wtorek, 16 grudnia 2014

7 Everything you touch all it dies

   Rozdział pisany: 28 października - 29/30 listopada.
   Akcja dzieje się na przełomie jednego tygodnia, muszę z nią tak iść, bo tak istotna, adekwatna do tytułu jest końcówka tego rozdziału.
   Dramat, ale jest on potrzebny do ruszenia z głównym wątkiem - szukaniem prawdy. Ostatnia część jest wymyślona przeze mnie, może być elektrycznym kłamstwem, ale nie dbam o to.

   Enjoy!
_________________________________________________




Alex, 
za wszelką pomoc.
Dziękuję za wszystko :)






   Powinnam być w szoku, siedzieć teraz przy stole i rwać włosy z głowy. Być może jestem Strzegącą. A mimo tego, co się z tym wiąże, jakie niebezpieczeństwo mi grozi i jakim ja mogę być niebezpieczeństwem dla innych, cieszę się, że być może poznałam prawdę. Albo jej część.
   Czuję, że jestem bliżej poznania samej siebie. Nie definiuję już siebie jako dziewczynę z bidula, choć tej części mojego życia nie wymarzę. Tam spędziłam dzieciństwo, tam poznałam najlepszego przyjaciela, który mimo upływu lat wciąż jest przy mnie.
   Simon.
   
Nie czuje się komfortowo w zaistniałej sytuacji, widzę to.Do tej pory była tylko nasza dwójka i reszta świata, teraz tworzymy drużynę z czwórką innych ludzi. Zauważyłam, że oddaliliśmy się od siebie. Nie chcę odsuwać go na dalszy plan, ale sam chyba widzi, że bardziej pomocni są mi doktor i kapitan. Mam nadzieję, że nie jest zazdrosny o tego drugiego. Dlaczego miałby być? Gdyby to zależało tylko i wyłącznie ode mnie, nie pozwoliłabym się nigdy zapoznać z Meyvesem Baumwanem. Ale to los zechciał postawić go na mojej drodze, ja się o to nie prosiłam.
   Po raz kolejny wchodzę po schodach na piętro drukarni i kieruję się do magazynu, gdzie czekają na mnie kolejne książki. Zapach papieru i tuszu, szum pracującej drukarki i kurz unoszący się znad stosu woluminów leżących za długo w składzie - to część mojej codzienności, do które zdążyłam się przyzwyczaić. Praca mięśni, faktury, dojazdy z zamówieniami, ponowne oprawianie starych dzieł to moje wielogodzinne zajęcie składające się na ten sam od miesięcy rytm. Cieszę się, że moje Odkryccie pozwoliło mi realizować się w czymś, co lubię.
   Godziny mijają, a ja wciąż z uśmiechem na twarzy pracują, choć powoli czuję zmęczenie. A czeka mnie jeszcze spacer do mieszkania.
   Zmęczone mięśnie nóg prowadzą mnie na obrzeża. Mój organizm włączył funkcję automata, nie myślę już nad ruchami, jedynie skupiam się na faktach, które poznałam dzisiaj w pracy. W magazynie znalazłam książkę biograficzną o Tyrionie Raymesie, leżała pod stertą starych wydań "Śmiertelnej myśli". Wreszcie na coś przydała mi się karta pracownicza, kupiłam obie pozycje, a w czasie kilkuminutowej przerwy po południu przejrzałam biografię.
   Tyrion i jego żona, królowa Anna, mieli trójkę dzieci, dwóch synów i córkę. Każde z nich odziedziczyło moc swojego ojca, ale nie mogli mu dorównać. Jako jedyne w Ocelii trojacze rodzeństwo musieli "podzielić się" panowaniem nad żywiołami (po ich narodzinach Anna nie mogła mieć więcej dzieci). Tyle zdołałam wyczytać, zanim kierownik zagonił mnie z powrotem do pracy. 
   Teraz, stawiając kolejne kroki ku blokowi, tworzę w głowie plan rzeczy, które chcę zrobić przed wybiciem północy. Ponownie rezygnuję z kolacji - suchych, słonych krakerów, postanawiając wziąć ciepłą kąpiel, a później usiąść na kanapie z kubkiem ciepłej herbaty i książką. Jeśli utrzymam dobre tempo czytania, może uda mi się zdrzemnąć przed pracą na jakieś trzy godziny.
   Krocząc wśród alei drzew, znowu mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Odwracam się do tyłu, ale nie dostrzegam nikogo w świetle latarni. Przecież to pod nimi najciemniej.
   Przechodzę mnie dreszcze, nagle robi mi się zimno, obejmuję się ramionami i przyspieszam kroku, nie mogę dać się ponieść panice, która puka do drzwi mojego rozumu.
   Docieram do mieszkania z bijącym sercem i dopadam okna, by zobaczyć, kto jest moim obserwatorem. Spod jednego z drzew na zachód szybkim krokiem porusza się zakapturzona postać w płaszczu. Nie mogę dojrzeć szczegółów, oceniam ją na kogoś szczupłego i średniego wzrostu. Znika mi z pola widzenia, a serce wciąż tłucze się w piersi. Chyba zamiast herbaty, napiję się melissy, mam nadzieję, że mi pomoże.

****

   Biel instytutu razi moje oczy, które przez te dwa dni urlopu odzwyczaiły się od jednobarwnego wnętrza. Rezygnuję z windy, potrzebuję więcej ruchu, a schody są puste, powoli osadza się na nich warstwa kurzu. Uśmiecham się pod nosem, wchodząc do góry. Chyba się robotom sprzątającym oberwie.
   Docieram do Departamentu Walki i Sportu kilka minut przed czasem. Tuż za drzwiami wpadam na Jonathana, który serdecznie się do mnie uśmiecha.
   - Cześć, Meyv! Wreszcie do nas wróciłeś! - Klepie mnie po plecach. - Nie rób mi tego nigdy więcej! Wczoraj Germania męczyła mnie pytaniami o ciebie, a nawet jadła ze mną lunch!
   Patrzę na niego i nie czuję ani cienia zazdrości. Właściwie czuję ulgę, że to on wziął na siebie obecność Sally, a ja nie musiałem znosić jej telefonów.
   - Nie wydajesz się być tym załamany - zauważam. - Przecież jesteś zakochany w Germanii. 
   Patrzy na mnie z otwartymi ustami, czerwieni się z zażenowaniem. 
   - Nie, no co ty. - Śmieje się histerycznie. - Ja... zakochany... w... Germanii? Dobry żart.
   - To widać, John.
   Zakłada ręce za siebie i wzbija wzrok w białą podłogę.
   - Jesteś zły?
   - Nie, niby dlaczego bym miał? - Wieszam kurtkę do swojej szafki, jest mi w niej za ciepło. - Cieszę się, że przynajmniej jeden mężczyzna wykazuje chęć zakochania się w niej.
   - Poważnie? - Wyszczerza oczy jeszcze bardziej. - Nie kochasz jej?
   - Nie - odpowiadam. Raczej nie.
   - To dlaczego wciąż z nią jesteś?
   - Z przyzwyczajenia, ale mam nadzieję szybko to zmienić.
   Ruszamy we dwóch do Destiny, gdzie mamy pilnować kadetów. Purgatorio zostało odbudowane, ale mimo wzmocnień nie mamy pewności, czy kolejna osoba podobna do Cary nie chciała go zburzyć.
   - Co porabiałeś przez te kilka dni? - pyta mnie przyjaciel.
   - Badałem pewną sprawę - odpowiadam wymijająco, nie jestem pewien, czy pomysł z wplątaniem Jonatha w badanie przeszłości i pochodzenia Cary spodobałby się dziewczynie.
   - O, to ciekawe. Wiesz, że Bakera też nie było?
   - Słyszałem o tym. - Postanawiam nie wtajemniczać przywódcy Luci w szczegóły sprawy, już zbyt dużo osób w tym siedzi.
   - Podobno doktor Smith chce wysłać coś na kształt listu gończego za tą dziewczyną.
   Zatrzymuję się gwałtownie i wpatruję w blondyna szeroko otwartymi oczami.
   - Słucham? List gończy?
   Slużbowcy wymijają nas z obu stron, ale prawie ich nie zauważamy - żaden z nich na nas nie wpada, gdyby któryś z nich dotknął nas choćby palcem, trafiłby przed sąd wojskowy za naruszenie cielesności kapitanów.
   Czasami moja wysoka pozycja w hierarchii służb wojsk lądowych mi ciąży. Poza rodziną, Germanią, Jonathanem i Bakerem nie jestem z nikim w tak zażyłych kontaktach, bym prawnie mógł go przywitać chociażby poprzez przybicie staroświeckiej "piątki".
   - Ale dlaczego list gończy, a nie tylko list poszukiwawczy? - pytam, wciąż zaszokowany informacją przekazaną mi przez Coraje.
   - Nie znam szczegółów, Meyves - rozgląda się wokół, upewniając, że nikt nas nie podsłuchuje - ale chodzi plotka, że ta dziewczyna, która rozbiła mur... jak jej tam było...
   - Cara - odpowiadam trochę za szybko, przyjaciel mi się podejrzliwie.
   - Właśnie, Cara. Więc chodzi plotka, że ta cała Cara ma coś wspólnego z jakimś dawnym rządowym projektem. Doktor Smith chce ją odnaleźć i wysłać do laboratorium do stolicy. Podobno ta dziewczyna jest skrajnie niebezpieczna.
   Przypominam sobie wydarzenia z ostatniego tygodnia. Była taka przerażona, gdy przeszła na ścieżkę jasności (korytarz za Purgatorio, gdzie Cara widziała duchy - przyp. aut.), jakby to, co tam widziała, wstrząsnęło nią i w ciągu jednej chwili wywróciło jej życie do góry nogami. Odkryła w sobie pokłady nieznanej siły, której nie potrafi jeszcze kontrolować. Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo zagubiona musi się czuć. Mimo to stara się być silna.
   Rozmyślając tak o ostatnich dniach, daję sobie sprawę z tego, że podczas rozmowy czy też debaty w moim domu, DeMone ani słowem nie zająknęła się na temat tego, co wydarzyło się po rozbiciu Purgatorio a przed dotarciem do dziewczyny. Ewidentnie coś się tam stało, inaczej by mnie nie zaatakowała i nie uciekła.
   Podczas przerwy na lunch muszę zajrzeć do Patricka i poprosić go o wizytę u blondynki. Cara nie ma już możliwości wejścia do Iglesii, więc będzie musiał do niej pojechać po pracy. Jako znakomity manipulator i osoba umiejąca perfekcyjnie oddziaływać sugestią pewnie wyciągnie z niej coś, co pomoże nam choć trochę zbliżyć się do prawdy. 
  Wchodzimy do Destiny, a mnie przechodzą dreszcze, mam silne wrażenie deja vu. W dodatku na końcu kolejki zbudowanej z młodych kadetów wojska stoi blond włosa dziewczyna. Dopiero po kilkukrotnym mrugnięciu oczami dostrzegam, że jej włosy to kaskada opadających na plecy loków.
   - Stary, wszystko w porządku? - John szturcha mnie ramieniem. - Zbladłeś.
   Kręcę przecząco głową.
   To nie Cara.
   
- Nie, nie, wszystko w porządku. To tylko ta zmiana otoczenia - z rażącej bieli do głębokiej zieleni.
   - Doskonale cię rozumiem. - Coraje maszeruje raźno obok mnie, a kadetki rzucają mu kokieteryjne spojrzenia, z których najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy. - Jakby nie można zrównoważyć tych barw i wszystko pomalować na żółto.
   - Nie każdy jest fanem tego koloru, John - oponuję. - Poza tym, zanim zdecydowaliby się na jeden odcień, minęłyby wieki. - Dostrzegam kolejną dziewczynę z rozpuszczonymi włosami. Wzdycham. - A niektórzy chyba się zapominają.
   Coraje podąża wzrokiem za moim spojrzeniem i wydyma usta - robi tak zawsze, gdy coś mu się nie podoba albo w jego mniemaniu jest niezgodne z panującymi zasadami.
   Wypruwa na przód, stoi przed drzwiami do komnaty prawdy, gdzie mieści się Purgatorio, piorunuje wszystkich surowym wzrokiem, młodzież staje na baczność.
   Dołączam do przyjaciela, ciekawy, jak obejdzie się z nieposłusznymi kobietami.
   - Witajcie. - Składa dłoń według zwyczaju, rekruci odwzajemniają gest. - Witajcie na kolejnej próbie waszych możliwości fizycznych i mentalnych. - Wraca pół drogi i wydaje komendę. - W lewo zwrot!
   Teraz wszyscy stoją do nas frontowo, po zajęciu miejsca u boku blondyna mogę spokojnie przyjrzeć się zgromadzonym, tylko kilka osób wygląda na takie, które przekroczyły wiek żołnierski i mogą starać się o punkty do przyjęcia na stanowisko szeregowych.
   Jonathan spogląda po kolejnych twarzach z przyjacielskim uśmiechem na twarzy.
   - Kolejny raz będziecie tu walczyć o pokazanie nam siły swojej wytrzymałości. To wasza trzecia próba - uwierzcie mi, jeszcze wszystko przed wami. Kto wie, może wśród was jest ktoś, kto pobije obecnego tu kapitana Baumwana w ilości punktów za jedną próbę - wykonuję gest powitania - a może nawet zburzy Purgatorio. Jeśli chodzi o ostatnie wydarzenia, badamy tę sprawę, możliwe, że za jakiś czas do waszej grupy dołączy jeszcze jedna osoba. - Wiem, że żartuje. Departament Główny nigdy nie zgodziłby się na wcielenie Cary do wojska, szybciej wtrąci ją do więzienia. - Skoro wszyscy jesteście już gotowi, możemy zaczynać. O ile wspaniałe damy próbujące zdobyć nasze serca swoimi pięknymi włosami zechcą je związać. Macie na to pięć sekund, inaczej was stąd wywalę.
   Przez grupę przechodzi fala cichego śmiechu, kadetki potulnie wiążą włosy w kucyki lub warkocze.
   - I informuję, że gdyby ktoś potrzebował, to nie mam jakichkolwiek gumek! Moje zapasy się skończyły. - Puszcza oczko do stojącej naprzeciw niego nastolatki, a ona się rumieni.
   Przewracam oczami i lekko się uśmiecham. Jonathan jest typem osoby, która zjedna sobie przyjaciół w każdym kręgu społeczeństwa. Czasami zastanawiam się, jakim cudem udało się nam zaprzyjaźnić skoro jesteśmy tak różni.
   - Dobrze - odzywam się po raz pierwszy tego dnia do młodzieży. - Znacie już zasady tu panujące. Mam nadzieję, że jesteście ustawieni według wyświetlonej listy. - Wskazuję na ekran na końcu sali, tuż przed wejściem do Purgatorio, kadeci kiwają głowami. - Jeśli nie, zajmijcie swoje miejsca. Pamiętajcie, nieupilnowanie kolejki i dokonanie próby za kogoś innego kończy się punktami karnymi, a po zebraniu ich pewnej określonej próby - wydaleniem ze szkolenia. Czy to zrozumiałe?
   Kolejne kiwnięcie głowami. Jonathan wzywa kapitanów drużyn - opiekunów kadetów, a ja zmierzam do kokpitu oceny.
   - Zaczynamy. Pierwszy jest...

****

   Nadchodzi pora lunchu, co oznacza, że mam godzinę, by udać się do Patricka, przekonać go o konieczności spotkania z Carą, zjeść i powrócić do Destiny. Czas bywa największym wrogiem.
   Mijam właśnie drzwi do Departamentu Nauk Przyrodniczych, gdy opuszcza go Germania, która uśmiecha się szeroko na mój widok. Klnę w duchu. Wszystko, tylko nie spotkanie z nią. Mam inne, znacznie ważniejsze sprawy na głowie niż bawienie się w związek z panią magister.
   - Meyves! Cześć, kochanie. - Zarzuca mi ręce na szyję i całuje w usta. - Tęskniłam za tobą. 
   Wyswobadzam się z jej objęć i odsuwam na odległość jednego metra. 
   - Witaj, Germanio. Jak się masz?
   - Dobrze, wyśmienicie. - Pokazuje śnieżnobiałe zęby, które nie olśniewają mnie jak kiedyś. - Byłam wczoraj u mojej kosmetyczki, nie mogła wyjść z podziwu nad tym, jaką mam idealnie gładką cerę i zdrowe rumieńce. Spędziłam u niej dwie godziny, tak długo ją podziwiała - szczebiocze, a ja po raz kolejny uzmysławiam sobie płytkość tej kobiety. Wychowując się w takiej rodzinie, nie mogła uniknąć rozpieszczenia do granic możliwości. To dlatego nikt nie traktuje jej poważnie, nawet koledzy z pracy.
   - To bardzo interesujące, Germanio - posyłam jej wymuszony uśmiech - ale bardzo się śpieszę, mam spotkanie terapeutyczne z doktorem Bakerem.
   - Rozumiem. Chodzi o te sny, tak, skarbie?
   Wzdycham. Jej troska jest tak wyczuwalną iluzją, że nawet na nią nie reaguję, tylko wymijam magister i kieruję się dalej.
   Podbiega do mnie, chwyta za ramię i obraca ku sobie. Irytuje mnie ta sytuacja, naprawdę czas jest teraz dla mnie czymś ważnym.
   - Meyves! - krzyczy brązowowłosa. - Co się dzieje? Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? Nie kochasz mnie już?
   Jej słodki głosik, który przybiera zawsze, gdy coś chce, denerwuje mnie od dawna. Spoglądam jej w oczy i widzę w nich, że nie zależy jej zbytnio na odpowiedzi, jest pewna, że kocham ją nad życie.
   - Nie - odpowiadam chłodno. - Nie kocham cię. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek kochałem. Nasz związek nie ma już więcej sensu, skoro opiera się jedynie na wygodzie i rutynie. Żegnaj, Germanio. - Całuję ją w policzek i szybkim krokiem odchodzę.
   Słyszę jej krzyk, ale on tylko upewnia mnie w tym, że postąpiłem słusznie. Odchodząc od niej, wyzwoliłem się od bezsensownych rozmów o niczym, wiecznych zakupów i nudnych wieczorów.
   Docieram do gabinetu Bakera, pukam mocno w drzwi, przebieram nogami w miejscu, modląc się, by jadł lunch u siebie, nie na stołówce.
   - Proszę.
   Pcham drzwi i wchodzę do środka. Patrick jako pracownik okręgowy, a nie jedynie pracownik Iglesii, ma gabinet z normalnymi drzwiami i to z obu stron - jedne w środku budynku, drugie z zewnątrz. To tutaj przyjmuje cywilnych klientów.
   Siedzi za biurkiem i zamiast delektować się przygotowanym przez żonę posiłkiem, wypełnia jakieś dokumenty. Aromatyczne zapachy docierają do mnie z parującego talerza leżącego niedaleko prawej dłoni doktora, wywołują ssanie w moim żołądku. Przełykam ślinę i wmawiam sobie, że nie jestem aż tak głodny, jak chce mi to powiedzieć mój brzuch. Staję za oparciem jednego z foteli, kładę na nim ręce i chrząkam. Baker odkłada długopis, składa dokumenty na jedną stertę, po czym przysuwa sobie talerz i zaczyna jeść.
   Czuję, jak moje ciało ogarnia irytacja, ale nie poddaję się jej, wiem, że Patrick chce mnie jedynie wypróbować. Wpatruję się więc za okno za plecami mężczyznami, a później rozglądam po pomieszczeniu. Coś się zmieniło, tylko nie wiem co.
   - Długo tak będziesz sterczeć? Czy może jednak usiądziesz i powiesz mi, po co tu przyszedłeś?
   - Dzień dobry, Patrick. Och, dziękuję, usiądę. Jesteś miły jak zawsze. - Ze złośliwym uśmiechem zasiadam naprzeciwko psychologa.
   Wzdycha, po czym wraca do konsumowania brązowej brei pachnącej jak gulasz z warzywami.
   Nie czekam na kolejne pozwolenie, szybko, oszczędnie w słowach tłumaczę, po co tu zaszedłem. 
   - Chcę, byś spotkał się z Carą i dowiedział się, skąd biorą się jej dziwne sny, co przeżyła w dzieciństwie, czy nie spotkała kogoś, kto mógłby znać jej prawdziwą tożsamość.
   - Jestem psychologiem, Meyves, a nie jakimś prywatnym detektywem.
   - Ale masz w sobie coś z detektywa zauważam. - Potrafisz wyciągnąć z człowieka wszystko to, co akurat potrzebujesz poza pieniędzmi. To manipulacja i sugestia.
   - Ja to nazywam urokiem osobistym, ale jak tam sobie chcesz. - Odkłada sztućce, wyciera usta w białą serwetkę i opiera się o brązowe oparcie obrotowego krzesła. - Mogę się spotkać z panną DeMone, ale pytanie brzmi: czy ona tego chce?
   - Raczej tak. Pytała mnie ostatnio, czy jesteś dobrym psychologiem. Odpowiedziałem, że najlepszym w mieście, co ją chyba ostatecznie przekonało do pomysłu rozmowy z tobą.
   Doktor uśmiecha się pod nosem, w kącikach warg i oczu powstają małe sieci zmarszczek, co nadaje twarzy niebieskookiego dozę potworności. To tak, jakby przy uśmiechu jego ciało dawało rozmówcy znak, że skrywa w sobie ducha o podwójnej naturze - w uśmiechu kryją się dobro i serdeczność, w zmarszczkach zaś zło i przebiegłość.
   Ciekawy jestem, czy Baker pozwala kiedykolwiek ujawnić się swojej niezbyt uprzejmej części siebie. I jak się wtedy zachowuje.
   - Okay, panie kapitanie. To kiedy mam wpaść z wizytą do tej ślicznej, blond włosej dziewoi
   Czasami to używanie przez Patricka słów rodem z czasów zwanych średniowieczem mnie dezorientuje. Albo denerwuje. Jak teraz.
  - Kiedy będziesz miał wolne popołudnie. Ważne, byś z nią porozmawiał, to bardzo istotne dla naszej sprawy. - Nie wykrzyczę, że najlepiej byłoby, gdyby spotkał się z nią już teraz, ale muszę zachować tę resztkę godności i cierpliwości, które jeszcze mam. - Nie wiem, do której pracuje, a nie wypada, byś wparował do niej, gdy po pracy będzie brała prysznic.
   - Nie przeszkadzałoby mi to. - Patrzy na mnie obojętnie, a ja przewracam oczami, nie jestem w nastroju do żartów. - Pogadam z Jecberem, pewnie jest dobrze poinformowany, jeśli chodzi o godziny pracy jego przyjaciółki.
   Podnoszę się z miejsca. Patrick postanowił już, co zrobi, więc nic tu po mnie - gdy Baker podejmie się stworzenia pełnego, myślowego planu, można być pewnym, że w przeciągu kilku godzin zacznie go realizować.
   Kieruję się do wyjścia. 
   - Dzięki, Patrick. - Dotykam klamki. - Daj znać, gdy z nią porozmawiasz.
   - Dobrze. O ile wreszcie przestaniesz przeszkadzać mi w spożywaniu samotnie lunchu, to pomaga mi myśleć.
   Uśmiecham się złośliwie pod nosem. Lunch to jedyna okazja, by mógł porozmawiać ze swoimi wyimaginowanymi przyjaciółmi. 
   - Do zobaczenia, miłego dnia - żegnam się i opuszczam gabinet blondyna. Pora, bym ja coś przekąsił.
   Zmierzając korytarzem do stołówki, zerkam na wyświetlacz zegara migoczący pod drogowskazem. Zostało mi niewiele czasu do drugiej zmiany. Przyspieszam kroku, mając nadzieję, że Bakerowi uda się porozmawiać z Carą jak najszybciej i wreszcie będziemy ją mogli należycie chronić.
   Mam nieodparte wrażenie, że niedługo wydarzy się coś złego, mój niepokój rośnie, gdy mijam główne wejście do Departamentu Administracji Wewnętrznej. Victelia Smith za wszelką cenę będzie chciała udowodnić Carze winę. Ale ja jej tego nie ułatwię.
   Gdybym tylko wiedział, jakie środki wykorzysta Smith, by złapać DeMone, zrobiłbym wszystko, by ją powstrzymać.
   Może to zmniejszyłoby wyrzuty sumienia niszczące i duszę od tego pamiętnego dnia.

****

   Kocham niedziele, ale kończą się one zdecydowanie za szybko. Po raz kolejny nocowałam u Simona, chyba naprawdę rozważę jego propozycję wprowadzenia się do niego. Boję się być sama w mieszkaniu pozbawionym życia, szczególnie teraz, gdy wiem, że ktoś mnie obserwuje. To chyba najlepsze rozwiązanie, proza tym miałabym blisko siebie kogoś, kto mnie kocha i rozumie, nie musiałabym też wstawać o brzasku, by zdążyć do pracy. To chyba pomysł bez wad. Muszę jedynie porozmawiać o tym z kapitanem i Bakerem, to trochę odciąży ich od opieki nade mną.
   Pcham wózek po zabłoconej ścieżce - nocne urwanie chmury zaskoczyło mieszkańców Kaaranu. Po tygodniach pełnych słońca nastąpiło załamanie pogody, na ulicach pojawiły się parasole, Simon trzyma właśnie jeden nad sobą, mnie przed deszcze chroni kaptur.
   Szare rękawiczki z palcami chronią moje dłonie przed chłodem i wodą. Poruszamy się w ciszy, Simon chyba przysnął, ma zamknięte oczy i oddycha spokojnie, a parasol zaczyna się niebezpiecznie przechylać do przodu. Zatrzymuję się i dotykam ramię bruneta.
   - Simon?
   Otwiera oczy i spogląda na mnie, brązowa barwa jego tęczówek emituje własne ciepło, które otula mnie jak całun, odgradza od zimna panującego wokół.
   - Coś się stało, Caro? 
   Czarny kosmyk włosów opada mu na czoło, zaczesuję go do tyłu.
   - Nie jesteś zmęczony?
   - Nie, nie jestem, dobrze spałem. Dlaczego pytasz?
   Zapina sobie jedną ręką kurtkę pod szyję, im jesteśmy wyżej, tym chłód bardziej daje nam się we znaki, wciska się w każdą szczelinę, by drażnić naszą skórę.
   - Bo chyba zasnąłeś, prawie upuszczając parasol.
   - Naprawdę? - Otwiera szerzej oczy. - Przepraszam, zamyśliłem się, deszcz tak przyjemnie uderza o materiał, dlatego zamknąłem  oczy. Ale dziękuję za troskę.
   Uśmiecham się do chłopaka. 
   - Zawsze będę się o ciebie martwić, przecież wiesz.
   Dotyka mojej dłoni i odwzajemnia uśmiech.
   - A ja zawsze będę troszczył się się o ciebie na tyle, na ile zdołam.
   Całuję go w policzek.
   - Nikt nigdy nie będzie się o mnie martwił się tak jak ty.
   Czarny parasol chroni nas, gdy Simon całuje mnie delikatnie w usta. Nie odwzajemniam pocałunku, nie czuję tego, co mogłoby mnie popchnąć do zrobienia tego, co brunet. A on tylko chciał mi teraz pokazać, jak bardzo jestem dla niego ważna.
   - Razem przeciwko światu?
   Ściskam jego dłoń.
   - Razem przeciwko światu.
   Uśmiechy rozjaśniają nasze twarze, gdy docieramy do bram Iglesii. Jako, że wydano rozporządzenie dotyczące mojej osoby o niewpuszczaniu mnie do środka, nie podchodzę bliżej.
   - Poradzisz sobie? - pytam Simona, czeka go kilkanaście metrów samotnej podróży.
   - Oczywiście, że dam. Czyżbyś zaczęła we mnie wątpić?
   Śmieję się, ściągając z dłoni rękawiczki, podaje je przyjacielowi.
   - Masz, weź je. Ja mam bardzo ciepłe kieszeni.
   - Skoro tak twierdzisz. - Zakłada je i chroni nimi dłonie. Wzrokiem nakazuje mi się pochylić, po czym przytula mnie do siebie mocno.
   - Dziękuję, że znowu tu ze mną przyszłaś pomimo tego, co nam grozi, jeśli ktoś cię zobaczy. 
   - Dobrze wiesz, że musiała tu z tobą przyjść, to najlepsza część każdej niedzieli.
   Przytula mnie jeszcze mocniej, a ja oddaję ten uścisk, pojawia się u mnie dziwne uczucie niepokoju. Oswobadzam się z objęć Simona i zwracam twarzą w stronę Iglesii. Stoję w miejscu, gdzie kamery instytutu nie mogą mnie zarejestrować, na nagraniach widać będzie jedynie zbliżających się do nas Bakera i Meyvesa, a później jeszcze Simona.
   Całuję Jecbera w policzek i proszę, by na siebie uważał.
   - To raczej ty się pilnuj, Caro. Nie wiemy, jakie niebezpieczeństwo na ciebie czyha.
   Podczas wizyty doktora Bakera w mieszkaniu Simona, gdzie spędzam ostatnio najwięcej czasu, wyjawiłam psychologowi, że ktoś mnie obserwuje, blondyn poinformował o tym kapitana. Próbowaliśmy także dowiedzieć się, skąd biorą się moje prorocze sny - Patrick podejrzewa, że to część mojego daru, mojej mocy. Evemis ma znaleźć jakieś informacje o tym dla nas.
   A Meyves zastanawia się nad włączeniem w naszą sprawę kapitana Jonathana Coraje. Nie jestem pewna, czy obarczanie tym wszystkim jeszcze jednej osoby to dobry pomysł. Muszę nad tym jeszcze pomyśleć.
   Mężczyźni nie podchodzą do nas aż tak blisko, pozostają w zasięgu kamer, witają się z nami głośno. Odwzajemniam znak powitania i naciągam rękawy kurtki na dłonie, oddanie rękawiczek nie do końca było przemyślanym ruchem - dostane je z powrotem dopiero w piątek, nie mam innej pary, ale musiałam to zrobić; mam dziwne wrażenie, że powinnam dać coś Simonowi od siebie w podziękowaniu za wielokrotne przygarnięcie mnie na noc pod swój dach przez ostatnie dni. To nic wielkiego, na piątek planuję kolację z ulubionymi daniami bruneta (czyli brązową breję o różnych zapachach), seans jego ulubionego filmu i rozmowy do późnej nocy. Będzie tak, jak wszyscy wokół nas myślą - to będzie taki zwyczajny wieczór małżeństwa, za które od dwóch lat jesteśmy brani.
    - Miłej pracy, Si - żegnam się ostatecznie z brązowookim.
   - Tobie również, Cleo.
   Rękami dotyka kół wózka, popycha je, powoli porusza się do przodu, do mężczyzn. W połowie drogi do wejścia Iglesii odwraca głowę i posyła mi kojący uśmiech. Macham mu skostniałą odrobinę z zimna dłonią i chowam ją szybko do kieszeni.
   Baker i Meyves rozmawiają o czymś z ożywieniem, Simon jedzie metr czy dwa przed nimi, całkiem dobrze radzi sobie z prowadzeniem wózka, jest samodzielny, jak zawsze tego chciał. Jestem z niego dumna. Pokazał wszystkim, że mimo wypadku i utraty władzy nad dolnymi kończynami, można prowadzić normalne życie.
   Docierają do drzwi głównych, Simon wyciąga odzianą w lekko ubłoconą rękawiczkę dłoń, by wystukać kod Departamentu Fizyki i Nauk Astronomicznych, a mnie poraża uczucie ogromnego lęku, wielkie przeświadczenie, że za chwilę wydarzy się coś złego. Dwudziestolatek zaczyna wstukiwać hasło, gdy ze ściany zabudowy kabli uwalnia się energia, a prąd przez szczelinę w izolacji przepływa spokojnie przez mokrą rękawiczkę i razi Simona.
   Biegnę, krzycząc i obserwują, jak przez ciało przyjaciela przepływają kolejne fale napięcia elektrycznego. W powietrzu rozchodzi się zapach palonej skóry. Widzę, jak Meyves próbuje odciągnąć Simona od dopływu prądu, ale szybko się odsuwa, sam zostając rażonym. Patrick biegnie na tył budynku po pomoc.
   Nie dbając o to, że zostanę zarejestrowana przez kamery, dobiegam do Jecbera, kumuluję swoją moc w dłoniach, tworzę z nich barierę ochronną i odrywam bruneta od źródła, odsuwam go, a później łącze rozerwane miejsce i nakazuję izolacji połączyć się na nowo w całość. Gdy to się udaje, rzucam się do przyjaciela, znad którego unosi się dym i swąd spalenizny. Chcę odgarnąć mu włosy z czoła, ale ich nie ma - jego czaszka to resztki skóry, czarnej i różowej. Widzę, jak wolno unosi się jego klatka piersiowa, klękam przy nim.
   - Simon? Simon, proszę, spójrz na mnie - szepczę błagalnym głosem. Szuka mnie wzrokiem, co budzi we mnie nadzieję.
   - Cara... - chrypie.
   - Jestem tutaj.
   Z trudem przełyka ślinę, słyszę świst, gdy próbuje głębiej odetchnąć. Modlę się, by Baker sprowadził pomoc jak najszybciej.
   Brązowe oczy chłopaka powoli tracą swoje światło, powoli duch opuszcza jego ciało.
   - Kocham cię, Cara - dochodzi mnie jego szept. Po moich policzkach toczą się dwa strumienie łez.
   - A ja kocham ciebie, Simon.
   Oczy wywracają się do tyłu, oddech zamiera na ustach i następuje koniec.
   Simon nie żyje.
   Nie żyje, bo moimi rękawiczkami dotknął przycisków tuż przy odizolowanym kablu.
   Jego śmierć to moja wina.
   Krzyczę przeraźliwie, gdy Baumwan odrywa mnie od martwego ciała przyjaciela. Krzyczę nadal, gdy pakują zwłoki do czarnego worka. Krzycę, gdy Meyves i Patrick składają mi wyrazy współczucia. Krzyczę, gdy członkowie Departamentu Administracji Wewnętrznej zaczynają zadawać mi pytania na temat tego wydarzenia.
   Gdy tracę głos, wymijam wszystkich, wyswobadzam się z objąć próbującego mnie zatrzymać Meyvesa i puszczam się biegiem w dół zbocza do centrum Kaaran, mijam kolejne domy, aż docieram do mieszkania Simona. Ręka mi drży, gdy otwieram drzwi. Wpadam do salonu, z komody porywam zdjęcie bruneta, siadam na sofie i wpatruję się w fotografię, płaczę, ronię morze łez, dopóki moje oczy nie wyschną do końca.
   Straciłam najważniejszą osobę w moim życiu. Mój najlepszy przyjaciel odszedł na zawsze.
   A ja wiem, że to nie była zwykła śmierć.
   To było morderstwo.
  

4 komentarze:

  1. No i sobie zaspoilerowałam koniec, bo od razu do niego przeszłam. Łzy w oczach, smuteg. Nie podejrzewałam, że zabijesz Simona :c no, nie! Lubiłam go! Będę płakać. Biedna Cara. Co ona teraz zrobi? Był jej przyjacielem *płacze*. Jak mogłaś, niedobra Cleo? Dobra, mogłaś. Jak to dziś przyuważyłam, łatwo jest zabić postacie, które od początku chciało się zabić, a także łatwiej jest zabić swoje postacie. O wiele trudniej i gorzej jest patrzeć na śmierć postaci w czyimś opowiadaniu, szczególnie jeżeli się do nich przywiązało :c
    Dobra. To teraz wracam do początku.
    Jeżeli istniał by taki system w naszym świecie, jak w Purgatorio, to ja bym chciała mieć mimo wszystko takie samo zajęcie jak Cara <3.
    Sterty wydań "Śmiertelnej myśli" ohohoho XDD! Królik by się cieszył!
    Jestem ciekawa któż to śledził naszą Carę :o mam nadzieję, że nie zakapturzony pedobear! ohohoho. A może to była Marlu? Marlu lubi stalkować.
    Dziwną rzeczą dla mnie jest, że Meyves jest z tą całą Germanią. Skoro jest taka denerwująca i pusta to po co zaczynał w ogóle z nią być? O tak o sobie? XD Dziwne. Poza tym skoro jej nie kocha to od razu powinien z nią zerwać, a nie! Poza tym... chętnie bym ją zobaczyła w opowiadaniu huehuue. Kojarzy mi się z różową barbie O__o
    Jakby chcieli ją znaleźć to chyba najpierw by sprawdzili miejsce, gdzie pracuje XDD. Po co od razu listy gończe, poszukiwawcze i inne?
    Ach, ten John. Taki zaglebisty XDD. Podrywacz jakich mało. Brałabym.
    A jednak zgodnie z moją prośbą pojawiła się Germania >D Germania. Niemcy? Może przypomina Niemkę z wyglądu ohohohohoho! O, rzeczywiście przypominała pustą i płytką lalkę barbie huehue. Tak szybko się to skończyło? Nieźle. Ale mam wrażenie, że będzie dalej męczyć Meyvesa XD w końcu po coś istnieje w tym opowiadaniu.
    Słownictwo Patricka ze średniowiecza takie boskie. Podobał mi się jego tekst o dziewoi >D!
    No i te ich czułości przed śmiercią Simona wcale mi nie pomogły... jeszcze bardziej zachciało mi się płakać :c jesteś diabłem, Cleo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Od początku zakładałam, że Simon umrze w jakiś sposób.
      Co teraz zrobi Cara? Załamie się. Będzie chodziła do pracy, bo za coś musi żyć, ale urwie kontakt z Meyvesem i Patrickiem.
      Kto śledzi Carę? To się wyjaśni już chyba w następnym rozdziale. W ogóle, Naff, muszę Ci podziękować. Nie miałam do tej pory pomysłu na 8 rozdział, ale przez Twoje pytanie dotyczące listu gończego wiem już, co opiszę. Dziękuję! :*
      Germania się jeszcze pojawi, o to nie musisz się martwić, musi się skonfrontować z Carą.

      Rozdział wywołał u Ciebie emocje, czyli dobrze go napisałam :)

      Dziękuję za komentarz! :**

      Usuń
  2. Omg mam ochotę krzyczeć, biedny Saimon. Cara też bidulka, a kto jej został? Nikt chyba,że liczyć Mayevsa którego się ponoć ciut boi, szczerze Cara i Mayevs nie pasują. do siebie jako para, ale przyjaciele,mimo to chciałabym zobaczyć ich kiedyś w romantycznej scenerii może wtedy się do nich przekonam? Super rozdział czekam na next:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biedna Cara.
      Nie przewiduję zbyt romantycznej sceny dla niej i Meyvesa aż do epilogu.
      W ogóle ostatnio nie mam weny na to opowiadanie.

      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń

Komentarze mile widziane ;) Hejty niekoniecznie :P

Obserwatorzy