Rozdział pisany 6 - 14 kwietnia 2015 roku.
Dłuższy niż poprzednie, bo trochę mi zeszło na odpowiadania na najważniejsze pytania, poza tym wyjawiłam skrywaną prawdę. Wyjątkowo rozdział jest ciągiem, nie ma podziału na osobne sceny w innych miejscach.
Podoba mi się to, że Smith mówi, a Cara rozmyśla :3
Victelia mnie przeraża, jest taką żeńską wersją Stokera z Rozważnej, o ile nie gorszą.
Końcówka miała być łagodniejsza, ale potrzebowałam odrobiny buntu ze strony DeMone. Mnie się podoba, a Wam?
Oceńcie sami ;)
___________________________
Dłuższy niż poprzednie, bo trochę mi zeszło na odpowiadania na najważniejsze pytania, poza tym wyjawiłam skrywaną prawdę. Wyjątkowo rozdział jest ciągiem, nie ma podziału na osobne sceny w innych miejscach.
Podoba mi się to, że Smith mówi, a Cara rozmyśla :3
Victelia mnie przeraża, jest taką żeńską wersją Stokera z Rozważnej, o ile nie gorszą.
Końcówka miała być łagodniejsza, ale potrzebowałam odrobiny buntu ze strony DeMone. Mnie się podoba, a Wam?
Oceńcie sami ;)
___________________________
Laurie.
Mam nadzieję,
że się spodoba :3
Dziękuję za wszelkie miłe słowa!
:*
Mam nadzieję,
że się spodoba :3
Dziękuję za wszelkie miłe słowa!
:*
Czasami odnosimy wrażenie, że nic nie jest w stanie nas zaskoczyć, przecież żyjemy w świecie, w którym tak wiele się już wydarzyło. Miliony oczu widziały wojny przy użyciu wszelakich broni. Głód, bieda, susza, tsunami i inne katastrofy żywiołowe, zamarznięta część Europy, śnieg w całym Africonie, wybuchy wulkanów, które już dawno wygasły. Tyle zjawisk pojawiło się na świecie, że naprawdę nic nie powinno szokować.
Najwidoczniej już od dłuższego czasu nikt nie spotkał żadnego ducha. No cóż, ja widziałam ich sześcioro, rozmawiałam z dwójką, a nawet zostałam przez jednego dotknięta. W materiałach o Strzegących, które znalazłyśmy z Evemis, nie było słowa wzmianki o tym, że ci wyjątkowi ludzie posiadają tak wielką wrażliwość metafizyczną, która pozwala im kontaktować się ze zmarłymi.
Być może nie cała wiedza na temat mutantów została zapisana. Albo raczej nie została przechowana. Z chwilą wymordowania mutantów (poza Tyrionem) pozbywano się wszystkiego, co mogłoby zostać dla potomnych. Chyba nie pozbyto się jednak dokładnie każdej rzeczy. Coraz bardziej wierzę w to, że mogę być potomkiem mutanta, że mogę być Strzegącą.
Obserwuję, jak Smith chodzi od ściany do ściany, myśli nad czymś, dostrzegam oznaki zaskoczenia na jej twarzy. A niby nie miało jej już nic zadziwić. Uprzedzałam. W dawnych czasach za mówienie o wizjach duchów trafiłabym pewnie do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Teraz najpewniej trafię do laboratorium na badania mózgu, by znaleźć źródło tych widzeń w odpowiedniej części organu i ją wyciąć.
Victelia zatrzymuje się, opiera ręce o krzesło i patrzy mi prosto w oczy, jej wzrok próbuje przeszyć mnie na wskroś, kobieta szuka w mojej twarzy oznak kłamstwa, ale niczego takiego nie znajdzie. Powiedziałam prawdę, wyznałam coś, czego nie usłyszeli z moich ust Meyves i Patrick. Nie wiem, czy postąpiłam słusznie, jestem gotowa zmierzyć się z konsekwencjami.
- Czy wie pani, kim są Strzegący?
Wpatruję się w niebieskie oczy rozmówczyni pewna, że to pytanie to jedynie wymysł mojej wyobraźni. Mogę przysiąc, że Smith nie poruszyła ustami. Chyba że to ze mną jest już do tego stopnia źle, że mam halucynacje. To częsta przypadłość wśród mutantów, przynajmniej o takim zjawisku czytałam w biografii Tyriona Raymesa. Towarzystwo duchów musiało jakoś wpływać na wyhodowanych szamanów.
- Tak. Wiem. - Mój głos jest zachrypnięty od długiego zeznawania, próbuję dyskretnie odchrząknąć, czuję lekki ból gardła. - Pani zapewne także, więc pozwoli pani, że nie zagłębię się w lekcję historii.
Uśmiecha się kpiąco, po jej spojrzeniu wiem, że takie odzywki ją irytują. Ale dlaczego miałabym jej nie irytować? Jestem już w takim bagnie, że mogę się jedynie modlić, o ruchome piaski pod nim, które wciągną mnie w wieczną nicość.
- Książki nie mówią jednak całej prawdy, a tylko tą, którą świat zechciał zapamiętać. - Podchodzi do drzwi, wraca do stołu, najwidoczniej chodzenie pomaga jej w tworzeniu takich zdań, jakie chce, bym usłyszała. - Niektóre rzeczy lepiej ukryć, inaczej w przyszłości mogą stać się bronią do zniszczenia istniejącego porządku świata.
Wzdycham w duchu. Nie lubię zbytniego owijania w bawełnę, wolę usłyszeć szybko suchą prawdę niż irytować się operą mydlaną, wzniosłością, która nie pasuje.
- Świat nie mógł i nie może pamiętać o odczuwaniu metafizycznej rzeczywistości. Istnieje tylko nasz świat, poza nami jest pustka, inne życie nie istnieje.
Przewracam oczami. Jeśli wywód białowłosej ma tak wyglądać, to ja spróbuję użyć swojej siły, by rozwalić meble. Szybciej się skupię na niszczeniu metalu niż na słuchaniu Victelii.
- Wiele informacji o Strzegących przepadło wraz ze spalonymi badaniami i dziełami naukowymi. Ale to, co zostało przekazane ustnie, przetrwało w pamięci potomków. - Ponownie podchodzi do drzwi, tym razem korzysta z interfejsu, prosi o coś ukrytego za drzwiami żołnierza. - Niewielu ludzi wie, jak rozpoznać osobę wywodzącą się z rodów Strzegących. A to takie łatwe.
Słyszę dźwięk poruszanej zasuwy, drzwi uchylają się nieznacznie, blada ręka w zielonym mundurze podaje Victelii wypchaną pomarańczową kopertę, po czym znika, drzwi na nowo zostają zatrzaśnięte. Doktor administracji wraca do stołu, zasiada naprzeciwko mnie, koperta znajduje swoje miejsce na środku stołu.
- Fenotyp Strzegących pozostanie w przyrodzie do końca, o ile nie zostanie wyparty przez cechy dominujące. - Zbytnio nie dziwi mnie zmiana kierunku rozmowy, genetyka miała przecież znaczący wpływ na ochotników. - Każdy potomek mutantów w swoim wyglądzie posiada przynajmniej jedną z dwóch cech: blond włosy, niebieskie oczy.
Prostuję się na krześle, mimowolnie otwieram usta, jestem w szoku. Czyli, że kapitan Coraje ma wśród swoich przodków Strzegącego? A co z Patrickiem? Czyżby sam był mutantem? Do tej pory się nie ujawnił, a przecież na własne oczy widział, do czego jestem zdolna, wie, jaką moc posiadam. Gdyby był podobny do mnie, raczej by się ujawnił. Mam mętlik w głowie. To jednak dopiero początek informacji, którymi Victelia chce mnie uraczyć.
- Ale wygląd nie świadczy o posiadaniu mocy. Nie można przeprowadzić badań na każdym, kto fenotypem wskazuje na pokrewieństwo ze Strzegącymi. Genotyp może się różnić. - Białowłosa naciska przycisk pod stołem. Nic się nie dzieje, nie wiem, po co był ten zabieg, ale nie dbam o to. Chcę wiedzieć, dlaczego Smith zarzuca mnie informacjami sprzed lat. - Dlatego siedemdziesiąt lat temu w Destiny, która należała wówczas do Departamentu Genetyki, ustawiono mur. Nazwano go Purgatorio. Wie pani, co to znaczy?
Kiwam potakująco głową. Nie wiem, czy urzędniczka chce pokazać, że ma mnie za idiotkę czy może mnie sprawdza. W jej towarzystwie czuję się coraz bardziej niekomfortowo. Poprawiam się na krześle, mój łokieć wychodzi za kontur stołu i napotyka niewidzialną ścianę. Nie daję po sobie poznać, że wystraszył mnie nagły opór. Już wiem, do służył ten przycisk - wokół mnie wytworzyło się pole magnetyczne, które nie pozwoli mi na żywsze ruchy, o próbie ucieczki mogę zapomnieć. Chyba wolałabym mieć wciąż kajdanki na rękach.
- To ze starohiszpańskiego, oznacza czyściec.
Znowu ten złośliwy uśmieszek na twarzy niebieskookiej, zaczynam przyzwyczajać się do tego, że kobieta nie darzy mnie sympatią. Sama nie mam dla niej dobrych uczuć.
- Zgadza się. Purgatorio zostało wzniesione z cegły, ale innej od tej, z której do tej pory budowano. Ta cegła była niebieska, czasami wręcz granatowa. Zawierała w sobie krople krwi Strzegących. Tylko mutanci i ich posiadający moc potomkowie mają moc przebić się przez tę cegłę.
Coraz więcej rzeczy staje się dla mnie jasnych. Jestem Strzegącą, tego zdołałam się domyśleć. Ale już wiem, po co w Destiny przeprowadzany jest test Purgatorio.
- W taki sposób chcieliście odkryć mutantów i zasilić nimi armię, zgadza się?
Uśmieszek się pogłębia.
- Jaka bystra. Obcowanie z książkami chyba się przydało. Ale racja - Purgatorio stworzono po to, by szybko i bez problemu sprawdzić czy wśród kadetów kryje się ktoś, kto posiada moc panowania nad naturą, jednak nie było to łatwe. Znaczna część Strzegących została zamordowana, zanim doszło do prokreacji, wielu ukryło swoje dzieci. Władze mogły być pewne jedynie co do fenotypu potomków Tyriona. Ale jego synowie i córka nie chcieli wspierać żadnego rządu, nawet Ocelii. Ponoć na innych kontynentach funkcje Strzegących zostają przywrócone, ale u nas były zbędne. Aż do teraz.
Jej spojrzenie wwierca się we mnie, jej szorstki ton głosu wywołuje u mnie dreszcze. Chcę krzyczeć, chcę bić, czuję zbliżający się atak paniki, gdy mój mózg skupia się na polu magnetycznym, w którym zostałam zamknięta. Mój oddech staje się płytszy, a kąciki ust Victelii niebezpiecznie zbliżają się do skroni.
- Wojna z Africonem się nie skończyła, od miesięcy żyjemy w strachu przed kolejnym atakiem.
Dlaczego się tak stresuję? Przecież nie mam czym. Owszem, jestem uwięziona w polu magnetycznym, ale podejrzewam, że jest ono tutaj, bo to w tym pokoju przesłuchiwano Strzegących oskarżonych o zdradę, korupcję czy też inne przestępstwa. Co oznacza, że nie było tutaj nikogo oficjalnie od pięćdziesięciu lat. Dopiero teraz skupiam się na słowach Victelii odrobinę uspokojona. Nie ma się czym martwić, nic mi tutaj nie grozi, raczej to ja stanowię dla innych zagrożenie, to mnie Smith powinna się bać. Patrzę na nią uważnie, a myśl, że z nas dwóch to ja jestem wyjątkowa, dodaje mi odrobinę otuchy.
- Dlatego też zwiększyliśmy ilość testów w Destiny. - Zerka na mnie zniesmaoczona. - Pierwszą częścią tego testu jest wybranie odpowiedniej ścieżki z holu Destiny. Przeważnie młodzi kadeci wybierają za pierwszym razem tę po prawej. - Czyli to nie jest jednorazowy sprawdzian. Ciekawe. - Pani trafiła dobrze za pierwszym razem, zgadza się? - Potakuję. - Jak się to pani udało?
Przypominam sobie ołtarzyk w holu i uśmiecham się.
- To proste. Porzuciłam radość i poddałam się przeznaczeniu.
Czujne spojrzenie pani doktor i w ruch idzie koperta - kobieta otwiera ją powoli, jakby myślała, że wprost nie mogę się doczekać, by poznać zawartość, a przeciąganie czynności zacznie mnie irytować. Nic z tego. Życie nauczyło mnie, by niczego od nikogo nie oczekiwać. Dlatego nigdy nie liczyłam na własne mieszkanie i dobrą pracę, los sam mi je podarował, za co jestem mu wdzięczna. Wolę być od czasu do czasu zaskakiwana niż czuć rozczarowanie niszczące nadzieję. Płynięcie z prądem dało mi anonimowość i zwyczajność.
- Niektórzy dopiero za trzecim razem wybierają właściwą ścieżkę. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat jedynie kapitan Baumwan podjął dobrą decyzję za pierwszym razem.
Prostuję się na krześle jeszcze bardziej, pamiętając jednak o tym, że jestem uwięziona. Nie udało mi się jeszcze skoncentrować na tyle, by spróbować przejąć władzę nad polem magnetycznym.
- Jak na razie osiągnął najlepszy wynik w tym teście. Przynajmniej dopóki pani nie wkradła się do Destiny.
Nie wiedziałam, że test jest w jakikolwiek sposób oceniany. Że też jeszcze nie wzbudził w kadetach niezdrowej chęci rywalizacji.
Victelia kładzie przede mną kartkę, z jej prawego górnego rogu wpatruje się we mnie Meyves. Wciąż nie wiem, skąd brało się u mnie to uczucie strachu na początku naszej znajomości. Może uda mi się znaleźć odpowiedź również na to pytanie? Czas pokaże, o ile mam go jeszcze wystarczająco dużo. Spoglądam na ocenione przymioty: szybkość decyzji, czas przejścia do Purgatorio, sposób, w jaki próbowano rozbić mur. Zielonooki przyjął podobny do mojego. Dlaczego mu się nie udało? To proste - nie ma w sobie najmniejszej komórki odziedziczonej po Strzegących.
Przede mną ląduje kolejna kartka, tym razem wpatruję się we własne zdjęcie. Wykonano mi je przed wejściem do tunelu. Czyli śledzono każdy mój ruch od wejścia do Destiny. Dlaczego więc nikt mnie nie powstrzymał? Dlaczego pozwolono mi przejść przez test, skoro nie jestem żołnierzem ani się na niego nie szkolę? Przyglądam się sobie bardziej - no tak, moje jasne włosy i niebieskie oczy są dobrze widoczne. To mój fenotyp pozwolił mi na to wszystko.
Zerkam na punkty i pokrewieństwo. Wielkimi literami zapisano: UWAGA! PRAWNUCZKA TYRIONA RAYMESA!
Zamieram. Wpatruję się w litery, widzę prawdę. Odziedziczyłam fenotyp i genotyp z mocą nie po jakimś mniej znanym Strzegącym, ale po samym Tyrionie Królu.
Co czyni mnie nie tylko chodzącą bronią.
Mimo upadku monarchii, mam prawo krwi do tytułowania się Księżniczką Ocelii.
Czyżbym była jeszcze bardziej wyjątkowa?
Chwila. Żaden z żołnierzy poza Meyvesem nie wie, kim jestem, że posiadam zdolności poskąpione innym ludziom. Ale nie wiedział o tym w chwili rozbicia przeze mnie Purgatorio. Nie mógł też wystarczająco szybko powiązać mnie z Raymesem, wybiegł ze swojego miejsca, bo przeszłam za mur. Poza tym to nie jego pismo, zdążyłam je już poznać.
Patrzę na Victelię, która nagle zaczyna unikać mojego wzroku, chowa twarz za kurtyną prostych, białych włosów. Z jej twarzy nie znika złośliwy uśmieszek, ale teraz wiem, że jest on częścią gry. Gry polegającej na ukrywaniu przede mną strachu. Kobieta się mnie boi, wie, kim jestem.
- Pani to napisała - odzywam się. - Prawda?
Próba znalezienia punktu, na którym można by zawiesić wzrok, kończy się fiaskiem. Szklane ściany chyba zaczynają przytłaczać kobietę.
- Prawda? - pytam ponownie, mój głos staje się twardy jak stal, Smith drży lekko. To dziwne, do tej pory ja czułam się nieswojo w towarzystwie władczej urzędniczki, teraz ona czuje coraz większy dyskomfort. Szale się odwróciły, to ja jestem w tym momencie górą. - Wie pani, kim jestem? To pani napisała tę uwagę? Proszę odpowiedzieć!
Prawie podskakuje na krześle, gdy nieznacznie podnoszę głos. Trzyma się, nie pozwala strachowi nad sobą zapanować, ale ta walka zaczyna ją irytować. Patrzy mi prosto w oczy, znowu mam wrażenie, że jej kolor oczu, ich odcień taki sam jak moich, świadczy o naszym pokrewieństwie, tylko w jakim stopniu?
- Tak, ja to napisałam. Dobrze wiem, kim jesteś - cedzi przez zaciśnięte zęby, słowa przepełnione są jadem, wypluwa je, jakby parzyły ją w język. - Nie widziałam cię prawie dwadzieścia lat, ale gdy cię zobaczyłam, wiedziałam, że to ty. Przybyłaś, by zniszczyć mi życie. Zniszczyć wszystko, co od dekad próbowano naprawić w społeczeństwie.
O czym ona mówi? Zna mnie od chwili moich narodzin? Przecież to niemożliwe! Chyba że to ona przyniosła mnie do sierocińca. Nie. Nie, wtedy nie traktowałaby mnie jak największego wroga i nie próbowała wyeliminować.
Eliminacja. To o niej rozmawialiśmy ostatnio z Meyvesem. Wiedział, że grozi mi niebezpieczeństwo, ale czy zdawał sobie sprawę jak wielkie? Jestem zagrożeniem. Mój los jest już raczej przesądzony.
- Zna mnie pani? - upewniam się.
Kobieta śmieje się przez chwilę kpiąco, prycha, na jej twarz wraca wyraz wyższości, który towarzyszy chyba każdemu, kto pełni ważną funkcję. Taki sam wyraz miał naukowiec z DNP, któremu dostarczałam broszury. Od tamtego zdarzenia minął miesiąc. W tym czasie moje życie zmieniło się niczym umieszczone w kalejdoskopie i pod władzą przeznaczenia.
- Oczywiście, że cię znam. Jesteś jedyną osobą z mojej rodziny, której nie zdołałam zabić.
Wpatruję się w nią, obserwuję, jak uśmiech staje się coraz bardziej złowieszczy, podobny do uśmiechu złego charakteru ze starych komiksów zwanego Jokerem. Tylko włosy kobiety pozostają białe, zieleń się ich nie tyka. Mam mętlik w głowie.
- Kim pani jest?
Kobieta wstaje, opiera ręce o metalowy blat i pochyla się nade mną.
- Jestem Victelia Smith, z domu Raymes, wnuczka Tyriona Króla, nie-mutantka, dziedziczka tronu monarchii Ocelii, starsza siostra Annemarie Elisabeth Raymes, po mężu Chestford. Morderczyni ojca, siostry, szwagra i trzech siostrzeńców. Tylko ciebie nie pozwolili mi dorwać. Ale teraz to się może zmienić - mam władzę, mogę doprowadzić do twojej śmierci. Ostatnia z rodu Raymesa posiadająca moc może zginąć, a świat nawet się o tobie nie dowie, księżniczko.
Osoba nade mną, przerażająca kobieta o niebieskich oczach, która nienawidzi mnie z całego serca, jest moją ciotką. I morderczynią mojej rodziny. To przez nią jestem sierotą, to przez nią nie miałam szans na normalne dzieciństwo.
- Zabiłaś go? - Koniec z uprzejmością, złoczyńca nie zasługuje na szacunek. - Zabiłaś Simona?
- Masz na myśli tego doktorka na wózku? - Kiwam potakująco głową, czuję wzbierające pod powiekami łzy. - Sam się zabił, ta pułapka była przygotowana dla ciebie. Ale skoro się nawinął, no cóż, nie przewidziałam tego. I skąd mogłam wiedzieć, że ma tak słabe ciało? Powinno go poparzyć, nie zabić. Najwidoczniej tak miał być, stało się, amen.
Mam ochotę krzyczeć, bić, niszczyć. Tatuaż dobrze widoczny dla Smith - podciągnęłam rękawy bluzki, by rany po kajdankach nie zostały sklejone z materiały - zaczyna lśnić szarością, białowłosa cofa się, wstaję z miejsca, pole magnetyczne rozszerza się, ale nie robi mi krzywdy.
- Nienawidzę cię - syczę, a z mojej prawej dłoni zaczyna ulatniać się dym, zaciskam ją w pięść, myśląc o małej kuli ognia. - Zabiłaś najbliższych mi ludzi, zniszczyłaś moje życie, a tak spokojnie o tym mówisz. Jesteś potworem!
Początkowo Victelia jest zaskoczona widokiem mocy, ale dość szybko ukrywa przerażenie za fasadą wyższości i zarozumialstwa, śmieje się przez chwilę i sięga po kopertę, nie spuszczam jej z oczu, wciąż stoję.
- Ja jestem potworem? Spójrz na siebie. - Znowu prycha, ten odgłos staje się najbardziej znienawidzonym przeze mnie dźwiękiem na świecie. - Jesteś genetycznym mutantem, nie-człowiekiem. Cieszę się, że to moja młodsza siostra odziedziczyła tę klątwę, nie ja. - Wyciąga z koperty zdjęcie, przesuwa je w moją stronę i cedzi: - Proszę. Poznaj swoich rodziców.
Niepewnie chwytam fotografię w dłoń i unoszę wyżej, a po prawym policzku spływa pojedyncza łza.
Na zdjęciu jest sześć osób i niemowlak, a ja poznaję wszystkie te postaci. Po lewej stronie stoi staruszek, którego spotkałam w korytarzu Destiny, trzyma dłonie na ramionach stojących przed nim dwóch kilkuletnich chłopców - moich braci. Obok mężczyzny stoi małżeństwo, oboje uśmiechają się do aparatu, kobieta trzyma na rękach malutkie dziecko. Obok jej męża stoi trzeci z chłopców, poważny, ale w jego oczach można dostrzec łobuzerskie ogniki.
Moja rodzina.
Odwracam zdjęcie, przeważnie się je podpisywało. Tak jest i tym razem. Poznaję tożsamość swoją i swoich bliskich.
Sir Arthur Benedict Raymes z córką Annemarie Elisabeth Chestford, zięciem Johnem Williamem Chestfordem oraz wnukami (od lewej): Philipem Charlesem, Matthiew Conradem, Cleopatrą Amelią i Paulem Gordonem.
Patrzę na rodziców. Tylko mój tata miał czarne włosy, cała reszta blond, a dziadek już przyprószone siwizną.
Cleopatra Amelia. Już wtedy miałam czarny sznurek na nadgarstku.
Cleo.
To zdrobnienie pozostało w mojej głowie, podświadomość małego dziecka ją zapamiętała.
- Gdyby nie ten stary dziadyga, który wyniósł cię z domu do bidula, gdyby nie nadał nowego imienia, dopadłabym cię szybciej. - Uśmiecha się szyderczo. - Sama do mnie przyszłaś, więc nie mogę być zła na los.
Podchodzi do drzwi i korzysta z interfejsu, drzwi się otwierają, do środka wchodzi mięśniak i Meyves, którego smutne spojrzenie mnie przytłacza.
- Weź je sobie. - Victelia wskazuje na zdjęcie, składam je na pół i chowam do kieszeni dżinsów. - Tylko to będziesz miała ze sobą w więzieniu. Wyprowadzić ją!
Mięśniak brutalnie wykręca mi ręce i zakuwa w kajdanki. Czuję się przegrana i zrezygnowana. Dowiedziałam się prawdy, wielkiej prawdy, która może zmienić świat, ale poza mną nikt inny jej nie pozna, niczego nie zmienię.
W asyście mężczyzn opuszczam pomieszczenie, prowadzą mnie do aresztu. Niestety, nie uprzedzili mnie, że droga do niego wiedzie przez stołówkę instytutu.
Jestem ciekawym obiektem do przyglądania się, nie co dzień prowadzi się przestępcę. Unikam wzroku pracowników, wpatruję się w podłogę dopóty, dopóki na drodze spojrzenia nie staje para damskich butów. Podnoszę głowę i rozpoznaję osobę przed sobą. To pracownica DNP, która mijała kiedyś mnie i Simona. Tak, kiedyś. W tych lepszych czasach. Mój mózg podsuwa mi miano, jakim określił ją wówczas goniący korytarzem kolega.
Sally.
Za jej plecami dostrzegam Jonathana, jest wstrząśnięty moim widokiem.
- Proszę, proszę, proszę - odzywa się kobieta, jest niewiele ode mnie starsza, patrzy na mnie z nienawiścią. - Czyli teraz z nią się prowadzisz?
Zanim ktokolwiek z mojego otoczenia zdąży zareagować, kobieta uderza mnie otwartą dłonią w twarz. Ląduję na Meyvesie, a z moich oczu płyną łzy.
Mam dość. Zbieram wszystkie myśli w jedną, tatuaż zaczyna lśnić, powietrze wokół mnie faluje, unosząc włosy. Baumwan coś do mnie mówi, próbuje uspokoić. Prostuję się szybko, kumuluję energię i rozrywam kajdanki, metal rozpryskuje na boki, moje nadgarstki nie są niczym ograniczone. Wymijam przerażoną Sally i ruszam przed siebie, byle tylko uciec z Iglesii.
Rozbrzmiewa alarm, a ja pędzę kolejnym korytarzem.
Ludzie ujrzeli Strzegącą. Dopiero teraz zacznie się wojna.
Najwidoczniej już od dłuższego czasu nikt nie spotkał żadnego ducha. No cóż, ja widziałam ich sześcioro, rozmawiałam z dwójką, a nawet zostałam przez jednego dotknięta. W materiałach o Strzegących, które znalazłyśmy z Evemis, nie było słowa wzmianki o tym, że ci wyjątkowi ludzie posiadają tak wielką wrażliwość metafizyczną, która pozwala im kontaktować się ze zmarłymi.
Być może nie cała wiedza na temat mutantów została zapisana. Albo raczej nie została przechowana. Z chwilą wymordowania mutantów (poza Tyrionem) pozbywano się wszystkiego, co mogłoby zostać dla potomnych. Chyba nie pozbyto się jednak dokładnie każdej rzeczy. Coraz bardziej wierzę w to, że mogę być potomkiem mutanta, że mogę być Strzegącą.
Obserwuję, jak Smith chodzi od ściany do ściany, myśli nad czymś, dostrzegam oznaki zaskoczenia na jej twarzy. A niby nie miało jej już nic zadziwić. Uprzedzałam. W dawnych czasach za mówienie o wizjach duchów trafiłabym pewnie do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Teraz najpewniej trafię do laboratorium na badania mózgu, by znaleźć źródło tych widzeń w odpowiedniej części organu i ją wyciąć.
Victelia zatrzymuje się, opiera ręce o krzesło i patrzy mi prosto w oczy, jej wzrok próbuje przeszyć mnie na wskroś, kobieta szuka w mojej twarzy oznak kłamstwa, ale niczego takiego nie znajdzie. Powiedziałam prawdę, wyznałam coś, czego nie usłyszeli z moich ust Meyves i Patrick. Nie wiem, czy postąpiłam słusznie, jestem gotowa zmierzyć się z konsekwencjami.
- Czy wie pani, kim są Strzegący?
Wpatruję się w niebieskie oczy rozmówczyni pewna, że to pytanie to jedynie wymysł mojej wyobraźni. Mogę przysiąc, że Smith nie poruszyła ustami. Chyba że to ze mną jest już do tego stopnia źle, że mam halucynacje. To częsta przypadłość wśród mutantów, przynajmniej o takim zjawisku czytałam w biografii Tyriona Raymesa. Towarzystwo duchów musiało jakoś wpływać na wyhodowanych szamanów.
- Tak. Wiem. - Mój głos jest zachrypnięty od długiego zeznawania, próbuję dyskretnie odchrząknąć, czuję lekki ból gardła. - Pani zapewne także, więc pozwoli pani, że nie zagłębię się w lekcję historii.
Uśmiecha się kpiąco, po jej spojrzeniu wiem, że takie odzywki ją irytują. Ale dlaczego miałabym jej nie irytować? Jestem już w takim bagnie, że mogę się jedynie modlić, o ruchome piaski pod nim, które wciągną mnie w wieczną nicość.
- Książki nie mówią jednak całej prawdy, a tylko tą, którą świat zechciał zapamiętać. - Podchodzi do drzwi, wraca do stołu, najwidoczniej chodzenie pomaga jej w tworzeniu takich zdań, jakie chce, bym usłyszała. - Niektóre rzeczy lepiej ukryć, inaczej w przyszłości mogą stać się bronią do zniszczenia istniejącego porządku świata.
Wzdycham w duchu. Nie lubię zbytniego owijania w bawełnę, wolę usłyszeć szybko suchą prawdę niż irytować się operą mydlaną, wzniosłością, która nie pasuje.
- Świat nie mógł i nie może pamiętać o odczuwaniu metafizycznej rzeczywistości. Istnieje tylko nasz świat, poza nami jest pustka, inne życie nie istnieje.
Przewracam oczami. Jeśli wywód białowłosej ma tak wyglądać, to ja spróbuję użyć swojej siły, by rozwalić meble. Szybciej się skupię na niszczeniu metalu niż na słuchaniu Victelii.
- Wiele informacji o Strzegących przepadło wraz ze spalonymi badaniami i dziełami naukowymi. Ale to, co zostało przekazane ustnie, przetrwało w pamięci potomków. - Ponownie podchodzi do drzwi, tym razem korzysta z interfejsu, prosi o coś ukrytego za drzwiami żołnierza. - Niewielu ludzi wie, jak rozpoznać osobę wywodzącą się z rodów Strzegących. A to takie łatwe.
Słyszę dźwięk poruszanej zasuwy, drzwi uchylają się nieznacznie, blada ręka w zielonym mundurze podaje Victelii wypchaną pomarańczową kopertę, po czym znika, drzwi na nowo zostają zatrzaśnięte. Doktor administracji wraca do stołu, zasiada naprzeciwko mnie, koperta znajduje swoje miejsce na środku stołu.
- Fenotyp Strzegących pozostanie w przyrodzie do końca, o ile nie zostanie wyparty przez cechy dominujące. - Zbytnio nie dziwi mnie zmiana kierunku rozmowy, genetyka miała przecież znaczący wpływ na ochotników. - Każdy potomek mutantów w swoim wyglądzie posiada przynajmniej jedną z dwóch cech: blond włosy, niebieskie oczy.
Prostuję się na krześle, mimowolnie otwieram usta, jestem w szoku. Czyli, że kapitan Coraje ma wśród swoich przodków Strzegącego? A co z Patrickiem? Czyżby sam był mutantem? Do tej pory się nie ujawnił, a przecież na własne oczy widział, do czego jestem zdolna, wie, jaką moc posiadam. Gdyby był podobny do mnie, raczej by się ujawnił. Mam mętlik w głowie. To jednak dopiero początek informacji, którymi Victelia chce mnie uraczyć.
- Ale wygląd nie świadczy o posiadaniu mocy. Nie można przeprowadzić badań na każdym, kto fenotypem wskazuje na pokrewieństwo ze Strzegącymi. Genotyp może się różnić. - Białowłosa naciska przycisk pod stołem. Nic się nie dzieje, nie wiem, po co był ten zabieg, ale nie dbam o to. Chcę wiedzieć, dlaczego Smith zarzuca mnie informacjami sprzed lat. - Dlatego siedemdziesiąt lat temu w Destiny, która należała wówczas do Departamentu Genetyki, ustawiono mur. Nazwano go Purgatorio. Wie pani, co to znaczy?
Kiwam potakująco głową. Nie wiem, czy urzędniczka chce pokazać, że ma mnie za idiotkę czy może mnie sprawdza. W jej towarzystwie czuję się coraz bardziej niekomfortowo. Poprawiam się na krześle, mój łokieć wychodzi za kontur stołu i napotyka niewidzialną ścianę. Nie daję po sobie poznać, że wystraszył mnie nagły opór. Już wiem, do służył ten przycisk - wokół mnie wytworzyło się pole magnetyczne, które nie pozwoli mi na żywsze ruchy, o próbie ucieczki mogę zapomnieć. Chyba wolałabym mieć wciąż kajdanki na rękach.
- To ze starohiszpańskiego, oznacza czyściec.
Znowu ten złośliwy uśmieszek na twarzy niebieskookiej, zaczynam przyzwyczajać się do tego, że kobieta nie darzy mnie sympatią. Sama nie mam dla niej dobrych uczuć.
- Zgadza się. Purgatorio zostało wzniesione z cegły, ale innej od tej, z której do tej pory budowano. Ta cegła była niebieska, czasami wręcz granatowa. Zawierała w sobie krople krwi Strzegących. Tylko mutanci i ich posiadający moc potomkowie mają moc przebić się przez tę cegłę.
Coraz więcej rzeczy staje się dla mnie jasnych. Jestem Strzegącą, tego zdołałam się domyśleć. Ale już wiem, po co w Destiny przeprowadzany jest test Purgatorio.
- W taki sposób chcieliście odkryć mutantów i zasilić nimi armię, zgadza się?
Uśmieszek się pogłębia.
- Jaka bystra. Obcowanie z książkami chyba się przydało. Ale racja - Purgatorio stworzono po to, by szybko i bez problemu sprawdzić czy wśród kadetów kryje się ktoś, kto posiada moc panowania nad naturą, jednak nie było to łatwe. Znaczna część Strzegących została zamordowana, zanim doszło do prokreacji, wielu ukryło swoje dzieci. Władze mogły być pewne jedynie co do fenotypu potomków Tyriona. Ale jego synowie i córka nie chcieli wspierać żadnego rządu, nawet Ocelii. Ponoć na innych kontynentach funkcje Strzegących zostają przywrócone, ale u nas były zbędne. Aż do teraz.
Jej spojrzenie wwierca się we mnie, jej szorstki ton głosu wywołuje u mnie dreszcze. Chcę krzyczeć, chcę bić, czuję zbliżający się atak paniki, gdy mój mózg skupia się na polu magnetycznym, w którym zostałam zamknięta. Mój oddech staje się płytszy, a kąciki ust Victelii niebezpiecznie zbliżają się do skroni.
- Wojna z Africonem się nie skończyła, od miesięcy żyjemy w strachu przed kolejnym atakiem.
Dlaczego się tak stresuję? Przecież nie mam czym. Owszem, jestem uwięziona w polu magnetycznym, ale podejrzewam, że jest ono tutaj, bo to w tym pokoju przesłuchiwano Strzegących oskarżonych o zdradę, korupcję czy też inne przestępstwa. Co oznacza, że nie było tutaj nikogo oficjalnie od pięćdziesięciu lat. Dopiero teraz skupiam się na słowach Victelii odrobinę uspokojona. Nie ma się czym martwić, nic mi tutaj nie grozi, raczej to ja stanowię dla innych zagrożenie, to mnie Smith powinna się bać. Patrzę na nią uważnie, a myśl, że z nas dwóch to ja jestem wyjątkowa, dodaje mi odrobinę otuchy.
- Dlatego też zwiększyliśmy ilość testów w Destiny. - Zerka na mnie zniesmaoczona. - Pierwszą częścią tego testu jest wybranie odpowiedniej ścieżki z holu Destiny. Przeważnie młodzi kadeci wybierają za pierwszym razem tę po prawej. - Czyli to nie jest jednorazowy sprawdzian. Ciekawe. - Pani trafiła dobrze za pierwszym razem, zgadza się? - Potakuję. - Jak się to pani udało?
Przypominam sobie ołtarzyk w holu i uśmiecham się.
- To proste. Porzuciłam radość i poddałam się przeznaczeniu.
Czujne spojrzenie pani doktor i w ruch idzie koperta - kobieta otwiera ją powoli, jakby myślała, że wprost nie mogę się doczekać, by poznać zawartość, a przeciąganie czynności zacznie mnie irytować. Nic z tego. Życie nauczyło mnie, by niczego od nikogo nie oczekiwać. Dlatego nigdy nie liczyłam na własne mieszkanie i dobrą pracę, los sam mi je podarował, za co jestem mu wdzięczna. Wolę być od czasu do czasu zaskakiwana niż czuć rozczarowanie niszczące nadzieję. Płynięcie z prądem dało mi anonimowość i zwyczajność.
- Niektórzy dopiero za trzecim razem wybierają właściwą ścieżkę. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat jedynie kapitan Baumwan podjął dobrą decyzję za pierwszym razem.
Prostuję się na krześle jeszcze bardziej, pamiętając jednak o tym, że jestem uwięziona. Nie udało mi się jeszcze skoncentrować na tyle, by spróbować przejąć władzę nad polem magnetycznym.
- Jak na razie osiągnął najlepszy wynik w tym teście. Przynajmniej dopóki pani nie wkradła się do Destiny.
Nie wiedziałam, że test jest w jakikolwiek sposób oceniany. Że też jeszcze nie wzbudził w kadetach niezdrowej chęci rywalizacji.
Victelia kładzie przede mną kartkę, z jej prawego górnego rogu wpatruje się we mnie Meyves. Wciąż nie wiem, skąd brało się u mnie to uczucie strachu na początku naszej znajomości. Może uda mi się znaleźć odpowiedź również na to pytanie? Czas pokaże, o ile mam go jeszcze wystarczająco dużo. Spoglądam na ocenione przymioty: szybkość decyzji, czas przejścia do Purgatorio, sposób, w jaki próbowano rozbić mur. Zielonooki przyjął podobny do mojego. Dlaczego mu się nie udało? To proste - nie ma w sobie najmniejszej komórki odziedziczonej po Strzegących.
Przede mną ląduje kolejna kartka, tym razem wpatruję się we własne zdjęcie. Wykonano mi je przed wejściem do tunelu. Czyli śledzono każdy mój ruch od wejścia do Destiny. Dlaczego więc nikt mnie nie powstrzymał? Dlaczego pozwolono mi przejść przez test, skoro nie jestem żołnierzem ani się na niego nie szkolę? Przyglądam się sobie bardziej - no tak, moje jasne włosy i niebieskie oczy są dobrze widoczne. To mój fenotyp pozwolił mi na to wszystko.
Zerkam na punkty i pokrewieństwo. Wielkimi literami zapisano: UWAGA! PRAWNUCZKA TYRIONA RAYMESA!
Zamieram. Wpatruję się w litery, widzę prawdę. Odziedziczyłam fenotyp i genotyp z mocą nie po jakimś mniej znanym Strzegącym, ale po samym Tyrionie Królu.
Co czyni mnie nie tylko chodzącą bronią.
Mimo upadku monarchii, mam prawo krwi do tytułowania się Księżniczką Ocelii.
Czyżbym była jeszcze bardziej wyjątkowa?
Chwila. Żaden z żołnierzy poza Meyvesem nie wie, kim jestem, że posiadam zdolności poskąpione innym ludziom. Ale nie wiedział o tym w chwili rozbicia przeze mnie Purgatorio. Nie mógł też wystarczająco szybko powiązać mnie z Raymesem, wybiegł ze swojego miejsca, bo przeszłam za mur. Poza tym to nie jego pismo, zdążyłam je już poznać.
Patrzę na Victelię, która nagle zaczyna unikać mojego wzroku, chowa twarz za kurtyną prostych, białych włosów. Z jej twarzy nie znika złośliwy uśmieszek, ale teraz wiem, że jest on częścią gry. Gry polegającej na ukrywaniu przede mną strachu. Kobieta się mnie boi, wie, kim jestem.
- Pani to napisała - odzywam się. - Prawda?
Próba znalezienia punktu, na którym można by zawiesić wzrok, kończy się fiaskiem. Szklane ściany chyba zaczynają przytłaczać kobietę.
- Prawda? - pytam ponownie, mój głos staje się twardy jak stal, Smith drży lekko. To dziwne, do tej pory ja czułam się nieswojo w towarzystwie władczej urzędniczki, teraz ona czuje coraz większy dyskomfort. Szale się odwróciły, to ja jestem w tym momencie górą. - Wie pani, kim jestem? To pani napisała tę uwagę? Proszę odpowiedzieć!
Prawie podskakuje na krześle, gdy nieznacznie podnoszę głos. Trzyma się, nie pozwala strachowi nad sobą zapanować, ale ta walka zaczyna ją irytować. Patrzy mi prosto w oczy, znowu mam wrażenie, że jej kolor oczu, ich odcień taki sam jak moich, świadczy o naszym pokrewieństwie, tylko w jakim stopniu?
- Tak, ja to napisałam. Dobrze wiem, kim jesteś - cedzi przez zaciśnięte zęby, słowa przepełnione są jadem, wypluwa je, jakby parzyły ją w język. - Nie widziałam cię prawie dwadzieścia lat, ale gdy cię zobaczyłam, wiedziałam, że to ty. Przybyłaś, by zniszczyć mi życie. Zniszczyć wszystko, co od dekad próbowano naprawić w społeczeństwie.
O czym ona mówi? Zna mnie od chwili moich narodzin? Przecież to niemożliwe! Chyba że to ona przyniosła mnie do sierocińca. Nie. Nie, wtedy nie traktowałaby mnie jak największego wroga i nie próbowała wyeliminować.
Eliminacja. To o niej rozmawialiśmy ostatnio z Meyvesem. Wiedział, że grozi mi niebezpieczeństwo, ale czy zdawał sobie sprawę jak wielkie? Jestem zagrożeniem. Mój los jest już raczej przesądzony.
- Zna mnie pani? - upewniam się.
Kobieta śmieje się przez chwilę kpiąco, prycha, na jej twarz wraca wyraz wyższości, który towarzyszy chyba każdemu, kto pełni ważną funkcję. Taki sam wyraz miał naukowiec z DNP, któremu dostarczałam broszury. Od tamtego zdarzenia minął miesiąc. W tym czasie moje życie zmieniło się niczym umieszczone w kalejdoskopie i pod władzą przeznaczenia.
- Oczywiście, że cię znam. Jesteś jedyną osobą z mojej rodziny, której nie zdołałam zabić.
Wpatruję się w nią, obserwuję, jak uśmiech staje się coraz bardziej złowieszczy, podobny do uśmiechu złego charakteru ze starych komiksów zwanego Jokerem. Tylko włosy kobiety pozostają białe, zieleń się ich nie tyka. Mam mętlik w głowie.
- Kim pani jest?
Kobieta wstaje, opiera ręce o metalowy blat i pochyla się nade mną.
- Jestem Victelia Smith, z domu Raymes, wnuczka Tyriona Króla, nie-mutantka, dziedziczka tronu monarchii Ocelii, starsza siostra Annemarie Elisabeth Raymes, po mężu Chestford. Morderczyni ojca, siostry, szwagra i trzech siostrzeńców. Tylko ciebie nie pozwolili mi dorwać. Ale teraz to się może zmienić - mam władzę, mogę doprowadzić do twojej śmierci. Ostatnia z rodu Raymesa posiadająca moc może zginąć, a świat nawet się o tobie nie dowie, księżniczko.
Osoba nade mną, przerażająca kobieta o niebieskich oczach, która nienawidzi mnie z całego serca, jest moją ciotką. I morderczynią mojej rodziny. To przez nią jestem sierotą, to przez nią nie miałam szans na normalne dzieciństwo.
- Zabiłaś go? - Koniec z uprzejmością, złoczyńca nie zasługuje na szacunek. - Zabiłaś Simona?
- Masz na myśli tego doktorka na wózku? - Kiwam potakująco głową, czuję wzbierające pod powiekami łzy. - Sam się zabił, ta pułapka była przygotowana dla ciebie. Ale skoro się nawinął, no cóż, nie przewidziałam tego. I skąd mogłam wiedzieć, że ma tak słabe ciało? Powinno go poparzyć, nie zabić. Najwidoczniej tak miał być, stało się, amen.
Mam ochotę krzyczeć, bić, niszczyć. Tatuaż dobrze widoczny dla Smith - podciągnęłam rękawy bluzki, by rany po kajdankach nie zostały sklejone z materiały - zaczyna lśnić szarością, białowłosa cofa się, wstaję z miejsca, pole magnetyczne rozszerza się, ale nie robi mi krzywdy.
- Nienawidzę cię - syczę, a z mojej prawej dłoni zaczyna ulatniać się dym, zaciskam ją w pięść, myśląc o małej kuli ognia. - Zabiłaś najbliższych mi ludzi, zniszczyłaś moje życie, a tak spokojnie o tym mówisz. Jesteś potworem!
Początkowo Victelia jest zaskoczona widokiem mocy, ale dość szybko ukrywa przerażenie za fasadą wyższości i zarozumialstwa, śmieje się przez chwilę i sięga po kopertę, nie spuszczam jej z oczu, wciąż stoję.
- Ja jestem potworem? Spójrz na siebie. - Znowu prycha, ten odgłos staje się najbardziej znienawidzonym przeze mnie dźwiękiem na świecie. - Jesteś genetycznym mutantem, nie-człowiekiem. Cieszę się, że to moja młodsza siostra odziedziczyła tę klątwę, nie ja. - Wyciąga z koperty zdjęcie, przesuwa je w moją stronę i cedzi: - Proszę. Poznaj swoich rodziców.
Niepewnie chwytam fotografię w dłoń i unoszę wyżej, a po prawym policzku spływa pojedyncza łza.
Na zdjęciu jest sześć osób i niemowlak, a ja poznaję wszystkie te postaci. Po lewej stronie stoi staruszek, którego spotkałam w korytarzu Destiny, trzyma dłonie na ramionach stojących przed nim dwóch kilkuletnich chłopców - moich braci. Obok mężczyzny stoi małżeństwo, oboje uśmiechają się do aparatu, kobieta trzyma na rękach malutkie dziecko. Obok jej męża stoi trzeci z chłopców, poważny, ale w jego oczach można dostrzec łobuzerskie ogniki.
Moja rodzina.
Odwracam zdjęcie, przeważnie się je podpisywało. Tak jest i tym razem. Poznaję tożsamość swoją i swoich bliskich.
Sir Arthur Benedict Raymes z córką Annemarie Elisabeth Chestford, zięciem Johnem Williamem Chestfordem oraz wnukami (od lewej): Philipem Charlesem, Matthiew Conradem, Cleopatrą Amelią i Paulem Gordonem.
Patrzę na rodziców. Tylko mój tata miał czarne włosy, cała reszta blond, a dziadek już przyprószone siwizną.
Cleopatra Amelia. Już wtedy miałam czarny sznurek na nadgarstku.
Cleo.
To zdrobnienie pozostało w mojej głowie, podświadomość małego dziecka ją zapamiętała.
- Gdyby nie ten stary dziadyga, który wyniósł cię z domu do bidula, gdyby nie nadał nowego imienia, dopadłabym cię szybciej. - Uśmiecha się szyderczo. - Sama do mnie przyszłaś, więc nie mogę być zła na los.
Podchodzi do drzwi i korzysta z interfejsu, drzwi się otwierają, do środka wchodzi mięśniak i Meyves, którego smutne spojrzenie mnie przytłacza.
- Weź je sobie. - Victelia wskazuje na zdjęcie, składam je na pół i chowam do kieszeni dżinsów. - Tylko to będziesz miała ze sobą w więzieniu. Wyprowadzić ją!
Mięśniak brutalnie wykręca mi ręce i zakuwa w kajdanki. Czuję się przegrana i zrezygnowana. Dowiedziałam się prawdy, wielkiej prawdy, która może zmienić świat, ale poza mną nikt inny jej nie pozna, niczego nie zmienię.
W asyście mężczyzn opuszczam pomieszczenie, prowadzą mnie do aresztu. Niestety, nie uprzedzili mnie, że droga do niego wiedzie przez stołówkę instytutu.
Jestem ciekawym obiektem do przyglądania się, nie co dzień prowadzi się przestępcę. Unikam wzroku pracowników, wpatruję się w podłogę dopóty, dopóki na drodze spojrzenia nie staje para damskich butów. Podnoszę głowę i rozpoznaję osobę przed sobą. To pracownica DNP, która mijała kiedyś mnie i Simona. Tak, kiedyś. W tych lepszych czasach. Mój mózg podsuwa mi miano, jakim określił ją wówczas goniący korytarzem kolega.
Sally.
Za jej plecami dostrzegam Jonathana, jest wstrząśnięty moim widokiem.
- Proszę, proszę, proszę - odzywa się kobieta, jest niewiele ode mnie starsza, patrzy na mnie z nienawiścią. - Czyli teraz z nią się prowadzisz?
Zanim ktokolwiek z mojego otoczenia zdąży zareagować, kobieta uderza mnie otwartą dłonią w twarz. Ląduję na Meyvesie, a z moich oczu płyną łzy.
Mam dość. Zbieram wszystkie myśli w jedną, tatuaż zaczyna lśnić, powietrze wokół mnie faluje, unosząc włosy. Baumwan coś do mnie mówi, próbuje uspokoić. Prostuję się szybko, kumuluję energię i rozrywam kajdanki, metal rozpryskuje na boki, moje nadgarstki nie są niczym ograniczone. Wymijam przerażoną Sally i ruszam przed siebie, byle tylko uciec z Iglesii.
Rozbrzmiewa alarm, a ja pędzę kolejnym korytarzem.
Ludzie ujrzeli Strzegącą. Dopiero teraz zacznie się wojna.
Jak zobaczyłam powiadomienie o nowym rozdziale, miałam banana na twarzy. Teraz jestem pod wrażeniem tak wielkim, że niemal w szoku. O, cholera. Ja chcę to w wersji papierowej na półce.
OdpowiedzUsuńOd początku. Dziękuję za dedykację. To takie miłe. Aż mi się ciepło na sercu zrobiło i tym chętniej zaczęłam czytać rozdział.
Odpowiedziałaś na wszystkie moje pytania. Wiem, czym jest Purgatorio, kim jest w rzeczywistości Cara, jaką suką (przepraszam za wyrażenie) jest Victelia. Od początku do końca rozdział trzyma w napięciu, chce się go czytać. Może niewiele się dzieje, ale jest naprawdę ciekawy.
Powiem Ci, że nie odbieram Victelii jak damskiej wersji Stokera. Ona jest jeszcze gorsza. Stoker przy niej to taki leszczyk, Victelia jest bardziej zepsuta. Wydaje mi się, że mimo jej słów tak naprawdę to wszystko zostało poczynione przez zazdrość o moce Strzegących. Nie wierzę w chęć zlikwidowania Strzegących dla lepszego świata itd., nie, to mi się w ogóle nie klei. Zresztą czy ludzie w takim świecie naprawdę mogą chcieć zrobić coś dla innych? Nie wydaje mi się, żeby tak było, a w przypadku Victelii tym bardziej. Takich argumentów nie kupię.
Żałuję, że nie rozniosła Sally za to zachowanie, ale wiem, że Cara nie jest taką osobą. Wciąż brakuje w niej siły i chęci przetrwania jako indywidualny byt. Jej wystarcza anonimowość i normalność, a niestety teraz będzie musiała o to zawalczyć. Podejrzewam, że będzie jej ciężko, ale chcę to zobaczyć. Dopiero wtedy będę mogła pochwalić Cię do końca za stworzenie dobrej bohaterki, na razie mam w głowie część tego obrazu. Zobaczymy, jak ją poprowadzisz dalej.
Pozdrawiam
Laurie
Laurie, nie wydam WiP'a na papierze, raczej nie.
UsuńPomyślałam, że dedykacja Ci się należy :) Twoje komentarze są dobrą motywacją, za którą warto podziękować :3
Nie przepraszaj za wyrażenie, Victelia jest suką i ja zdaję sobie z tego sprawę. Właśnie o to mi chodziło - o stworzenie postaci, która będzie irytować i którą będzie można nienawidzić.
Takie było zadanie - odpowiedzieć na wszystkie istotne pytania. Choć wyznam, że przy przepisywaniu w mojej głowie pojawiło się jeszcze jedno pytanie, które stworzę i wyjaśnię w kolejnym rozdziale.
Też mam wrażenie, że Smith bije Stokera, może dlatego, że pojawia się w kilku rozdziałach, a nie pisze żadnych listów jak on.
Mam nadzieję, że nie zepsuję Cary i wykrzeszę z niej odwagę i siłę do walki o swoje.
A Victelia... Wytłumaczę, dlaczego tak bardzo nienawidzi Strzegących. Kiedyś.
Dziękuję za komentarz! :**
To jak skończysz, to sobie wydrukuję i postawię na półce w takim razie *mina obrażonego dziecka*
UsuńLaurie
Rozwaliłaś mnie tą miną obrażonego dziecka :D
UsuńWydrukuj i prześlij do mnie, a dostaniesz autograf ;)
Czasami mi odbija :)
UsuńNawet przyjadę.
Laurie
To przyjeżdżaj :P
UsuńWycięcie z mózgu widzeń ;____;? COOOO. Ten świat mnie przeraża XD.
OdpowiedzUsuń"- W taki sposób chcieliście odkryć mutantów i zasilić nimi armię, zgadza się?" - brzmi groźnie :o. I dlatego tak mnie to jara. W końcu dowiadujemy się czegoś głębszego na temat Purgatorio i w ogóle Strzegących. Podoba mi się to.
Prawnuczka Tyriona? Wcale mnie to nie zdziwiło. Tak właśnie sądziłam, że to z nim jest spokrewniona! Nie zdziwił mnie też fakt, że Victelia jest z nią spokrewniona, co podejrzewałam już w poprzednim komentarzu. Hueheu, ciociunia >D taka kochana.
GOD. Cleopatra XDD?! Troszkę mnie to imię rozbawiło, no, bo... Cleopatra XD! Od dzisiaj nazywam cię Cleo Cleopatrą! Mwahaha >D!
Ogólnie rozdział jest epicko epicki, tylko ta końcówka taka dziwna, bo idzie sobie, nagle spotyka Sally, trzepła ją w twarz i bang, moc się uwolniła. Tak jakby trochę za szybko i bez składni się to działo :o. Ale i tak się jaram! W końcu Cara się zbuntowała! YAHOOOO! Teraz będzie bangersko >D!
Ten świat ma przerażać ;)
UsuńNie wiedziałaś, że Cleo jest od Cleopatry? Poważnie? :o Nawet film o Kleopatrze nosi miano "Cleo". Zaskoczyć Naff - bezcenne <3
Jak bez składni? Tatuaż uaktywnił się już wcześniej podczas rozmowy z Victelią, Sally jedynie wyzwoliła tę moc :D
Cieszę się, że się podoba :3
Dziękuję za komentarz! :**
A teraz wstawię ten rozdział na wattpada.
To częsta przypadłość wśród mutantów, przynajmniej o taki zjawisku czytałam w biografii Tyriona Raymesa. *brakuje literki m: "o takim zjawisku" ;)
OdpowiedzUsuńJuż wiem, do służył ten przycisk *tu powinno być chyba "do czego służył" :)
Zerka na mnie zniesamoczona * podejrzewam, że miałaś na myśli "zniesmaczona" :P
Życie nauczyło mnie, by do niczego od nikogo nie oczekiwać *sądzę, że nie powinno być tutaj tego do: "by niczego od nikogo nie oczekiwać" ;)
Może uda mi się znaleźć odpowiedzieć również na to pytanie? *albo zostawić samo "odpowiedzieć" albo zrobić "znaleźć odpowiedź" :P
...słowa przepełnione są jadem, wypluwa je, jakby parzyły ja w język. *raczej "ją".
Tatuaż dobrze widoczny dla Smith - podciągnęłam rękawy bluzki, by rany po kajdankach nie zostały sklejone z materiały - zaczyna lśnić szarością, białowłosa cofa się do tyłu... *teraz tak, nie wiem co chciałaś powiedzieć w związku z kajdankami, ale nie pasuje coś tutaj :) może powinno być "nie zostały sklejone z materiałem"? Przeczytaj to jeszcze raz. A po drugie skoro się cofa, to zwykle do tyłu, nie do przodu :D Więc albo zostaw samo "cofa" albo jeśli chcesz, żeby było "do tyłu" to zmień na "przesuwa się do tyłu" bądź "robi kilka kroków do tyłu". W każdym razie coś w tym stylu na przykład ;)
Unikam wzrok pracowników, wpatruję się w podłogę dopóty, dopóki na drodze spojrzenie nie staje para damskich butów. *powinno być "unikam wzroku" i ta część o spojrzeniu mi troszkę nie leży, może "na drodze spojrzenia" albo jakoś inaczej spróbować to jeszcze ująć :)
Dobra, więcej się nie czepiam :D W sumie te kosmetyczne poprawki w niczym nie przeszkadzają, bo rozdział był wciągająco genialny huehue, ale jak już znalazłam, to piszę :P
W ogóle to nie lubię Victelii - siebie uważa nie wiadomo za kogo a wszyscy dookoła nic nie znaczą :D Pępek świata, phi :P No i twierdziła, że już jej nic nie zaskoczy, a tu wielkie zdziwko. Dobrze Ci tak łachudro huehue.
...jej wzrok próbuje przeszyć mnie na wskroś, kobieta szuka w mojej twarzy oznak kłamstwa... *a po co by miała oszukiwać? Kurde no, opowiedziała wszystko ze szczegółami, poza tym rozwaliła mur, który teoretycznie powinien dalej stać nienaruszony, to jakich dowodów jeszcze szuka? Najlepiej to tego mózgu pewnie, podłączyć do elektrod czy czegoś, żeby zobaczyć każdą jej myśl, bo na sto procent coś tam ukryła jeszcze. Matrixa następnego chcesz zrobić babo wredna, czy co :D Daruj sobie Vi, i tak mnie już wkurzasz, więc nie musisz się do tego bardziej przykładać - naprawdę :P
Przewracam oczami. Jeśli wywód białowłosej ma tak wyglądać, to ja spróbuję użyć swojej siły, by rozwalić meble. Szybciej się skupię na niszczeniu metalu niż na słuchaniu Victelii. *oj tak, jestem za :D Ale tę siłę to skieruj raczej w stronę białowłosej bardziej, co Ci szafka zawiniła :P Trzepnij o jaką ścianę panią Victelię "jestem-super-hiper-niemutantką-i-dziedziczką-tronu-która-zjadła-wszystkie-rozumy-i-może-wszystko-nawet-najbardziej-plugawe-rzeczy-bo-co-mi-kto-zrobi-jak-to-ja-mam-władzę" Smith, wtedy może jej wybijesz z głowy durne pomysły huehue.
Aha, to się wyjaśniła sprawa Strzegących i całego tego testowania: wybór odpowiedniej ścieżki, a potem ceglana rozpierducha :P Nie podoba mi się tylko to z tą krwią Strzegących, że była w tych cegłach, z której potem mur zbudowali: okropność, brrr. Ale że Baumwan też za pierwszym razem trafił? To może jednak coś tam ma w sobie, chociaż nie na tyle, żeby się przebić przez mur... Z tym że lepiej nie, bo jakby się okazało, że ich łączą jakieś więzy krwi, to żadnych romansów z tego nie będzie - a chciałabym :P
Prawnuczka Tyriona? Łuhuuu :D No ładnie ładnie <3 Ale zaraz, Vi mówi, że ją od razu poznała, to musiała wiedzieć, że są spokrewnione, że ona pewnie moc posiada i że tak to się skończy. Czy kiepsko rozumuję :D Tylko wtedy po co ta cała szopka. Chyba że ten wstrętny babiszon po prostu uwielbia robić ze wszystkiego wielkie halo, z fajerwerkami, salwami z karabinów i czerwonym dywanem huehue.
UsuńNo nie, Vi to jest ciotka Cary? Poważnie?! No to mnie zabiłaś :D Jeszcze ukatrupiła siostrę ojca i siostrzeńców? Po co? To tak strasznie szuka potomków, żeby zebrać armię na wypadek wojny, a się pozbyła rodziny całej? Co by mogli pomóc teraz? Ale bezsens. No i Simon w dodatku :( Czyli rozumowanie było dobre od samego początku, że to ona miała zginąć, że to na nią ta pułapka. Ale to rozumowanie mnie jeszcze bardziej przekonuje do wnerwa na Vi: stało się, trudno. Kurde no, uwielbiam coś takiego, grrr. Człowiek zginął przez głupią zemstę, a ona nie poczuwa się do winy w ogóle. Oj kobieto, puchu marny Ty. Ja naprawdę będę Cię namawiać na wykorzystanie mocy, żeby trochę nią potrząsnąć, do roboty Cara :D
Jeszcze ta pochrzaniona Sally na końcu. Też trzeba było użyć energii i miotnąć tą pokraką o podłogę huehue, ale chociaż tyle dobrze, że się uwolniłaś z kajdanek i uciekłaś. Brawo <3 Teraz pędź, żeby Cię nie złapali :)
Cholera, ja to jestem jakaś bojowa dzisiaj :P Wszystkimi bym waliła po ścianach i czochrała po podłodze :D Masakra huehue.
Ale powiem Ci, że świetnie Ci to wyszło naprawdę :) Tyle emocji w tak niedużym fragmencie całego opowiadania, poza tym napisane cudownie, po prostu czytać nie umierać huehue. Rewelacja <3
PS. Nie wiedziałaś, że Kleopatra i Cleo to jest to samo? Powaga? Nie ma to jak zaskoczyć Edzię zaskoczeniem Naff - bezcenne :D
PS2. A pewna byłam, że się kurwa zmieszczę - sorry za słowo. Ale się rozwlekłam standardowo, jestem zła hyhy
Wszelkie wątpliwe zdania są efektem nieprzejrzenia tekstu. Dziękuję za wyłapanie wszelkich literówek, korekta nastąpi podczas majówki ;)
UsuńA kogo Victelia nie wkurza? :D Nawet mnie! Jest straszna.
Jak Ty ją świetnie przezwałaś :D
Poważnie? Chciałabyś romansu między Meyvesem i Carą? Żadnego nie planuję, serio. Jedynie w epilogu coś nastąpi *już go spisałam, ale sza!* A to, dlaczego Meyv wybrał poprawną ścieżkę za pierwszym razem, będzie wyjaśnione. ;)
Vic została morderczynią prawie dziewiętnaście lat temu, wojna toczy się od niecałych pięciu (stąd test Meyvesa), wtedy to naciskano na odszukanie potomków, stwierdzono, że znowu mogą być użyteczni.
Sally. Buahaha, ta postać rozwala mnie własną egzystencją. Kurde, muszę dla niej wymyślić jakąś ciekawą scenę :3
Ja lubię walić ludzi otwartą dłonią w mostek, więc spoko :D
Cieszę się, że się aż tak podoba :3 Połechtałaś mnie tymi słowami :D
A Twoje postscriptumy (?) zniszczyły mi mózg :D
Dziękuję za komentarz! :**