
   Simon chowa rzeczy do szafki, a ja chwytam podany mi przez pewnego doktora fizyki długopis i we wskazanym miejscu składam podpis. Cara DeMone. Nigdy nie przepadałam za nadanymi mi w sierocińcu dwoma wyrazami. Jakbym była boską karą dla świata lub twarzą i jakimś demonem. To przygnębiające. Zawsze czułam, że moim imieniem jest Cleo, nie Cara. To brzmi tak donośnie. Jednak dzieciaki z bidula wyśmiały mnie, gdy kazałam im się tak do siebie zwracać. Więc ukryłam to imię głęboko w sercu, nosząc je tam, nie zapominając, jednocześnie nikomu o nim nie mówiąc. Nawet Simonowi. Wydaje mu się, że Cleo to moje drugie imię, które po prostu wolę od Cary. 
   To mój mały sekret i nikomu go nie wyjawię.
   Odkładam długopis, a doktor podaje mi identyfikator i odzywa się z uśmiechem pełnym białych zębów na białej twarzy. Biel, wszędzie biel.
   - Miło nam znowu panią gościć w naszym departamencie.
   Posyłam mu nieśmiały uśmiech.
   - Dziękuję. Mnie także jest miło być tu kolejny raz.
   Wyciągam ze swojego plecaka czarną, lekką, skórzaną kurtkę, którą zarzucam na ramiona. Pomimo dość ciepłego dnia, w budynku panuje chłód, który jest lepszym towarzyszem wszelkich badań. Poza tym, dziwnie bym się czuła, będą jedyną w instytucie osobą w krótkim rękawku.
   Simon przygląda mi się z uśmiechem.
   - Może zjesz ze mną obiad?
   To wcale nie taki zły pomysł. Jedzenie w Iglesii wygląda tak, jak wszędzie - brązowa paćka, ale ma dużo lepszy zapach, a smaki są bardziej zróżnicowane, jest w czym wybierać.
   Uśmiecham się do przyjaciela.
   - Z przyjemnością. 
   Odjeżdża kawałek ode mnie po wypolerowanej, białej, oczywiście, posadzce.
   - Na co czekasz? - pyta z rozbawieniem w głosie.
   Patrzę na niego z otwartą buzią.
   - Ale że... teraz?
   - A niby kiedy? - Śmieje się i wskazuje dłonią na interaktywną tarczę zegara świetlnego. - Jest piętnasta, pracę zaczynam dopiero za dwie godziny, więc możemy przejechać się na stołówkę.
   -  Wyciągnąłeś mnie z domu przed czasem tylko po to, by zjeść ze mną obiad?! Simon, spałam dzisiaj tylko cztery godziny! A ty mnie zmuszasz do takich spacerów tylko po to?! - Kipię z oburzenia, a ciemnooki jedynie się uśmiecha.
   - Tak.
   Chętnie bym w coś uderzyła, ale nie wypada mi tu niczego niszczyć. Wyżyję się na jakimś drzewie w drodze powrotnej. 
   Przypinam identyfikator do klapy kurtki i zmierzam do drzwi.
   - Jedziesz, panie Niespodzianka?
   Śmiejąc się, podjeżdża do mnie, bez pytania chwytam za rączki i zamieniam się w szofera doktora Jecbera. Wyjeżdżamy na korytarz, którym tu przybyliśmy i kierujemy się ku windzie. Czekając na nią, zostajemy minięci przez młodą kobietę. Jest przedstawicielką Departamentu Nauk Przyrodniczych, poznaję to po jej czarnym fartuchu. Wreszcie kolor inny niż biały. Ktoś biegnie za posiadaczką ślicznych, brązowych włosów. Pani naukowiec nie zatrzymuje się, nawet nie zwalnia kroku. Po chwili znika za rogiem, a jej kolega wciąż ją goni.
   - Sally!
   On także po chwili znika wraz ze zmianą biegu korytarza. Patrzymy przez chwilę za tą dziwną dwójką. Pojawia się winda i wzbudzającym we mnie dreszcze dźwiękiem zaprasza do swojego wnętrza. Simon naciska "jedynkę". Przez te kilkanaście sekund staram się nie patrzeć w swoje odbicie w naprzeciwległej ścianie - lustrze. Mój wzrok zostaje utkwiony w białym panelu podłogi i w moich wyróżniających się kolorem trampkach. Gdy docieramy na pierwsze piętro i opuszczamy ciasną, lustrzaną puszkę, oddycham głęboko. Jedynie w Iglesii dopadają mnie ataki paniki, jakby moja podświadomość mówiła mi, że nie jestem tu bezpieczna.
   Poruszamy się wzdłuż przestronnego korytarza. Zza zakrętu dochodzą mnie kroki. Grupa dwudziestu ubranych w zielone mundury żołnierzy idzie powoli korytarzem. Ustawiam wózek bliżej ściany, na której o mało co się nie rozpłaszczam. Służbowcy idą w pięciu rzędach, wyprostowani, dumni, ze lśniącymi oczami, pewni swej siły. Czasami im jej zazdroszczę.
   Obserwuję ich, wydają się ignorować otoczenie. Aż łapię spojrzenie zielonych i zaczynam się bać.
   - Cara, co się dzieje? - pyta mnie Simon, zauważając przerażenie na mojej twarzy.
   Czego tak naprawdę się boję?
   - To pułkownik Baumwan.
   Nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawienie, Simon kiedyś mi go pokazał podczas pierwszych wizyt w Iglesii.
   Brunet spogląda w stronę wspomnianego mężczyzny.
   - Właściwie, to kapitan Baumwan. Trzy tygodnie temu został awansowany, od tamtej pory dowodzi oddziałem Fortaleza. Ponoć omal nie zginął w bitwie nad Mayliseą.
   Wpatrzona w biały dywan białego korytarza, staram się uspokoić, ale wciąż się boję.
   Boję się kapitana. Dlaczego?
   - Wszystko w porządku? - Przyjaciel wciąż wpatruje się we mnie z troską.
   - Tak. - Kiwam potakująco głową, wciąż niepewnie dotykając ściany. - Bien.
   Unosi brew, ale nie mówi nic więcej. Wciąż nie przywykł do tego, że mówię w nieznanym mu języku. No cóż. Wydaje mu się, że sama go wymyśliłam, nie uwierzy, że to starohiszpański. Przecież cały świat mówi po angielsku. Jestem chyba jedyną osobą, która wie, że nazwy Iglesia czy Fortaleza nie zostały stworzone przez mieszkańców Ocelii, lecz zostały zapożyczone ze starożytnego języka.
   Niewiedza czasami bywa lepsza od wiedzy. Może wtedy nikt by mnie nie wyrzucał na margines społeczeństwa.
   Wracam do poprzedniego zajęcia. Docieramy do ogromnych drzwi, które rozsuwają się przed nami prawie bezszelestnie, by ukazać salę pełną białych stolików, każdy z sześcioma krzesłami. Jak cały instytut, tak i stołówka utrzymana jest w jednym kolorze. Wyróżniają się jedynie dania na białych tacach (brązowe z różnymi kropkami) i naukowcy z DNP, do którego należy spotkana dzisiaj Sally i jej kolega.
   Po uprzednim ustawieniu wózka Simona zasiadam przy jednym z pustych stolików pod ścianą. Brunet wpatruje się w wyświetlone nad nami dzisiejsze menu. Czytam nazwy kolejnych dań bez większego zainteresowania. Wszystkie i tak wyglądają identycznie - brązowe, glutowate masy o różnych smakach, pełne chemii. Ponoć w dawnych czasach jedzenie miało różne kształty, smaki, dzieliło się na różne grupy: owoce, warzywa, nabiał, pieczywo i inne.
   Przy swoim miejscu mam klawiaturę, na której wstukuję kod L8/74. Po kilkunastu sekundach pojawia się przede mną talerz z parującą breją, w której tkwią jakieś żółte kółeczka. Przynajmniej ładnie pachnie.
   Nabieram białym widelcem odrobinę potrawy, wsuwam do ust i nie gryząc, bo właściwie nie ma co gryźć, połykam. Ciepła breja parzy mi podniebienie i zalega ciężko na żołądku. Tracę apetyt. Mój kurczak w sosie meksykańskim nie smakuje tak samo, jak poprzednio. Odkładam widelec, odsuwam od siebie talerz i opieram łokcie o blat.
   Simon patrzy na mnie znad swojego nierozpoczętego jeszcze brązowego spaghetti. Bon apetit.
   - Co jest?
   - Nic. - Posyłam mu blady uśmiech. - Po prostu nie jestem głodna.
   Kiszki w moim brzuchu urządzają sobie małą paradę. Zagłuszę je jedynym jedzeniem, jakie występuje obok brązowej mazi - słonymi krakersami, którymi żywię się od ostatnich dwunastu miesięcy.
   - Co jest najważniejsze w życiu? - pytam, wypatrując czegoś w innym kolorze niż biały.
   - To zależy od osoby, Cleo. Przyjaźń, miłość, rodzina, pieniądze... Dla każdego człowieka coś innego jest najważniejsze w życiu.
   Patrzę na niego, gdy sięga po widelec i unoszę brew.
   - A ja myślałam, że najważniejsze jest oddychanie.
   Wzdycha.
   - Mogłem się spodziewać, że odpowiedź na to filozoficzne pytanie nie będzie zbytnio filozoficzna.
   Uśmiecham się do niego.
   - Przecież mnie znasz, filozofia to nie moja bajka.
   Wstukuję na klawiaturze kod gorzkiej, czarnej, parzonej z liści herbaty bez cukru. Mając takich sąsiadów, jakich mam, nauczyłam się pić ją gorzką. Teraz w ogóle nie używam cukru, tylko przechowuję jego kostki na wypadek, gdyby wredni współmieszkańcy bloku po niego przyszli.
   Obejmuję ciepłe naczynie dłońmi i pozwalam parze otworzyć pory na mojej twarzy. Wdycham zapach parzonych liści i przez chwilę nawet lubię to miejsce. Gwarne, ale gdzie człowiek może być sam. Miejsce kontrastu, mogę żyć, nikomu nie wadząc.
   Obserwuję przyjaciela, który zabija kolejne dawne nitki, połykając bez oporu papkę o smaku spaghetti. Ponoć to rodzaj makaronu. Ale co to makaron? Wzdycham. Moja wiedza na temat starożytnych potraw jest naprawdę uboga. Szkoda, że nie mam czasu, by to zmienić.
   Stukam o blat pomalowanym na szaro paznokciem, rozglądając się wokół. Kilkanaście metrów od nas na tablicy wyświetla się komunikat dla Departamentu Geografii. Jego członkowie wstają z miejsc, w tym samym czasie naciskają przycisk kosza. Talerze z wciąż parującym jedzeniem znikają. Naukowcy bez słowa ustawiają się w równych rzędach, po czym opuszczają stołówkę. Patrzę za nimi, gdy mijają się w ogromnych drzwiach z grupą ubranych na zielono osób. Służbowcy. Poważni, wyprostowani, wchodzą do pomieszczenia, gdzie nikt nie zwraca na nich uwagi.
   Nikt z wyjątkiem mnie.
   Znowu łapię spojrzenie szmaragdowych oczu i czuję strach. Złowroga aura kapitana napawa mnie lękiem.
   Patrzę z coraz szybciej bijącym sercem, jak Baumwan, nie spuszczając ze mnie wzroku, podchodzi do naszego stolika. Talerz Simona właśnie znika. Obejmuję kubek mocniej, porcelana omal nie rozlatuje się w moich dłoniach. Kapitanowi towarzyszy wysoki, wyraźnie starszy blondyn z włosami zachodzącymi na morskie oczy. Posyła mi sympatyczny uśmiech, który staram się odwzajemnić.
   Baumwan świdruje mnie wzrokiem, jakby chciał zajrzeć w głąb mojej duszy.
   - Witajcie. - Przykłada boczną część pięści do serca i opuszcza głowę. - Kapitan Meyves Baumwan. A to mój przyjaciel, kapitan Jonathan Coraje.
   Blondyn również wita się z nami według zwyczaju.
   - Witajcie. - Wraz z Simonem powtarzamy gest mężczyzn. - Doktor Simon Jecber. A to moja przyjaciółka, introligatorka Cara DeMone.
   Brunet wciąż na mnie patrzy, czuję się coraz bardziej nieswojo. "Przyjaciółka" jest stwierdzeniem prawie że równoznacznym ze słowem "partnerka", w domyśle "życiowa". Pewnie teraz zastanawia się, jakim cudem taki doktor może być z taką nic nie znaczącą dziewczyną jak ja. Obok strachu pojawia się złość.
   - Miło nam panią poznać - odzywa się Jonathan.
   - Mnie panów również.
   Wlepiam wzrok w kubek i milknę, przecież nie jestem tematem rozmowy trójki mężczyzn.
   - Generał Connor prosi, by udał się pan teraz, o ile to nie problem, z nami. Nasz główny pomiar świetlny chyba zwariował, ma bardzo dziwne odczyty.
   - To nie problem, właśnie skończyliśmy. Caro? - Simon patrzy na mnie, dobrze wiem, co oznacza to spojrzenie.
   Naciskam przycisk kosza i kubek z resztą niedopitej, chłodnej już herbaty znika. Chwytam za rączki i zawracam wózek, czekając na ruch żołnierzy. Idą ramię w ramię ku wyjściu z jadalni, spokojnie podążam za nimi z Simonem. Tuż przed drzwiami łapię spojrzenie kobiety w czarnym fartuchu, Sally. Jest ono nieprzyjemne, zaskakuje mnie, ale nie myślę o nim za długo, muszę dotrzymać kroku kapitanom.
   Czuję na sobie wzrok Meyvesa, gdy stajemy przed windą. Zerkam na niego. Obojętnością stara się zamaskować malujące się na twarzy zainteresowanie.
   Wzdycham w duchu. Dowiozę Simona do Departamentu Sportu i Walki, po czym ulotnię się z Iglesii, nie dam rady spędzić tu chociażby minuty dłużej.
   Korytarz DSiW jest biały, bo jakżeby inaczej. Zatrzymuję wózek przed wrotami. 
   - Nie wchodzisz z nami? - pyta mnie przyjaciel z troską.
   - Nie, Si. Wrócę Do DFiNA, zabiorę swoje rzeczy i wrócę do domu, czeka mnie niekrótka droga, a jutro od rana pracuję.
   - Rozumiem. - Posyła mi kojący uśmiech.
   Pochylam się i całuję mojego bruneta w policzek.
   - Daj znać, gdy będziesz chciał znowu skorzystać z moich usług.
   - Oczywiście, pani szofer.
   Tuli mnie na pożegnanie, życzy miłego tygodnia i prosi, bym była ostrożna w drodze powrotnej. Oczywiście, że go posłucham, nie chcę skończyć ze skręconą kostką.
   - Tobie również miłego tygodnia.
   Odwracam się w stronę mężczyzn, przykładam boczną część pięści do serca i pochylam głowę.
   - Dziękuję. Państwa towarzystwo było dla mnie zaszczytem.
   Odwzajemniają gest.
   - Cała przyjemność po naszej stronie. - Jonathan uśmiecha się delikatnie, zaś Baumwan patrzy na mnie chłodno.
   - Do widzenia.
   - Do widzenia! - Kapitan Coraje przejmuje pałeczkę i wiezie Simona do środka.
   Idąc korytarzem, czuję na sobie spojrzenie Meyvesa i mam wrażenie, że moich uszu dochodzi jego głos.
   "Do zobaczenia niedługo, Caro DeMone." 
   Odwracam się, ale mężczyzn już nie ma, właśnie zamykają się za nimi drzwi.
   Ciekawe, czy to tylko moja wyobraźnia, czy rzeczywiście zielonooki coś takiego powiedział.
   Wzdrygam się. Po dzisiejszym wiem jedno: przez długi, bardzo długi czas nie chcę ponownie spotkać Meyvesa Baumwana.
   Nie chcę się bać.





14 komentarzy:

  1. Super! Breja o smaku spaghetti , co to jest spaghetti ? rozwalasz mnie. Cleo jest bardzo kolorową i ciekawą postacią jej sposób myślenia jest nie samowity :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba :D
      No cóż, mamy rok 2222, spaghetti w wersji, którą my znamy, nie istnieje.
      Szkoda, bo to takie dobre i upaćkać się można :D

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  2. Hej, bardzo wciągająca historia, chociaż właściwie to nic takiego jeszcze się nie wydarzyło. Potrafisz budować nastrój :-). Czekam na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć.
      Cieszę się, że Ci się podoba :) Więcej zacznie się dziać przy trzecim rozdziale ;)

      Dziękuję za komentarz :) Mam prośbę - proszę o jakiś podpis przy następnej opinii.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Och, Cleo idealnie stworzyła postać CLEO! Uwielbiam ją. Ma charakter, dzięki któremu może dokonać wielkich zmian.
    Do zobaczenia? Kapitanie, co ta Cleo zamierza zrobić z Tobą w trzecim rozdziale? Oczywiście, czekam na coś dobrego ;)
    Powiem Ci, że bardzo podoba mi się to opowiadanie. Fantastyczny pomysł, widać, że wyobraźnia nie próżnuje ;)
    Jaka jestem zmęczona; piszę chyba trochę chaotycznie.
    Rozdział bardzo mi się podobał, świetny.
    Czekam na kolejny :*
    Trzymaj się cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie także podoba się postać Cary :) Nie jest do końca mną (jeszcze ;)), ale już różni się odrobinę od Rose, inaczej radzi sobie w życiu, choć jej także nie było usłane różami.
      W trzecim rozdziale Cleo jeszcze nic z Meyvesem nie zrobi... Chociaż nie, zrobi :D Ale nic więcej nie zdradzę :P
      Cieszę się, że się podoba :)
      Kolejny rozdział także powinien Ci się spodobać :)

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  4. Jestem zuUUa, bo miałam już pół długiego komentarza i nagle ni z tego ni z owego, jak nigdy wcześniej, wyłączył mi się laptop D: dlatego dziś komentarz trochę krótszy, bo nie lubię się powtarzać, a zresztą nawet nie pamiętam co pisałam. Wiem, że było coś o tym, że jak Cara chce to mogę nazywać ją Cleo i śmiałam się ze skróconego imienia Simona. Si. Huehue. Si si seniora >D! W ogóle to chciałam przeprosić, że tak długo zbierałam się do czytania, ale ostatnio rzadko siedziałam na kompie, prędzej gdzieś latałam.
    Wielbię Simona XD. Wyciągnął ją tylko po to, aby zjeść z nią obiad. Not bad, chłopie, not bad. Dlaczego mam wrażenie, że Simon albo już jest w niej zakochany albo dopiero się zakocha :o?
    "- Jedziesz, panie Niespodzianka?" - no, to było dobre >D
    Hej, jednak nie byłam na połowie rozdziału! To dobrze! XD
    Sally! Przypadek? Nie sondze.
    Jest i Meyves! Matko, Cara, dlaczego ty się go boisz :o? Przecież to całkiem przystojny gość! Ja bym tam się w jego ramiona rzuciła ohoho
    Nie chciałabym jeść brei :c nie chciałabym chodzić po pomieszczeniach, gdzie biel wali mnie w oczy :c nie chciałabym żyć w tym świecie. Boję się!
    Oddychanie. Kto by pomyślał XDD. Nie mam płuc, nie oddycham, jestem ufo, wcinam breję :c
    Gorzka herbata najlepsza, cukier to biała śmierć.
    Cara, Cara! Ja się znam na starożytnych potrawach XD! Mogę ci nawet przyrządzić ohohoh!
    "- Daj znać, gdy będziesz chciał znowu skorzystać z moich usług." - huehue, If you know what i Mean c: nieee, za dużo Nathiela, wszędzie widzę skojarzenia :o
    No, no. Końcówka bardzo fajna. Podoba mi się rozdział. Akcja powoli leci do przodu ^___^ czekam na dalsze rozdziały! Łiiiii!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czujesz, że Simon zakocha się/zakochał w Carze? Wow. Wiedziałam, że ktoś tak pomyśli, ale nie spodziewałam się Ciebie, Naff :D Nie, Simon nie darzy Cleo aż tak romantycznym uczuciem, kocha ją jak siostrę :)
      Sally nie jest przypadkiem, wytłumaczenie ---> zakładka "Bohaterowie".
      Ty byś się rzuciła w każde ramiona przystojnego mężczyzny, Naff. Tylko mi się tu w Meyvesie nie zakochuj, wystarczy, że już Loganem się z Tobą dzielę :P
      Cieszę się, że rozdział Ci się podoba :)

      Dziękuję za komentarz :**

      Usuń
  5. Wejdź normalnie na mobilny internet z nudów. Dziwnym trafem wpisz Welcome in Purgatorio, zauważ komentarz Naffa i dowiedz się o nowym rozdziale na Rozważnej.
    Otworzone dwie karty.
    I do żelków akuku z nadzieniem, którą wybrać najpierw?!
    Wybrałam Rozważną jakoś tak. Przeczytałam, chcę skomentować, na co mój tablet: "NIE!" i na tym się skończyło.
    No, a teraz WiP. Nadal kojarzy mi się to z VIP.
    Przy kojących dźwiękach rozmowy mamy z ciocią i kuzynem, którzy mieszkają.... obok (były krakersy z "Italiano ham" i teraz wątki o kradzieży klocków lego kuzyna. Kocham moją rodzinę. <3) zaczynam komentarz.
    O, teraz jest o pieluchach. Przypomina mi się epicka uwaga koleżanki: "Przyniosła pieluchę".
    Okej! Ogarniam się już!
    Haha, żartuję. Sama już nie wiem czemu, ale wylądowałam przed telewizorem i obczajałam meczyk. 1:1 w setach, na razie Polacy prowadzą 16:15. I ta rozmowa z rodzicami: "Siatkówka to jest chyba jedyny sport, który lubię" Tata: "A zwłaszcza mężczyzn, hm?", na co mama z tekstem: "Mi się podoba Kurek!".
    Jak ja kocham moją rodzinę.
    Okej, ogarnij się. Za dużo Pysia na wieczór, nigdy więcej.
    Tak z początku...
    Simona naciska "jedynkę".- Nie mam zielonego pojęcia, czy to "a" tu ma być. :D Simona to mój ulubiony bohater. Wrażliwa i taka urocza. Jestem Simona team! :3
    Jejku, tak mi się ciepło na serduszku robiło, jak wspominałaś o Sally! <3 Chyba naprawdę ją lubisz, ale dopiero teraz sobie uświadomiłam, że Germania chyba nie zna Sally. :o A jak wszyscy naukowcy z DNP nie znają Sally? :o Nie znają mentora, na których wzoruje się ich strój? :o
    Sally tam kiedyś do nich wpadnie i zrobi rozróbę, ohoho.
    Lubię Baumwana. Wydaje mi się, że na razie jest chłodny w stosunku do Cary i hm, no! Nie mogę się wysłowić. O, i nie znam go na razie za dobrze. Lubię go. Po prostu lubię, po ostatnio lubię chłodnych bohaterów fikcyjnych (nie kojarzyć z trupami). Lubię też niektórych bohaterów psychopatycznych, ale to inna sprawa.
    Siedzę sobie tak w ciemnościach, po szybach bębni deszcz i wydaje mi się chwilami, że naprawdę ląduje na ekranie tableta i wtapia się w szablon. :D
    Żartuję, okno jest za daleko, żebym do niego podeszła, bom leń, nie wspomnę, że zamknięte. :P
    Simon(a) jest spoko. Jego(ją) też lubię. Trochę bardziej od Meyvesa. Chooociaż! Nie wiem. Czas pokaże. Aczkolwiek coraz bardziej zakochuję się w Loganie. Why! Naprawdę, żebym była zauroczona jakimś bohaterem literackim to rzadkość- gratulacje!
    22.07 na moim telefonie, a ja dowiaduję się, że jest 2:1 dla nas. Pooolska! ♥
    Odrobinę współczuję ludziom z 2222. Nie spróbują prawdziwych żelków. Lub sushi, jak najprawdopodobniej ja w piątek. D:
    Co by tu jeszcze...
    Kolega Sally! To na pewno Rony! Rooony, mój przyjaciel! Jego lubię chyba najbardziej. Mwahah. Przybij pionę, Rony.
    No, tak to jest jak piszesz przerywany komentarz ponad 30 min. Dziękuję, mózgu.
    Co by tu długo przeciągać, rozdział się świetnie czyta i czekam z niecierpliwością na następny. :3 Mam nadzieję, że w 3 będzie Rony. Heuheu.
    Dodam też, że miał wyjść całkiem normalny komentarz. Ograniczę Pysia następnym razem.
    Pozdrawiam, Cleośka.Lub też Czyścicielko. :*
    Króliczek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co. Się. Ze. Mną. Dzieje.
      Dlaczego to takie długie?!
      Z czego oczywiście 50% to nudna gadanina o mnie. ;____;
      Przepraszam, Cleo. Chyba troszkę mnie poniosło.

      Usuń
    2. Twoje rozbrajające komentarze są genialne! :D
      Rony pojawi się w rozdziale 4 :P Coś Ty się tak na niego uwzięła, co? ;)
      Oczywiście, że wiedzą, kto to Sally! Inaczej by tak Germanii nie przezwali :P
      Simona zaraz zniknie :P
      Kolegą Sally w Iglesii nie może być Rony. On jeszcze nie miał swojego Odkrycia!
      Ależ rozpis. Nie komentuję go bardziej :P

      Dziękuję za komentarz :**

      Usuń
    3. Rony jest świetny, dlatego się na niego uwzięłam! Nie może mieć psatoperza, smutne. :c Jak go nie lubić?
      W sumie to tak, nie miał jeszcze Odkrycia. Ale mógł jakoś przemknąć. :P
      Następnym razem będzie krócej. :D Mówię, odbijało mi po soku, którego dawno nie piłam. Tak działa smak marchewkowo- truskawkowy na królika. Nie sam marchewkowy, bo takich nie lubię. Wtedy bym zdychała w komentarzu. :P

      Usuń

Komentarze mile widziane ;) Hejty niekoniecznie :P

Obserwatorzy