Rozdział pisany 24, 30, 31.01 - 04.02.2015 r.
Koniec zeszytu Sunset.
__________________________________________________
Czuję się dziwnie. Zostałem odsunięty od sprawy bez swojej wiedzy. I teraz naprawdę nie mam pojęcia, co się dzieje z Carą. Nie skontaktowała się ze mną, tylko z Patrickiem. Z tego, co mówił, nie spędziła u niego zbyt wiele czasu, wybiegła z gabinetu z płaczem. Dlaczego nie przyszła do mnie? Myślałem, że uda nam się zaprzyjaźnić. Czuję się odrobinę zasmucony tym, że mi nie ufa. Dobrze, że chociaż Baker podzielił się z nami informacjami. Jeśli DeMone naprawdę potrafi zapanować nad ruchami cząsteczkami, to może, przy odrobinę ćwiczeń, nauczy się kontrolować także ludzi? Jesteśmy zbiorami atomów, materii. Jeśli tak by się stało, może udałoby się zapobiec kolejnym walkom kontynentów. Musimy zrobić, co w naszej mocy, by Victelia Smith nie dowiedziała o tej umiejętności blondynki, gdy przyprowadzimy ją do Iglesii.
Czuję się podle. Wbrew swojej woli jestem w grupie "poszukiwawczej", choć raczej powinniśmy się nazywać grupą "rujnującą życie cywilom". Nie potrafię sobie wyobrazić tego, jak wkraczamy do drukarni, otaczamy Carę, któreś z nas przeczyta akt oskarżenia i wyprowadzimy dziewiętnastolatkę zakutą w elektryczne kajdanki. Przecież to nieludzkie.
Zapinam kurtkę pod samą szyję i patrzę do lusterka umocowanego na wewnętrznej stronie drzwiczek mojej szafki. Jest piątkowy wieczór, wreszcie mogę iść do domu. Jestem zmęczony - ostatnio coraz częściej mam treningi siłowe z oddziałem. To każe mi podejrzewać, że być może niedługo wrócimy na front. Nie jestem pewien, czy dam radę wytrwać kolejny raz, patrząc na śmierć kolegów. Może sam zginę? To może być lepsze od czekającej na froncie gehenny. Tylko kto by się wtedy zajął Evemis i Rony'm? Poza mną nie mają na świecie nikogo.
Czuję klepnięcie, odwracam się.
- Gotowy?
Zatrzaskuję drzwiczki szafki.
- Gotowy.
Idziemy z Jonathanem do punktu wyjścia, obaj oznaczamy godziny pracy. Coraje także nie bywa już tak często w Destiny, Luca również ciężko trenuje. Nie dochodzą do nas żadne sygnały, jakoby obce wojska szykowały się do rozpoczęcia walk, granice państwa są pilnie strzeżone i monitorowane przez całą dobę. A mimo to widmo kolejnej wojny wisi nad Ocelią jak ciemna chmura zbierająca energię na pierwszy grzmot.
Opuszczamy Iglesię i kierujemy się lekko w dół, na parking. John bez pytania gramoli się do samochodu, zwracam mu uwagę na pasy. Może jestem staroświecki, ale nie chcę mieć przyjaciela na sumieniu.
- Dobry wieczór, kapitanie Baumwan - odzywa się komputer w kokpicie. - Którą trasę raczy sobie pan wybrać?
Podaję adres zamieszkania, po czym uruchamiam motor. Jest dość późno, ulice są więc opustoszałe. Od czasu rozmowy z Victelią Smith jeżdżę do pracy i wracam do domu z jasnowłosym kapitanem. Skoro nie spędzamy tyle czasu razem w Destiny, to przynajmniej twarz Johna jest pierwszą, którą widzę po opuszczeniu domu. Cieszę się, ze zamieszkał kilka lat temu obok nas, był pomocny po śmierci moich rodziców. Chyba nigdy nie zdołam odwdzięczyć mu się za wsparcie.
- Możemy się dzisiaj napić? - pyta mnie przyjaciel. - Samo piwo mi wystarczy, po prostu potrzebuję jakiś procentów.
Samochód skręca w lewo, ostatnia prosta, za półtorej minuty będziemy już na podjeździe przed domem.
- Chętnie sam się napiję - odpowiadam. - Tylko musimy uważać na Evemis, może nam robić kazanie.
- To raczej ja powinienem jej prawić kazania - śmieje się Coraje. - Jestem od niej starszy. - Zamyśla się na chwilę. - Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to mógłbym nawet być jej ojcem.
Teraz to ja się śmieję, odpinając pasy. Jonathan wie, jak skutecznie poprawić mi humor po ciężkim dniu w pracy.
- Wypad mi stąd, zanim mój samochód zarazi się od ciebie głupotą!
Pozbawiamy samochód naszego towarzystwa i kierujemy się do drzwi głównych budynku. Nastolatkowie raczej nie będą narzekać na niezapowiedzianą wizytę wujka Johna, uwielbiają go. I próbują zeswatać, zależy im, by ustatkował się jak najszybciej i to przy boku odpowiedniej kobiety.
- Cześć, już jestem! - krzyczę po przekroczeniu progu. - Mamy gościa!
Na to hasło z salonu wychylają się dwie ciemnowłose głowy, których twarze rozjaśniają się w uśmiechach. Po chwili Evemis i Rony rzucają się Jonathanowi na szyję i zasypują go informacjami o tym, co się u nich przez ostatnie dni działo. Piętnastolatka biegnie do kuchni, gdzie dopada ściany i nakazuje komputerowi domowemu przyrządzić dla nas spaghetti, po czym wraca do salonu z tacą pełną wypełnionych płynami szklanek i dwoma kuflami. Nie wierzę. Moja młodsza siostra sama przyniosła mi piwo. To coś wróży, tylko nie wiem jeszcze co.
Zasiadamy na kanapach w salonie, z telewizora dochodzi jakaś muzyka, moje rodzeństwo ogląda koncert pewnej popowej gwiazdy. Spoglądam przelotnie na ekran, po czym sięgam po naczynie z cieczą. Coś mi nie pasuje. Zwracam się do Evemis.
- Dlaczego przyniosłaś trzy szklanki? - Upijam łyk napoju, bacznie przyglądając się siostrze.
- Zapomniałam powiedzieć, że też mamy gościa.
- Cara jest w łazience na górze, za chwilę powinna do nas zejść - dopowiada Rony, a ja krztuszę się piwem, John klepie mnie po plecach.
- Stary, jaka reakcja. Co to za Cara?
- Co ona tu robi? - Ignoruję pytanie przyjaciela, czuję nagłe napięcie i zdenerwowanie. - Dlaczego mnie nie uprzedziliście?
- Cara prosiła, by nie przeszkadzać ci w pracy. Chce z tobą porozmawiać. I może nawet się trochę za nami stęskniła. - Evemis uśmiecha się nieśmiało, jest przygotowana na burę, którą powinienem jej teraz dać.
Od mojego wybuchu ratuje ją pikanie komputera, zielonooka ciągnie za rękaw brata i oboje udają się do kuchni po talerze z jedzeniem.
Coraje patrzy na mnie z uniesioną brwią, czekając na wyjaśnienia, a ja szukam w głowie odpowiednich słów, by wszystko dobrze opowiedzieć.
- Dobry wieczór.
Obaj unosimy się na dźwięk dziewczęcego głosu. DeMone stoi na pierwszym stopniu schodów, ma ciemne spodnie, czarne, ciężkie obuwie, ciemnoniebieski sweter z długim rękawem, proste, jasne włosy opadają jej na ramiona. Minimalny makijaż, by zakryć cienie pod oczami. Mój wzrok kieruje się na jej nadgarstki - czarny sznurek nadal na swoim miejscu, tatuaż zakryty jest ubraniem.
Podnoszę się z miejsca i jest mi odrobinę wstyd, że spotykamy się akurat w chwili, gdy mam w ręce kufel z piwem. Szybko odkładam naczynie, po czym kieruję się w stronę dziewczyny, by przywitać się jak należy.
- Dobry wieczór. - Układam dłoń według zwyczaju, Jonathan czyni to samo, spogląda to na mnie, to na blondynkę. - Pamiętasz kapitana Coraje?
Tworzymy w trójkę coś na kształt trójkąta, w tym czasie moje rodzeństwo przynosi do pokoju kolację.
- Tak, pamiętam - odpowiada niebieskooka, witając się tradycyjnie z blondynem. - Miło mi znowu pana widzieć.
- Mnie ciebie także. - Kapitan uśmiecha się do dziewczyny. - Przejdźmy na ty, proszę. Będę się czuł dziwnie, kiedy tylko do mnie będziesz się zwracała per pan. Jestem Jonathan, możesz mi mówić John.
- Cara. - Dziewiętnastolatka odwzajemnia uśmiech, a mężczyzna patrzy na nią zauroczony. Kolejna ofiara uroku DeMone.
Nastolatkowie są już z powrotem w salonie, parujące talerze zajmują tyle miejsca na stole, że muszę odstawić kufel na stolik pod oknem.
- Okay. - Rony klaszcze w dłonie. - Skoro wszyscy już się znają, to jedzmy, bo nam to spaghetti ucieknie!
Ze śmiechem zajmujemy miejsca na kanapach, trzynastolatek i kapitan walczą o miejsca obok Cary. Wymieniam z Evemis rozbawione spojrzenia, a DeMone lekko się uśmiecha z zażenowania, chyba nie jest przyzwyczajona do takiej uwagi ze strony mężczyzn. Choć nie powinna się temu dziwić - chyba zdaje sobie sprawę ze swojej urody. Żyjemy w społeczeństwie, w którym blondyni stanowią zaledwie kilka procent populacji. A niebieskoocy osobnicy stanowią istny fenomen. Spotykając człowieka o takiej barwie tęczówek, grzechem jest nie zrobić sobie z nim zdjęcia. Mogę powiedzieć, że ja i moje rodzeństwo oraz John jesteśmy niemałymi szczęściarzami, bo osobiście znamy aż dwie osoby o blond włosach i niebieskich oczach, a nawet jesteśmy z nimi w głębszej relacji. Cara i Patrick są naszymi przyjaciółmi, musimy trzymać się razem.
Chwytamy sztućce i zabieramy się do konsumpcji.
- ¡Buen provecho! - odzywa się Cara, po czym zaczyna jeść.
Wpatrujemy się w nią w czwórkę i staramy się zrozumieć, co takiego właśnie powiedziała. Nie poznaję w jej słowach żadnego znanego mi starożytnego języka, ale czemu tu się dziwić - słyszałem tylko raz rozmowę po starofrancusku, teraz cały świat posługuje się nowoczesnym angielskim. Mówimy jednym językiem, a i tak nie umiemy się ze sobą dogadać. Podejrzewam, że jeżeli jakiś bóg istnieje, możemy w niedalekiej przyszłości spodziewać się powtórki z wieży Babel.
- Powiedziałam "smacznego" - tłumaczy blondynka, nakładając na widelec odrobinę brązowej brei o smaku makaronu z sosem pomidorowym.
- Po jakiemu to było? - pyta zaciekawiony Rony, pochylając się odrobinę w stronę dziewczyny.
- Po starohiszpańsku.
Z wrażenia Coraje wydaje cichy gwizd. Jestem jedyną osobą w pokoju, która spożywa posiłek. Widzę, że Cara także chciałaby w spokoju pojeść, jednak ostrzał spojrzeń ją paraliżuje.
- Hej, ludzie, kolacja wam ucieka!
Posłusznie biorą się do jedzenia, ale blondynka i tak co jakiś czas atakowana jest spojrzeniem któregoś z nastolatków lub kapitana. Gdybym mógł, wsadziłbym im głowy do talerzy i przytrzymywał tak długo, aż nie zobaczyłbym lśniącego dna.
Posiłek mija w ciszy, Cara z Evemis odnoszą naczynia, a mnie przechodzi ochota na piwo. Kufel wciąż tkwi na stoliku.
Jonathan pochyla się ku mnie i pyta z łobuzerskim uśmiechem.
- Co ona tu robi? Czyżbyś był umówiony z nią na randkę?
Przyznaję, Cara jest naprawdę śliczną dziewczyną i może w innych okolicznościach chciałbym się z nią spotykać, ale dobrze wiem, że Carę sprowadziła tutaj nasza sprawa. Do której Coraje chyba zostanie wprowadzony. Simon nie żyje, a bez wątpienia potrzebujemy kogoś do pomocy. Śledztwo zostało przerwane, tyle wiadomości jeszcze na nas czeka.
- Nie wiem, dlaczego tu jest, ale chyba ma jakiś powód, by tu być.
Moja odpowiedź nie do końca satysfakcjonuje blondyna, ale nie pyta o więcej. Jonathan szczyci się dobrym taktem, wyczuwa, że może być zawadą przy mojej rozmowie z dziewczyną, dlatego dopija piwo, podnosi się, dziękując za kolację i miłe towarzystwo, tłumaczy, że jest już późno, a musi jeszcze poćwiczyć na domowej siłowni. Jakby godziny musztry mu nie wystarczyły.
Rony pyta się go, jak stoją sprawy z dziewczynami. On i Evemis chyba znaleźli wśród pracownic Iglesii kolejną kandydatkę na żonę dla Coraje. Mojemu rodzeństwu bardzo zależy, by kapitan ustatkował się z odpowiednią osobą.
- Nie mam nikogo, ale przyznam, że ktoś mi ostatnio wpadł w oko. - Wzrok Johna kieruje się w stronę kuchni, gdzie zniknęły dziewczyny, a Rony wciąga głośno powietrze, czyżby się oburzył? - Ale chyba nie mam u niej szans. Właściwie to jeszcze jej nie znam.
Teraz następuje głośne wypuszczenie powietrza. Jeśli będzie tak dalej - jeśli Rony będzie oddychał coraz głębiej i wolniej, a potem zacznie oddychać normalnie, to mi tu odleci. Co to zauroczenie robi z człowiekiem.
Nastolatki wracają do salonu. Żegnamy się wszyscy z Jonathanem, odprowadzam go do drzwi.
- Chcę rano pełną relację z waszej rozmowy. - Puszcza mi oczko. - Czy ona będzie tutaj nocować?
Oczywiście John nie wie, że Cara już raz spędziła u nas całą noc. Posiadanie przed najlepszym przyjacielem tajemnicy to ciężka sprawa. Ale możliwe, że niedługo zostanie wplątany w to wszystko.
- Nie wiem, czy zostanie na noc. Mogę ją odwieźć do jej mieszkania.
- Przecież piłeś.
- Ile promili można mieć po wypiciu pięciu łyków piwa? Poza tym komputer dowiózłby nas w jednym kawałku.
Blondyn kręci głową z uśmiechem.
- Że też ci się taka panna trafiła. Bądź dla niej dobry. - Ponownie puszcza mi oczko.
Wzdycham ciężko.
- Jonathan, mnie i Carę nie łączy nic romantycznego. I to się raczej nie zmieni, ona wciąż przeżywa żałobę i tęskni za Jecberem. Raczej nie będzie chciała wiązać się z kimkolwiek. Zakończmy już ten temat. Idź ćwiczyć, siłownia już za tobą tęskni.
Coraje śmieje się, klepie mnie po przyjacielsku po plecach.
- Dzięki za kolację i urocze spotkanie. Tylko pamiętaj - jutro masz pracę, o siódmej trzydzieści widzę cię przy samochodzie.
Salutuję mu.
- Tak jest, kapitanie.
Żegnamy się, zamykam drzwi i wracam do salonu. DeMone siedzi na sofie, w dłoniach trzyma kubek z parującą herbatą. Nastolatkowie stoją w progu kuchni i wpatrują się we mnie.
- Już późno, do łóżek - wydaję komendę. - Żadnego słuchania głośno muzyki, grania na konsoli i krzyków. Macie być grzeczni jak na Baumwanów przystało. - Całuję Evemis w czoło, czochram Rony'emu włosy. - Dobranoc.
- Dobranoc! - odpowiadają, po czym kierują się w stronę Cary, którą ściskają na pożegnanie. Polubili ją, co mnie cieszy, a jednocześnie odrobinę przeraża - jeżeli podczas rozwiązywania naszej sprawy zostaną przez nią zranieni, może się to odbić na ich ufności w stosunku do innych ludzi, mogą zacząć dostrzegać w nich jedynie wrogów próbujących ich wykorzystać. Życie to prawdziwa mieszanka dobra i zła.
Piętnastolatka spokojnym krokiem wspina się po schodach, gdy Rony wbiega po nich, jakby brał udział w zawodach. Ze szczytu macha jeszcze Carze, po czym znika w głębi korytarza, słychać jedynie trzaśnięcie drzwiami.
Cara uśmiecha się pod nosem i bierze łyk napoju. Siadam na drugim końcu kanapy i patrzę w telewizor, leci kolejny program informacyjny.
- Przepraszam, że wpadłam bez uprzedzenia - odzywa się dziewczyna - ale musiałam przyjść, inaczej bym zwariowała. Nie pomyślałam o tym, że możesz wrócić później i w dodatku mieć gościa. Wybacz mi. - Wychyla się, by sięgnąć po wciąż stojący na stoliku pod telewizorem kufel. - Przeze mnie wywietrzało ci piwo, tak mi przykro. - Podaje mi naczynie.
- Nie powinno być - oponuję, trzymając szklany twór w dłoniach. - Nie jesteś jasnowidzem mimo wszystkich zdolności, jakie posiadasz. Poza tym nie mam właściwie ochoty na piwo, raczej na herbatę. - Spoglądam na blondynkę, wydaje się być czymś spięta. - Może przeniesiemy się do kuchni?
- Dobry pomysł. - Niebieskooka podrywa się z miejsca. - Tutaj czuję się odrobinę jak na oficjalnym spotkaniu, to trochę stresujące.
Przechodzimy do pomieszczenia obok, Cara zajmuje jedno z miejsc przy stole, a ja wydaję komputerowi domowemu polecenie wykonania dla mnie czarnej herbaty z cukrem. Siadam naprzeciwko blondynki, która powoli pije swój napój. Wygląda wreszcie na zrelaksowaną. Uśmiecham się do niej.
- Miło mi cię znowu widzieć - zagajam.
- Mnie ciebie również - odpowiada. - Dziękuję za pyszną herbatę.
Parskam urywanym śmiechem.
- To nic takiego, tylko brązowa breja o wymyślnym smaku i zapachu.
- I tak jest lepsza od suchych, słonych krakersów.
Wpatruję się w dziewczynę, ona nie odrywa wzroku od mojej twarzy. Tak właściwie to do tej pory nie zastanawiałem się nad tym, jak Cara żyje i mieszka. Nie wiem o niej nic, nie posiadam o niej żadnych informacji poza tymi, które są nam potrzebne w sprawie. A mimo to mam uczucie, jakbyśmy przyjaźnili się od lat.
- Jak się czujesz? - pytam. Od śmierci Simona minęły niecałe dwa tygodnie. Zaledwie tyle. - Patrick opowiedział mi o twojej wizycie.
- Liczyłam na to, że to zrobi - odpowiada dziewiętnastolatka. - Chcę ci powiedzieć o swoich obawach, ale musiałam wcześniej upewnić się, że naprawdę chcesz mi pomóc, że nie odwrócisz się ode mnie, gdy będę potrzebowała czasu i przestrzeni tylko dla siebie.
Odkłada na blat pusty kubek, sięgam po niego i każę komputerowi zrobić jeszcze jedną herbatę. Z moich obserwacji wynika, że to ulubiony napój blondynki, który dodatkowo ją uspokaja.
- Powiedzmy, że test zdany. - Uśmiecha się lekko. - Ufałabym ci nawet, gdybyś go nie zdał. Ale teraz czuję się pewniejsza w tym, co chcę powiedzieć. - Patrzy mi prosto w oczy. - Doktor przekazał ci to, co mu wykrzyczałam, prawda?
Kiwam potakująco głową. Patrick był zatroskany, gdy przy lunchu opowiadał o najściu blondynki. Nie był zły za nagłe pojawienie się DeMone po tylu dniach bez znaku życia, był ewidentnie zmartwiony, jak ojciec trojga pociech martwi się naprawdę o wszystko.
- Czuję się okropnie - kontynuuje dziewczyna. - Cierpię na bezsenność i wzmożoną apatię, mam początkowe symptomy depresji. - Na widok mojej uniesionej brwi spieszy z tłumaczeniem. - Przeczytałam kilka książek o psychologii, by dowiedzieć się, co mi jest. - Kiwam głową. - Zdaniem mojego szefa coraz upodabniam się do ducha, a nie człowieka.
- Zgadzam się. - Porównując Carę z teraz z Carą w chwili, w której ją poznałem, jest cieniem samej siebie. Jakby wszystko, co było w niej dobre i pełne radości, zniknęło w jakiś nieznanych czeluściach, a pozostał tylko smutek i ból.
- Ale nie potrafię być taka jak wcześniej. Czuję się, jakby ktoś pozbawił mnie serca, a zostawił jedynie ziejącą pustkę, coś na kształt czarnej dziury, która wciąga do swojego wnętrza wszystko, co znajdzie się w jej pobliżu. Jest tak, jakbym tonęła w ciemnym morzu, a usiane gwiazdami niebo płakało za powolną utratą kogoś, kto mógł coś zmienić.
Porównania Cary są dość dobre, budzą we mnie empatię dla tej biednej dziewczyny. Kładę przed nią kubek ciepłej herbaty, jednocześnie upijamy z naczyń płyn, po czym kładę swoją dłoń na dłoni Cary i słucham dalej.
- Ale jest coś więcej. Mam niejasne przeczucie, że to, co spotkało Simona, nie było przeznaczone dla niego, lecz dla mnie. To mnie w tamtej chwili powinny przechodzić pokłady prądu, to ja miałam zginąć albo, zakładając bardziej optymistyczną wersję, zostać poważnie ranną.
Ściskam jej dłoń, niebieskie oczy lśnią, DeMone powstrzymuje się przed uronieniem łez.
- Skąd ta myśl?
- Zniszczyłam Purgatorio. Dokonałam czegoś, co nie udało się od kilku dekad. A przecież nie jestem kimś wyjątkowym, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. A mimo to uczyniłam coś, czego przede mną nie uczyniło zbyt wielu ludzi. To znaczy, że coś w sobie mam. Jakąś moc, przez którą mogę stanowić zagrożenie dla innych. A co robi się z zagrożeniem, gdy takowe się pojawia?
- Eliminuje. - To podstawowa zasada wpajana młodym kadetom walki od początku ich szkolenia. Już czternastolatków uczy się, że jeżeli wyczujesz zagrożenie - wyeliminuj je. Nieważne, czy zagrożeniem jest dziki zwierz czy człowiek. Zagrożenie to zagrożenie, zjawisko niechciane, które należy zdusić wszelkimi możliwymi sposobami. Najlepiej je zniszczyć, zanim się rozprzestrzeni. Co do metod nie ma zasad, jest tylko cel, do którego należy dążyć - eliminacja zagrożenia. I tyle. Świat nie przerażał mnie nigdy tak bardzo, jak podczas wykładu na temat pozbywania się zagrożenia. Przez kilka tygodni śniło mi się, że zabijam mojego nauczyciela historii nowożytnej tylko dlatego, że groził mi staroświecką, drewnianą linijką. Nie byłem na tyle dojrzały, by w tak młodym wieku poradzić sobie z taką wiedzą.
- Dokładnie. Eliminuje. Chyba, że chce je poznać bliżej. Podejrzewam, że system izolacyjny miał "się popsuć" - wolną ręką czyni znak cudzysłowu - po wykryciu na panelu zewnętrznym mojego DNA i prąd miał mnie jedynie unieszkodliwić, tak to nazwę. Jednak twórca czy też twórcy tego wszystkiego nie przewidzieli, że będzie padać, ja przez wasze uprzedzenie nie dotknę się panelu, a Simon założy moje rękawiczki. Ściągając jedną z nich, musiałam zostawić fragment naskórka, z którego komputer pobrał mój materiał genetyczny, rozpoznał mnie, nie Simona, i zaatakował prądem.
Teoria Cary brzmi dość logicznie - tylko naukowcy mogli podjąć się podobnych działań manipulacyjnych przy głównym oprogramowaniu systemu. A mając nad sobą Victelię Smith, pewnie nawet nie próbowali protestować przed niemoralnym zadaniem. Władza jest czymś potężnym, ale ma też moc niszczenia, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę.
- Brzmi dość sensownie - odzywam się. Nie chcę, by Cara pomyślała sobie, że jej nie słucham. Chcę jej pomóc, więc chłonę i zapisuję w mózgu każdą informację, jaka pada z jej ust. Należy ją ochronić przed upiorną doktor administracji, która chce zniszczyć blondynce życie. Jeśli w dalszym naszym śledztwie zdobędziemy dowody, niepodważalne dowody na to, że Cara jest Strzegącą, świat zacznie się zmieniać. I nikt nie będzie mógł w tym przeszkodzić.
DeMone dopija herbatę, pusty kubek ląduje na blacie. Powoli podnosi się z miejsca.
- Jeszcze raz dziękuję za kolację. I za herbatę. I za wysłuchanie mnie. Jest mi odrobinę lżej, gdy podzieliłam się z kimś swoją chorą teorią.
- Nie jest chora. Jest bardzo możliwa. Jeśli nadarzy się okazja, spróbuję dostać się do raportu z monitoringu i instalacji.
- Jeśli będziesz potrzebował pomocy, wtajemnicz kapitana Coraje. Przyda się nam ktoś na miejscu Simona.
Podchodzi do mnie, całuje w policzek i rusza do wyjścia.
- Gdzie się wybierasz?
- Do mojego pustego mieszkania, jedna ze ścian bardzo za mną tęskni.
Dopadam do dziewczyny i łapię ją za rękę.
- Nigdzie nie idziesz. Jest późno, ciemno, do mieszkania masz daleko, jeszcze ktoś cię napadnie!
- Albo będzie śledził - prycha pod nosem nastolatka.
- Słucham?! Ktoś cię śledzi?! Teraz nie ma innej opcji, nocujesz tutaj. - Sięgam do szafki przy drzwiach wejściowych. - Masz tu klucz panelowy. A teraz na górę! Zaraz przyniosę świeżą pościel, a ty opowiesz mi o tym stalkerze.
Teraz Cara przytula mnie do siebie mocno. Zaskoczony niepewnie otulam ją ramionami.
- Dziękuję. Za wszystko. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo potrzebuję takiego przyjaciela jak ty.
Całuję blondynkę w czoło.
- Nieważne, co się stanie, ja zawsze będę stał u twojego boku.
Koniec zeszytu Sunset.
__________________________________________________
Czuję się dziwnie. Zostałem odsunięty od sprawy bez swojej wiedzy. I teraz naprawdę nie mam pojęcia, co się dzieje z Carą. Nie skontaktowała się ze mną, tylko z Patrickiem. Z tego, co mówił, nie spędziła u niego zbyt wiele czasu, wybiegła z gabinetu z płaczem. Dlaczego nie przyszła do mnie? Myślałem, że uda nam się zaprzyjaźnić. Czuję się odrobinę zasmucony tym, że mi nie ufa. Dobrze, że chociaż Baker podzielił się z nami informacjami. Jeśli DeMone naprawdę potrafi zapanować nad ruchami cząsteczkami, to może, przy odrobinę ćwiczeń, nauczy się kontrolować także ludzi? Jesteśmy zbiorami atomów, materii. Jeśli tak by się stało, może udałoby się zapobiec kolejnym walkom kontynentów. Musimy zrobić, co w naszej mocy, by Victelia Smith nie dowiedziała o tej umiejętności blondynki, gdy przyprowadzimy ją do Iglesii.
Czuję się podle. Wbrew swojej woli jestem w grupie "poszukiwawczej", choć raczej powinniśmy się nazywać grupą "rujnującą życie cywilom". Nie potrafię sobie wyobrazić tego, jak wkraczamy do drukarni, otaczamy Carę, któreś z nas przeczyta akt oskarżenia i wyprowadzimy dziewiętnastolatkę zakutą w elektryczne kajdanki. Przecież to nieludzkie.
Zapinam kurtkę pod samą szyję i patrzę do lusterka umocowanego na wewnętrznej stronie drzwiczek mojej szafki. Jest piątkowy wieczór, wreszcie mogę iść do domu. Jestem zmęczony - ostatnio coraz częściej mam treningi siłowe z oddziałem. To każe mi podejrzewać, że być może niedługo wrócimy na front. Nie jestem pewien, czy dam radę wytrwać kolejny raz, patrząc na śmierć kolegów. Może sam zginę? To może być lepsze od czekającej na froncie gehenny. Tylko kto by się wtedy zajął Evemis i Rony'm? Poza mną nie mają na świecie nikogo.
Czuję klepnięcie, odwracam się.
- Gotowy?
Zatrzaskuję drzwiczki szafki.
- Gotowy.
Idziemy z Jonathanem do punktu wyjścia, obaj oznaczamy godziny pracy. Coraje także nie bywa już tak często w Destiny, Luca również ciężko trenuje. Nie dochodzą do nas żadne sygnały, jakoby obce wojska szykowały się do rozpoczęcia walk, granice państwa są pilnie strzeżone i monitorowane przez całą dobę. A mimo to widmo kolejnej wojny wisi nad Ocelią jak ciemna chmura zbierająca energię na pierwszy grzmot.
Opuszczamy Iglesię i kierujemy się lekko w dół, na parking. John bez pytania gramoli się do samochodu, zwracam mu uwagę na pasy. Może jestem staroświecki, ale nie chcę mieć przyjaciela na sumieniu.
- Dobry wieczór, kapitanie Baumwan - odzywa się komputer w kokpicie. - Którą trasę raczy sobie pan wybrać?
Podaję adres zamieszkania, po czym uruchamiam motor. Jest dość późno, ulice są więc opustoszałe. Od czasu rozmowy z Victelią Smith jeżdżę do pracy i wracam do domu z jasnowłosym kapitanem. Skoro nie spędzamy tyle czasu razem w Destiny, to przynajmniej twarz Johna jest pierwszą, którą widzę po opuszczeniu domu. Cieszę się, ze zamieszkał kilka lat temu obok nas, był pomocny po śmierci moich rodziców. Chyba nigdy nie zdołam odwdzięczyć mu się za wsparcie.
- Możemy się dzisiaj napić? - pyta mnie przyjaciel. - Samo piwo mi wystarczy, po prostu potrzebuję jakiś procentów.
Samochód skręca w lewo, ostatnia prosta, za półtorej minuty będziemy już na podjeździe przed domem.
- Chętnie sam się napiję - odpowiadam. - Tylko musimy uważać na Evemis, może nam robić kazanie.
- To raczej ja powinienem jej prawić kazania - śmieje się Coraje. - Jestem od niej starszy. - Zamyśla się na chwilę. - Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to mógłbym nawet być jej ojcem.
Teraz to ja się śmieję, odpinając pasy. Jonathan wie, jak skutecznie poprawić mi humor po ciężkim dniu w pracy.
- Wypad mi stąd, zanim mój samochód zarazi się od ciebie głupotą!
Pozbawiamy samochód naszego towarzystwa i kierujemy się do drzwi głównych budynku. Nastolatkowie raczej nie będą narzekać na niezapowiedzianą wizytę wujka Johna, uwielbiają go. I próbują zeswatać, zależy im, by ustatkował się jak najszybciej i to przy boku odpowiedniej kobiety.
- Cześć, już jestem! - krzyczę po przekroczeniu progu. - Mamy gościa!
Na to hasło z salonu wychylają się dwie ciemnowłose głowy, których twarze rozjaśniają się w uśmiechach. Po chwili Evemis i Rony rzucają się Jonathanowi na szyję i zasypują go informacjami o tym, co się u nich przez ostatnie dni działo. Piętnastolatka biegnie do kuchni, gdzie dopada ściany i nakazuje komputerowi domowemu przyrządzić dla nas spaghetti, po czym wraca do salonu z tacą pełną wypełnionych płynami szklanek i dwoma kuflami. Nie wierzę. Moja młodsza siostra sama przyniosła mi piwo. To coś wróży, tylko nie wiem jeszcze co.
Zasiadamy na kanapach w salonie, z telewizora dochodzi jakaś muzyka, moje rodzeństwo ogląda koncert pewnej popowej gwiazdy. Spoglądam przelotnie na ekran, po czym sięgam po naczynie z cieczą. Coś mi nie pasuje. Zwracam się do Evemis.
- Dlaczego przyniosłaś trzy szklanki? - Upijam łyk napoju, bacznie przyglądając się siostrze.
- Zapomniałam powiedzieć, że też mamy gościa.
- Cara jest w łazience na górze, za chwilę powinna do nas zejść - dopowiada Rony, a ja krztuszę się piwem, John klepie mnie po plecach.
- Stary, jaka reakcja. Co to za Cara?
- Co ona tu robi? - Ignoruję pytanie przyjaciela, czuję nagłe napięcie i zdenerwowanie. - Dlaczego mnie nie uprzedziliście?
- Cara prosiła, by nie przeszkadzać ci w pracy. Chce z tobą porozmawiać. I może nawet się trochę za nami stęskniła. - Evemis uśmiecha się nieśmiało, jest przygotowana na burę, którą powinienem jej teraz dać.
Od mojego wybuchu ratuje ją pikanie komputera, zielonooka ciągnie za rękaw brata i oboje udają się do kuchni po talerze z jedzeniem.
Coraje patrzy na mnie z uniesioną brwią, czekając na wyjaśnienia, a ja szukam w głowie odpowiednich słów, by wszystko dobrze opowiedzieć.
- Dobry wieczór.
Obaj unosimy się na dźwięk dziewczęcego głosu. DeMone stoi na pierwszym stopniu schodów, ma ciemne spodnie, czarne, ciężkie obuwie, ciemnoniebieski sweter z długim rękawem, proste, jasne włosy opadają jej na ramiona. Minimalny makijaż, by zakryć cienie pod oczami. Mój wzrok kieruje się na jej nadgarstki - czarny sznurek nadal na swoim miejscu, tatuaż zakryty jest ubraniem.
Podnoszę się z miejsca i jest mi odrobinę wstyd, że spotykamy się akurat w chwili, gdy mam w ręce kufel z piwem. Szybko odkładam naczynie, po czym kieruję się w stronę dziewczyny, by przywitać się jak należy.
- Dobry wieczór. - Układam dłoń według zwyczaju, Jonathan czyni to samo, spogląda to na mnie, to na blondynkę. - Pamiętasz kapitana Coraje?
Tworzymy w trójkę coś na kształt trójkąta, w tym czasie moje rodzeństwo przynosi do pokoju kolację.
- Tak, pamiętam - odpowiada niebieskooka, witając się tradycyjnie z blondynem. - Miło mi znowu pana widzieć.
- Mnie ciebie także. - Kapitan uśmiecha się do dziewczyny. - Przejdźmy na ty, proszę. Będę się czuł dziwnie, kiedy tylko do mnie będziesz się zwracała per pan. Jestem Jonathan, możesz mi mówić John.
- Cara. - Dziewiętnastolatka odwzajemnia uśmiech, a mężczyzna patrzy na nią zauroczony. Kolejna ofiara uroku DeMone.
Nastolatkowie są już z powrotem w salonie, parujące talerze zajmują tyle miejsca na stole, że muszę odstawić kufel na stolik pod oknem.
- Okay. - Rony klaszcze w dłonie. - Skoro wszyscy już się znają, to jedzmy, bo nam to spaghetti ucieknie!
Ze śmiechem zajmujemy miejsca na kanapach, trzynastolatek i kapitan walczą o miejsca obok Cary. Wymieniam z Evemis rozbawione spojrzenia, a DeMone lekko się uśmiecha z zażenowania, chyba nie jest przyzwyczajona do takiej uwagi ze strony mężczyzn. Choć nie powinna się temu dziwić - chyba zdaje sobie sprawę ze swojej urody. Żyjemy w społeczeństwie, w którym blondyni stanowią zaledwie kilka procent populacji. A niebieskoocy osobnicy stanowią istny fenomen. Spotykając człowieka o takiej barwie tęczówek, grzechem jest nie zrobić sobie z nim zdjęcia. Mogę powiedzieć, że ja i moje rodzeństwo oraz John jesteśmy niemałymi szczęściarzami, bo osobiście znamy aż dwie osoby o blond włosach i niebieskich oczach, a nawet jesteśmy z nimi w głębszej relacji. Cara i Patrick są naszymi przyjaciółmi, musimy trzymać się razem.
Chwytamy sztućce i zabieramy się do konsumpcji.
- ¡Buen provecho! - odzywa się Cara, po czym zaczyna jeść.
Wpatrujemy się w nią w czwórkę i staramy się zrozumieć, co takiego właśnie powiedziała. Nie poznaję w jej słowach żadnego znanego mi starożytnego języka, ale czemu tu się dziwić - słyszałem tylko raz rozmowę po starofrancusku, teraz cały świat posługuje się nowoczesnym angielskim. Mówimy jednym językiem, a i tak nie umiemy się ze sobą dogadać. Podejrzewam, że jeżeli jakiś bóg istnieje, możemy w niedalekiej przyszłości spodziewać się powtórki z wieży Babel.
- Powiedziałam "smacznego" - tłumaczy blondynka, nakładając na widelec odrobinę brązowej brei o smaku makaronu z sosem pomidorowym.
- Po jakiemu to było? - pyta zaciekawiony Rony, pochylając się odrobinę w stronę dziewczyny.
- Po starohiszpańsku.
Z wrażenia Coraje wydaje cichy gwizd. Jestem jedyną osobą w pokoju, która spożywa posiłek. Widzę, że Cara także chciałaby w spokoju pojeść, jednak ostrzał spojrzeń ją paraliżuje.
- Hej, ludzie, kolacja wam ucieka!
Posłusznie biorą się do jedzenia, ale blondynka i tak co jakiś czas atakowana jest spojrzeniem któregoś z nastolatków lub kapitana. Gdybym mógł, wsadziłbym im głowy do talerzy i przytrzymywał tak długo, aż nie zobaczyłbym lśniącego dna.
Posiłek mija w ciszy, Cara z Evemis odnoszą naczynia, a mnie przechodzi ochota na piwo. Kufel wciąż tkwi na stoliku.
Jonathan pochyla się ku mnie i pyta z łobuzerskim uśmiechem.
- Co ona tu robi? Czyżbyś był umówiony z nią na randkę?
Przyznaję, Cara jest naprawdę śliczną dziewczyną i może w innych okolicznościach chciałbym się z nią spotykać, ale dobrze wiem, że Carę sprowadziła tutaj nasza sprawa. Do której Coraje chyba zostanie wprowadzony. Simon nie żyje, a bez wątpienia potrzebujemy kogoś do pomocy. Śledztwo zostało przerwane, tyle wiadomości jeszcze na nas czeka.
- Nie wiem, dlaczego tu jest, ale chyba ma jakiś powód, by tu być.
Moja odpowiedź nie do końca satysfakcjonuje blondyna, ale nie pyta o więcej. Jonathan szczyci się dobrym taktem, wyczuwa, że może być zawadą przy mojej rozmowie z dziewczyną, dlatego dopija piwo, podnosi się, dziękując za kolację i miłe towarzystwo, tłumaczy, że jest już późno, a musi jeszcze poćwiczyć na domowej siłowni. Jakby godziny musztry mu nie wystarczyły.
Rony pyta się go, jak stoją sprawy z dziewczynami. On i Evemis chyba znaleźli wśród pracownic Iglesii kolejną kandydatkę na żonę dla Coraje. Mojemu rodzeństwu bardzo zależy, by kapitan ustatkował się z odpowiednią osobą.
- Nie mam nikogo, ale przyznam, że ktoś mi ostatnio wpadł w oko. - Wzrok Johna kieruje się w stronę kuchni, gdzie zniknęły dziewczyny, a Rony wciąga głośno powietrze, czyżby się oburzył? - Ale chyba nie mam u niej szans. Właściwie to jeszcze jej nie znam.
Teraz następuje głośne wypuszczenie powietrza. Jeśli będzie tak dalej - jeśli Rony będzie oddychał coraz głębiej i wolniej, a potem zacznie oddychać normalnie, to mi tu odleci. Co to zauroczenie robi z człowiekiem.
Nastolatki wracają do salonu. Żegnamy się wszyscy z Jonathanem, odprowadzam go do drzwi.
- Chcę rano pełną relację z waszej rozmowy. - Puszcza mi oczko. - Czy ona będzie tutaj nocować?
Oczywiście John nie wie, że Cara już raz spędziła u nas całą noc. Posiadanie przed najlepszym przyjacielem tajemnicy to ciężka sprawa. Ale możliwe, że niedługo zostanie wplątany w to wszystko.
- Nie wiem, czy zostanie na noc. Mogę ją odwieźć do jej mieszkania.
- Przecież piłeś.
- Ile promili można mieć po wypiciu pięciu łyków piwa? Poza tym komputer dowiózłby nas w jednym kawałku.
Blondyn kręci głową z uśmiechem.
- Że też ci się taka panna trafiła. Bądź dla niej dobry. - Ponownie puszcza mi oczko.
Wzdycham ciężko.
- Jonathan, mnie i Carę nie łączy nic romantycznego. I to się raczej nie zmieni, ona wciąż przeżywa żałobę i tęskni za Jecberem. Raczej nie będzie chciała wiązać się z kimkolwiek. Zakończmy już ten temat. Idź ćwiczyć, siłownia już za tobą tęskni.
Coraje śmieje się, klepie mnie po przyjacielsku po plecach.
- Dzięki za kolację i urocze spotkanie. Tylko pamiętaj - jutro masz pracę, o siódmej trzydzieści widzę cię przy samochodzie.
Salutuję mu.
- Tak jest, kapitanie.
Żegnamy się, zamykam drzwi i wracam do salonu. DeMone siedzi na sofie, w dłoniach trzyma kubek z parującą herbatą. Nastolatkowie stoją w progu kuchni i wpatrują się we mnie.
- Już późno, do łóżek - wydaję komendę. - Żadnego słuchania głośno muzyki, grania na konsoli i krzyków. Macie być grzeczni jak na Baumwanów przystało. - Całuję Evemis w czoło, czochram Rony'emu włosy. - Dobranoc.
- Dobranoc! - odpowiadają, po czym kierują się w stronę Cary, którą ściskają na pożegnanie. Polubili ją, co mnie cieszy, a jednocześnie odrobinę przeraża - jeżeli podczas rozwiązywania naszej sprawy zostaną przez nią zranieni, może się to odbić na ich ufności w stosunku do innych ludzi, mogą zacząć dostrzegać w nich jedynie wrogów próbujących ich wykorzystać. Życie to prawdziwa mieszanka dobra i zła.
Piętnastolatka spokojnym krokiem wspina się po schodach, gdy Rony wbiega po nich, jakby brał udział w zawodach. Ze szczytu macha jeszcze Carze, po czym znika w głębi korytarza, słychać jedynie trzaśnięcie drzwiami.
Cara uśmiecha się pod nosem i bierze łyk napoju. Siadam na drugim końcu kanapy i patrzę w telewizor, leci kolejny program informacyjny.
- Przepraszam, że wpadłam bez uprzedzenia - odzywa się dziewczyna - ale musiałam przyjść, inaczej bym zwariowała. Nie pomyślałam o tym, że możesz wrócić później i w dodatku mieć gościa. Wybacz mi. - Wychyla się, by sięgnąć po wciąż stojący na stoliku pod telewizorem kufel. - Przeze mnie wywietrzało ci piwo, tak mi przykro. - Podaje mi naczynie.
- Nie powinno być - oponuję, trzymając szklany twór w dłoniach. - Nie jesteś jasnowidzem mimo wszystkich zdolności, jakie posiadasz. Poza tym nie mam właściwie ochoty na piwo, raczej na herbatę. - Spoglądam na blondynkę, wydaje się być czymś spięta. - Może przeniesiemy się do kuchni?
- Dobry pomysł. - Niebieskooka podrywa się z miejsca. - Tutaj czuję się odrobinę jak na oficjalnym spotkaniu, to trochę stresujące.
Przechodzimy do pomieszczenia obok, Cara zajmuje jedno z miejsc przy stole, a ja wydaję komputerowi domowemu polecenie wykonania dla mnie czarnej herbaty z cukrem. Siadam naprzeciwko blondynki, która powoli pije swój napój. Wygląda wreszcie na zrelaksowaną. Uśmiecham się do niej.
- Miło mi cię znowu widzieć - zagajam.
- Mnie ciebie również - odpowiada. - Dziękuję za pyszną herbatę.
Parskam urywanym śmiechem.
- To nic takiego, tylko brązowa breja o wymyślnym smaku i zapachu.
- I tak jest lepsza od suchych, słonych krakersów.
Wpatruję się w dziewczynę, ona nie odrywa wzroku od mojej twarzy. Tak właściwie to do tej pory nie zastanawiałem się nad tym, jak Cara żyje i mieszka. Nie wiem o niej nic, nie posiadam o niej żadnych informacji poza tymi, które są nam potrzebne w sprawie. A mimo to mam uczucie, jakbyśmy przyjaźnili się od lat.
- Jak się czujesz? - pytam. Od śmierci Simona minęły niecałe dwa tygodnie. Zaledwie tyle. - Patrick opowiedział mi o twojej wizycie.
- Liczyłam na to, że to zrobi - odpowiada dziewiętnastolatka. - Chcę ci powiedzieć o swoich obawach, ale musiałam wcześniej upewnić się, że naprawdę chcesz mi pomóc, że nie odwrócisz się ode mnie, gdy będę potrzebowała czasu i przestrzeni tylko dla siebie.
Odkłada na blat pusty kubek, sięgam po niego i każę komputerowi zrobić jeszcze jedną herbatę. Z moich obserwacji wynika, że to ulubiony napój blondynki, który dodatkowo ją uspokaja.
- Powiedzmy, że test zdany. - Uśmiecha się lekko. - Ufałabym ci nawet, gdybyś go nie zdał. Ale teraz czuję się pewniejsza w tym, co chcę powiedzieć. - Patrzy mi prosto w oczy. - Doktor przekazał ci to, co mu wykrzyczałam, prawda?
Kiwam potakująco głową. Patrick był zatroskany, gdy przy lunchu opowiadał o najściu blondynki. Nie był zły za nagłe pojawienie się DeMone po tylu dniach bez znaku życia, był ewidentnie zmartwiony, jak ojciec trojga pociech martwi się naprawdę o wszystko.
- Czuję się okropnie - kontynuuje dziewczyna. - Cierpię na bezsenność i wzmożoną apatię, mam początkowe symptomy depresji. - Na widok mojej uniesionej brwi spieszy z tłumaczeniem. - Przeczytałam kilka książek o psychologii, by dowiedzieć się, co mi jest. - Kiwam głową. - Zdaniem mojego szefa coraz upodabniam się do ducha, a nie człowieka.
- Zgadzam się. - Porównując Carę z teraz z Carą w chwili, w której ją poznałem, jest cieniem samej siebie. Jakby wszystko, co było w niej dobre i pełne radości, zniknęło w jakiś nieznanych czeluściach, a pozostał tylko smutek i ból.
- Ale nie potrafię być taka jak wcześniej. Czuję się, jakby ktoś pozbawił mnie serca, a zostawił jedynie ziejącą pustkę, coś na kształt czarnej dziury, która wciąga do swojego wnętrza wszystko, co znajdzie się w jej pobliżu. Jest tak, jakbym tonęła w ciemnym morzu, a usiane gwiazdami niebo płakało za powolną utratą kogoś, kto mógł coś zmienić.
Porównania Cary są dość dobre, budzą we mnie empatię dla tej biednej dziewczyny. Kładę przed nią kubek ciepłej herbaty, jednocześnie upijamy z naczyń płyn, po czym kładę swoją dłoń na dłoni Cary i słucham dalej.
- Ale jest coś więcej. Mam niejasne przeczucie, że to, co spotkało Simona, nie było przeznaczone dla niego, lecz dla mnie. To mnie w tamtej chwili powinny przechodzić pokłady prądu, to ja miałam zginąć albo, zakładając bardziej optymistyczną wersję, zostać poważnie ranną.
Ściskam jej dłoń, niebieskie oczy lśnią, DeMone powstrzymuje się przed uronieniem łez.
- Skąd ta myśl?
- Zniszczyłam Purgatorio. Dokonałam czegoś, co nie udało się od kilku dekad. A przecież nie jestem kimś wyjątkowym, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. A mimo to uczyniłam coś, czego przede mną nie uczyniło zbyt wielu ludzi. To znaczy, że coś w sobie mam. Jakąś moc, przez którą mogę stanowić zagrożenie dla innych. A co robi się z zagrożeniem, gdy takowe się pojawia?
- Eliminuje. - To podstawowa zasada wpajana młodym kadetom walki od początku ich szkolenia. Już czternastolatków uczy się, że jeżeli wyczujesz zagrożenie - wyeliminuj je. Nieważne, czy zagrożeniem jest dziki zwierz czy człowiek. Zagrożenie to zagrożenie, zjawisko niechciane, które należy zdusić wszelkimi możliwymi sposobami. Najlepiej je zniszczyć, zanim się rozprzestrzeni. Co do metod nie ma zasad, jest tylko cel, do którego należy dążyć - eliminacja zagrożenia. I tyle. Świat nie przerażał mnie nigdy tak bardzo, jak podczas wykładu na temat pozbywania się zagrożenia. Przez kilka tygodni śniło mi się, że zabijam mojego nauczyciela historii nowożytnej tylko dlatego, że groził mi staroświecką, drewnianą linijką. Nie byłem na tyle dojrzały, by w tak młodym wieku poradzić sobie z taką wiedzą.
- Dokładnie. Eliminuje. Chyba, że chce je poznać bliżej. Podejrzewam, że system izolacyjny miał "się popsuć" - wolną ręką czyni znak cudzysłowu - po wykryciu na panelu zewnętrznym mojego DNA i prąd miał mnie jedynie unieszkodliwić, tak to nazwę. Jednak twórca czy też twórcy tego wszystkiego nie przewidzieli, że będzie padać, ja przez wasze uprzedzenie nie dotknę się panelu, a Simon założy moje rękawiczki. Ściągając jedną z nich, musiałam zostawić fragment naskórka, z którego komputer pobrał mój materiał genetyczny, rozpoznał mnie, nie Simona, i zaatakował prądem.
Teoria Cary brzmi dość logicznie - tylko naukowcy mogli podjąć się podobnych działań manipulacyjnych przy głównym oprogramowaniu systemu. A mając nad sobą Victelię Smith, pewnie nawet nie próbowali protestować przed niemoralnym zadaniem. Władza jest czymś potężnym, ale ma też moc niszczenia, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę.
- Brzmi dość sensownie - odzywam się. Nie chcę, by Cara pomyślała sobie, że jej nie słucham. Chcę jej pomóc, więc chłonę i zapisuję w mózgu każdą informację, jaka pada z jej ust. Należy ją ochronić przed upiorną doktor administracji, która chce zniszczyć blondynce życie. Jeśli w dalszym naszym śledztwie zdobędziemy dowody, niepodważalne dowody na to, że Cara jest Strzegącą, świat zacznie się zmieniać. I nikt nie będzie mógł w tym przeszkodzić.
DeMone dopija herbatę, pusty kubek ląduje na blacie. Powoli podnosi się z miejsca.
- Jeszcze raz dziękuję za kolację. I za herbatę. I za wysłuchanie mnie. Jest mi odrobinę lżej, gdy podzieliłam się z kimś swoją chorą teorią.
- Nie jest chora. Jest bardzo możliwa. Jeśli nadarzy się okazja, spróbuję dostać się do raportu z monitoringu i instalacji.
- Jeśli będziesz potrzebował pomocy, wtajemnicz kapitana Coraje. Przyda się nam ktoś na miejscu Simona.
Podchodzi do mnie, całuje w policzek i rusza do wyjścia.
- Gdzie się wybierasz?
- Do mojego pustego mieszkania, jedna ze ścian bardzo za mną tęskni.
Dopadam do dziewczyny i łapię ją za rękę.
- Nigdzie nie idziesz. Jest późno, ciemno, do mieszkania masz daleko, jeszcze ktoś cię napadnie!
- Albo będzie śledził - prycha pod nosem nastolatka.
- Słucham?! Ktoś cię śledzi?! Teraz nie ma innej opcji, nocujesz tutaj. - Sięgam do szafki przy drzwiach wejściowych. - Masz tu klucz panelowy. A teraz na górę! Zaraz przyniosę świeżą pościel, a ty opowiesz mi o tym stalkerze.
Teraz Cara przytula mnie do siebie mocno. Zaskoczony niepewnie otulam ją ramionami.
- Dziękuję. Za wszystko. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo potrzebuję takiego przyjaciela jak ty.
Całuję blondynkę w czoło.
- Nieważne, co się stanie, ja zawsze będę stał u twojego boku.
Jakie słodkie zakończenie nie spodziewałam się tego po tobie. Teoria Cary... powiało chłodem... Zastanawiam się nad przemyśleniami Bauwmana... dziwne i zimne w pewnym sensie... Rozdział naprawde interesujący. czekam na next i pozdrawiam Kimiko
OdpowiedzUsuńZnalazłam wolny wieczór i przybyłam w końcu i tutaj. Żałuję. Naprawdę bardzo żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. Już pierwszy rozdział wbił mnie po prostu w ścianę jak Cara Baumwanem (wybacz, jeszcze się nie nauczyłam, jak się pisze jego imię). To opowiadanie powinno być papierową książką.
OdpowiedzUsuńTakie klimaty podchodzą mi średnio, bardziej wolę fantasy, ale bardzo mnie zaciekawiłaś. To jest styl Cleo, który znam z Rozważnej, ale historia jest całkiem inna. Tam masz jednak odcinki, tu już wszystko idzie w jednolitej całości.
Cara - inna niż Rose i to jest pierwszy plus. Zastanawia mnie jej historia, pochodzenie, charakter. Jest dużo bardziej bierna, chce iść z prądem i nikomu nie wadzić. Jedna z wielu. Nie ma ochoty na przygodę, którą dla niej piszesz. Mimo tego nie mam negatywnych odczuć wobec niej. Przeciwnie, takiej osobie chciałoby się pomóc. Pchnąć ją do przodu. Tylko pytanie, czy Cara ma na tyle silne serce, by sobie z tym poradzić?
Baumwan - ma w sobie coś z Logana z początku znajomości z Rose. Przekonuje mnie do tego zdanie z któregoś z poprzednich rozdziałów, w którym stwierdza, że chce się z Carą zaprzyjaźnić. W Rozważnej było coś podobnego. Zresztą wydaje mi się, że są podobni, choć Baumwan na razie nie wkurza mnie tak jak Logan, a wiesz, że Logan niekiedy mnie bardzo wkurza.
Evemis i Rony - sympatyczna dwójka. Od razu wzbudzają uśmiech na mojej twarzy, jak ich tylko widzę. Widać pomiędzy nimi i bratem więź, fajnie współgrają.
Simon - i czemu go zabiłaś? Sympatyczny był.
Jest już na tyle późno, że się nie rozpisuję dłużej, bo inaczej dostaniesz całą epopeję, a nie o to chodzi. Jestem naprawdę pod wrażeniem i chciałabym zobaczyć, co będzie z tego dalej. Tylko jedna rzecz mnie irytuje. Nadal nie wiem, czym właściwie jest to całe Purgatorio. No mur, którego nikt nie jest w stanie rozbić. A konkrety?
Pozdrawiam ciepło
Laurie
Droga Laurie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mogę Cię przywitać na WiP'ie, to dla mnie zaszczyt!
UsuńOd początku planowałam zabójstwo Simona, to było nieuniknione.
Cieszę się, że bohaterowie przypadli Ci do gustu :)
Właśnie przepisuję rozdział 10, który pojawi się z jutrzejszą datą, a czym tak naprawdę jest Purgatorio, będzie wyjaśnione w 11 ;)
Ściskam mocno! :*
Dzisiaj Naff cały dzień siedzi przed kompem i uzupełnia czytanie opowiadań i blogów, wow. Oczywiście Purgatorio i Rozważną zostawiłam sobie na najlepszy koniec <3 kij tam, że oczy już zdechłe, ważne, że w końcu przeczytam >D! A potem zabieram się do pisania *chyba*
OdpowiedzUsuń"Dlaczego nie przyszła do mnie? Myślałem, że uda nam się zaprzyjaźnić." - w tym momencie Meyves brzmiał dla mnie jak dzieciak XD nie wiem czemu. Taki z podstawówki!
"- Możemy się dzisiaj napić? - pyta mnie przyjaciel. - Samo piwo mi wystarczy, po prostu potrzebuję jakiś procentów." - mówiłam już jak bardzo lubię Johnathana? Hueheuhue~ I ten późniejszy tekst, że mógłby być ojcem Evemis >D! No, wielbię gościa! O wiele bardziej, niż Meyvesa. Ogólnie jakoś Meyves nie przypadł mi do gustu :o. Początkowo go lubiłam, ale teraz jest dla mnie tak bezpłciowy ;___; znaczy... nie, żeby mężczyzną nie był >D!
John i odpowiednia kobieta? *wystawia łapkę w górę* BĘDĘ CI GOTOWAĆ XDDD! OHOHOHHHO!
"- Skoro wszyscy już się znają, to jedzmy, bo nam to spaghetti ucieknie!" - BANG! Ronny rządzi XDDD. Wyobraziłam sobie taki popitalający po talerzu makaron WTF. I takie pomidorki z pistoletami, goniące go i krzyczące: "Stop, mada faka!"
A więc w tym świecie blondyni i niebieskoocy są nietypowi? :o zrobić sobie zdjęcie z niebieskookimi XD?! WTF?! To ja tam lecę! Będzie masa selfie huehueuhe. Ej, w ogóle... dlaczego teraz mi wpadło do głowy, że Patrick to ktoś z rodziny Cary XD?!
Ej, mam podobnie do Cary. Nie lubię siedzieć w pokoju. Za to kocham siedzieć w kuchni, tam czuję się swobodniej ^___^
"- To nic takiego, tylko brązowa breja o wymyślnym smaku i zapachu." - HEJT! Jak możesz tak obrażać herbatę?! XD
Eeeej, teoria Cary rzeczywiście może być prawdziwa :o. Rzekłabym, że teoria jest wymyślna i pomysłowa! Ja tam w to wierzę! Ktoś chciał ją zabić!
- Nieważne, co się stanie, ja zawsze będę stał u twojego boku. - no, no, romantycznie. No, ale nie poradzę nic na to, że dalej ich nie widzę razem :_____;!
BUM! Lecę dalej!
Meyves bezpłciowy? Jak dla mnie to postać bez duszy, przynajmniej na razie.
UsuńJonathan jest po prostu fajny i tyle ;)
Naff, znowu mi ryjesz banię swoimi wizjami. Możesz przestać?
Nie, Patrick nie jest spokrewniony z Carą. Za to ktoś inny...
Ja też nie widzę Cary i Meyvesa w romantycznej relacji, dlatego też epilog jest taki, jak napisałam.
Cieszę się, że nadrobiłaś <3
Dziękuję za komentarz :*