Dziwnym trafem dość szybko napisałam ten rozdział, co mnie cieszy (8 - 14 maja) :3
Spowolnienie akcji, same opisy, ale tego mi było trzeba.
Są przemyślenia, są wspomnienia.
Wybaczcie powtórzenia, korekta w wolnej chwili.
_______________________
Prawda. Zgodność myśli i rzeczy. Prawda ontologiczna. Zgodność bytu z jego własną istotą. Zgodność myśli, motywu i czynu z rzeczywistością. Wewnętrzna spójność twierdzeń jakiejś teorii. To, co poznawczo użyteczne i korzystne. *
Czy istnieje jeszcze jakieś inne pojęcie, które można definiować na tyle sposobów? Tak, uczucia. Ale o prawdzie teraz rozmyślam. Dowiedziałam się czegoś, co może zmienić nie tylko moje życie, ale także panujący obecnie porządek polityczny w Ocelii.
Uciekłam z Iglesii, opuściłam górę, pognałam w stronę centrum. Adrenalina wciąż krąży w moich żyłach, pcha mnie do przodu, choć biegnę już dość długo. Jednak nie zwalniam tempa, muszę minąć wszystkie najważniejsze budynki miasta, mając choć jeden z nich w zasięgu wzroku, czuję się niekomfortowo, zagrożona. Wieść o mnie rozejdzie się szybko po instytucie, Smith z pewnością zorganizowała już kolejną grupę poszukiwawczą. Ale mieszkańcy Karaanu nie dowiedzą się o mnie, dopóki władze mnie nie dopadną. Informacja o żyjącej Strzegącej i w dodatku księżniczce może wywołać panikę. I masę pytań. A nie od dziś wiadomo, że co jak co, ale niewygodne pytania w polityce są tym, co najbardziej może zaszkodzić. Dlatego za wszelką cenę nie można dopuścić, by się pojawiły, nie można dać ku temu żadnego powodu.
Dokąd zmierzam? Nie do swojego mieszkania. Od śmierci Simona staram się w nim przebywać jak najkrócej, przeważnie nocą, gdy przegrywam kolejną walkę i nie umiem zasnąć. Nie wrócę tam, bo to pierwsze miejsce, w którym będą mnie szukać. Nie zmierzam także do mieszkania Jecbera, choć wciąż posiadam do niego klucze. I to nie dlatego, że tam także Victelia będzie mnie szukać. Nie chcę nachodzić obcych ludzi w ich mieszkaniu. Tak, przestrzeń, którą od niecałych dwóch lat miał do dyspozycji Simon, stała się przestrzenią innych ludzi. Jedna z moich przystani została mi odebrana na zawsze. Nie pójdę także do Meyvesa, Smith pewnie wie o naszej znajomości, naszej przyjaźni, tam również może chcieć sprawdzić moją obecność, choć nie tak jawnie. Nie mogę narazić Evemis i Rony'ego, nie mogę.
Gdzie więc mam pójść?
Jest jedno takie miejsce, które już dawno temu stało się dla mnie azylem. Jedyna osoba, która o nim wiedziała, nie żyje, nikt nie jest więc w stanie mnie z nim powiązać. Znajduje się prawie że na granicy Karaanu i Canny, miasta, które upadło podczas wielkiej powodzi. Przez pewien czas można się w nim było natknąć na wodniarzy, ale szybko się stamtąd wynieśli. Granica zarosła wszelkim chwastem, stała się mroczna, nikt się tam nie zapuszczał. Poza mną i Simonem. Jeszcze przed jego wypadkiem uciekliśmy z domu dziecka na kilka godzin. Wtedy też znaleźliśmy schowany za licznymi drzewami niski ceglany domek. Najwidoczniej dawniej była tutaj stróżówka, my zastaliśmy go opuszczony, zabity dechami. Spędziliśmy w nim trochę czasu, rozmawiając, planując przyszłość, która dwójce dzieciaków jawiła się w samych różowych barwach. Marzyliśmy o tym, że obydwoje zostaniemy adoptowani przez bogatego biznesmena z okolic stolicy, który się nami zaopiekuje. Wyobrażaliśmy sobie, że chodzimy do prywatnej szkoły, codziennie jemy obiad z naszym nowym tatą, a potem odrabiamy wspólnie lekcje. I możemy jeść tyle słodyczy, ile tylko chcemy. Ukryty przed wzrokiem ludzi domek stał się miejscem, którego odwiedzałam każdego siódmego dnia miesiąca. Uciekałam do niego przed światem, który był surowy, szary, czysto schematyczny, do bólu systemowy. W nim tworzyłam swój własny świat, o którym, poza czterema ścianami domku, wiedział jedynie Simon. Nie mógł chodzić, a ja nie dałabym rady pchać wózek przez dwa pagórki i przeciskać się z nim pod płotem, który wyznaczał granice miast. Nikt nie będzie mnie tam szukał, więc biegnę przed siebie, starając się odpowiednio rozkładać siły, by starczyło mi ich aż do osiągnięcia celu.
Wiem, że wzbudzam w mijanych ludziach ciekawość - nie przywykli do widoku biegającej osoby, która nie jest żołnierzem - ale staram się jak najszybciej znikać im z oczu. Każda interakcja czy nawet jedno dłuższe spojrzenie może sprawić, że zostanę zapamiętana z jakimś szczegółem, że zapadną w czyjąś pamięć, a ta osoba poda mój rysopis i kierunek, w którym zmierzałam, komuś z grupy poszukiwawczej. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Dostaję się na przedmieścia, mijam budynek domu dziecka, jego widok przywołuje masę wspomnień. Niekoniecznie dobrych. Mój wzrok wędruje na czwarte piętro sierocińca. Od strony ulicy nie widzę tego okna, ale obraz spadającego Jeremy'ego wciąż jest żywy w mojej głowie. Wciąż pamiętam śmiech Allison, który mroził krew w żyłach wszystkim wychowankom i opiekunom. Tu mieszkałam przez większość, jednak nie potrafiłam i nie potrafię myśleć o sierocińcu jako o swoim domu. Tak naprawdę nie znalazłam jeszcze miejsca, które mogłabym określać tym mianem. Nie wiem, czy takie znajdę lub stworzę. Nie chcę zbytnio myśleć o przyszłości Na razie teraźniejszości próbuje mnie zabić.
Mijam sierociniec i zmierzam do lasu. Nie byłam tutaj od dnia opuszczenia domu dziecka. Kończąc osiemnaście lat, przyszłym pożegnać się z tym małym, ukrytym budynkiem. Minęły prawie dwa lata, droga w pamięci nie zniknęła, wiem którędy iść.
Wchodzę do lasu, otaczają mnie drzewa - czarne, martwe, kształtem przypominające szkielety. Przechodzą mnie dreszcze, jednak nie zawracam. Las pozostaje lasem mimo zmian pór roku: rodzi się, kwitnie, przeżywa najpiękniejszy czas zieleni, zmienia barwy na ciepły brąz, pomarańcz i czerwień, po czym obumiera, by za chwilę znowu ożyć. Jego cykl życia jest prosty, a jednocześnie przyciągający, wręcz magiczny. Każda zmiana także ma w sobie swój niepowtarzalny urok. Teraz, gdy coraz większymi krokami nadchodzi zima, las wygląda niczym drzewny cmentarz. Jest tą najmroczniejszą stroną, która mnie fascynuje.
Przedzieram się przez zarośla, suche gałęzie i zwiędłe liście trzeszczą przyjemnie pod moimi stopami gniecione podeszwami szarych trampek. Rozpoczynam wspinaczkę na pierwsze ze wzgórze, kieruję się na północ, powoli kroczę do przodu, samotność mi nie ciąży, jestem do niej przyzwyczajona podczas tych wypraw. Moje nogi znają drogę, więc spokojnie mogę oddać się rozmyśleniom.
Jest coś, co mnie zastanawia, od kiedy w moje ręce trafiło zdjęcie. Mój najstarszy brat, Paul, ma na nim co najwyżej dziewięć lat. Gdy spotkałam rodzinę za murem Purgatorio, żaden z moich braci nie był już dzieckiem, tylko nastolatkiem. Czyżby duchy także się także się starzały? Choć wolniej niż zwykli ludzie. I ile tak właściwie lat ma Victelia?
Z wszelkich podanych opinii publicznej informacji wynika, że ma lat czterdzieści dwa. Mój najstarszy brat miałby w tym momencie prawie trzydziestkę. Coś tutaj nie gra. Czyżby Smith miała taką władzę, że zmanipulowała, sfałszowała własny akt urodzenia? To niedorzeczne. Choć po tej kobiecie można się spodziewać wszystkiego. Skoro jest zdolna do morderstwa sześciorga ludzi, podrobienie tak ważnego dokumentu nie powinno stanowić dla niej problemu.
Docieram do drugiego pagórka, który jest odrobinę wyższy od przed chwilą pokonanego. Zaczynam odczuwać zmęczenie, ale ani myślę zrobić sobie teraz przerwę. Dopóki nie znajdę się w starym domku, nie mogę czuć się bezpiecznie.
Dopiero teraz w mojej głowie pojawia się pytanie: jak przetrwam w tej chatce bez pożywienia i wody? Za każdą wizytą znosiłam coś do domku, ale były to przeważnie podarte ubrania, z których już wyrosłam, ale nie miałam serca oddać ich młodszym dzieciom w sierocińcu (bywałam egoistką; to był jeden mój mały bunt przeciwko wszelkiemu altruizmowi, który działał mi na nerwy), jakieś małe koce, robione własnoręcznie szmaciane lalki i drobne prezenty, które dostawałam od wychowawców na urodziny. Nigdy bym nie pomyślała, by przynieść tu paczki słonych krakersów czy też puszki z brązową breją w wymyślnych smakach, o butelkach z wodą nie wspominając. Przez ponad dziewiętnaście lat życia nie zaprzątałam sobie głowy tym, że mogę okazać się wrogiem publicznym numer jeden. Nikomu nie przyszłoby do głowy być nim świadomie. To ukrywanie prawdy sprawiło, że teraz muszę walczyć o życie.
W wieku dziesięciu lat brałam udział w tygodniowej szkole przetrwania, kiedy to nocowaliśmy pod gołym niebem, szukaliśmy jaj w gałęziach wysokich drzew, uczyliśmy się strzelać z łuku, zakładać wnyki, posługiwać się nożem, patroszyć zwierzynę, rozpalać ogniska. Uważałam wówczas, że cofnęliśmy się w czasie o tysiące lat, a ta wiedza się nam nie przyda. W tych okolicznościach dziękuję swoim opiekunom, wpoili we mnie tyle informacji, dzięki którym być może przetrwam.
Niebo ciemnieje, mrok powoli rozpościera się nad miastem, zamienia je w swoje królestwo. Dochodzę na szczyt pagórka, odwracam się i spoglądam na Karaan - rozpościera się pode mną niczym betonowe jezioro rozświetlone tysiącami świateł w swoim centrum. Patrzę na nie i nie tęsknię. Nie tęsknię za nim, jednak czuję wyrzuty sumienia, bo zostawiłam w nim ludzi, na których zaczęło mi zależeć, bez pożegnania. Meyves, Evemis, Rony, Patrick, Jonathan. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, czy się jeszcze spotkamy. Starali się mi pomóc, a ja nawet odpowiednio im nie podziękowałam.
Wzmaga się wiatr, otulam się szczelniej ramionami i próbuję przypomnieć sobie, czy w stróżówce jest jakiś szalik i rękawiczki. Jeśli nie, zdobędę jakieś. Będę musiała kraść, jeśli nie będę miała potrzebnych rzeczy. Mówi się trudno. Już i tak wydano na mnie wyrok śmierci, jedna kradzież w tą czy w tamtą różnicy wielkiej nie zrobi.
Przedzieram się przez kolejne zarośla, na niebie niczym blada żarówka pojawia się księżyc w pełni, tworzy na ziemi ścieżki, rozjaśnia odrobinę wszechobecny mrok. Jest cicho, jakby ze śmiercią drzew zniknęły wszelkie zwierzęta, jestem sama. Nie spodziewałam się, że może mi aż tak brakować szelestu liści na wietrze. Gwiazdy migoczą niczym świetliki, w powietrzu czuć deszczem. Wreszcie docieram do dawnej stróżówki. Jestem zmęczona i odrobinę zmarznięta, ale też ogromnie z siebie dumna, udało mi się uciec, ukryć choć na jakiś czas.
Przechodzę pod jedną z desek przybitych w miejsce drzwi. W środku jest chłodno, beton nie pozwala się nagrzać. Rozglądam się wewnątrz, chcąc wśród mroku ocenić, czy ktoś tu był podczas mojej nieobecności. Może się to wydawać dziwne, ale przez te dwa lata nic się tu nie zmieniło. No poza ilością kurzu, którego znacznie przybyło. Po prawej stronie wciąż niewzruszona stoi drewniana szafa, w której składowałam rzeczy. Obok niej wciąż wisi komputerowy interfejs - nie działa, od kiedy znalazłam to miejsce. Biurko, obrotowe krzesło, stary sprzęt audio jeszcze z ubiegłego stulecia, bordowa kanapa - mam nadzieję, że wciąż jest na tyle wygodna, by na niej spać - mała kuchenka, na której można podgrzać jedzenie, o ile w butli jest jeszcze dość gazu, w co szczerze wątpię. Trafiłam w dawne czasy, ale dość dobrze się w nich czuję.
Otwieram szafę - muszę ocenić, ile przydatnych rzeczy tutaj zgromadziłam. Opróżniam kolejne półki, koce i ubrania lądują na przetartym starą szmatką biurku. Zgromadziłam ich tutaj zadziwiająco dużo, cieszę się, że te naście lat temu wpadłam na pomysł znoszenia tutaj tego typu przedmiotów.
Moją uwagę przykuwa jeden z koców. Jest wypłowiały i brudny, śmierdzi stęchlizną, nie przypomina żadnego z przyniesionych przeze mnie. Jednym ruchem rozkładam go, wzbijając w powietrze tysiące drobinek kurzu. Niektóre z nich drażnią mi nos, kicham trzy razy pod rząd. Otrząsam się, po czym przyglądam kawałkowi materiału. Sądząc po resztkach koloru, w swoich najlepszych czasach musiał być bordowy. Przyglądam mu się uważniej, na środku zauważam pozostałość po złotym herbie. Herbie Ocelii. Ten koc to nie koc. To flaga, którą w ubiegłym stuleciu wciągano na maszt na granicach miast, by zaznaczyć, że to terytorium należy do Zjednoczonego Królestwa Oceanii i Australii. Trzymam w dłoniach grube płótno, które było świadkiem czwartej wojny światowej. I być może ujrzy także kolejną. Dlaczego do tej pory jej nie znalazłam? No tak, nie szukałam tu niczego, jedynie znosiłam.
Początkowo chciałam pod nią spać, ale to byłaby niegrzeczne, okazałabym brak szacunku. Składam więc flagę najlepiej, jak umiem, w kwadrat i odkładam ją na powrót do szafy, Zadomowiła się w niej, tutaj zaczeka na lepsze czasy. O ile takie nadejdą.
Po wyciągnięciu wszystkich koców i ubrań biorę się za jako takie odkurzenie kanapy. Nie uśmiecha mi się spać na betonie, choć z drugiej strony lepiej upewnić się, czy za meblem nie kryje się coś podejrzanego. Nie chciałabym spać na sofie, za którą kryją się szczury. Albo trup.
Starą szmatką chcę przetrzeć oparcie, ale potrzebowałabym do tego odrobinę wody. Poza tym pokojem w domku jest jeszcze jedno pomieszczenie - mała łazienka. Nierzadko strażnik musiał tu nocować, należało stworzyć mu miejsce, w którym mógłby się odświeżyć. Przechodzę do niej, delikatnie naciskam klejącą się klamkę i ciągnę ją w dół. Białe drzwi ustępują z trudem, ich otwarciu towarzyszy przeraźliwy zgrzyt. Przeciskam się przez nie do łazienki i w ciemności staram się sobie przypomnieć, gdzie w tym pomieszczeniu była umywalka. Goła żarówka wisząca z sufitu z pewnością się spaliła, już przy mojej ostatniej wizycie migotała. Biorę głębszy wdech, chcąc ocenić po zapachu, czy także mogę być bezpieczna i samotna, bez towarzystwa małych stworzeń. Nie czuję niczego dziwnego, wyciągam więc przed sobą rękę i powoli staram się rozeznać. Natrafiam na ceramiczną powierzchnię, przez chwilę ją badam, upewniając się, że to umywalka. Szukam kranu z nadzieją, że woda wciąż jest podłączona do tego zapomnianego przez wszystkich domku.
Zimny płyn spływa na moje palce, a ja oddycham z nikłym poczuciem ulgi. Dobrze wiedzieć, że coś jednak tu działa. Wracam do pokoju i staram się doprowadzić kanapę do jak takiego porządku. Jeden z koców układam jako prześcieradło, z kilku starych ubrań tworzę poduszkę. Jest już naprawdę późno, gdy kładę się spać przykryta warstwami śmierdzącego materiału. Napełniłam żołądek wodą, co nie zmienia faktu, że jestem głodna. Ale przynajmniej jest mi ciepło.
Wsłuchuję się w ciszę. mimo zmęczenia nie chcę jeszcze zasypiać, nie tak szybko. Ściskam w dłoniach fotografię. To chyba jedyna rzecz, za którą mogę być Victelii wdzięczna. Kiełkuje we mnie ziarno zemsty. Nie należę do mściwych osób, do dzisiaj nie wiedziałam, że potrafię się zbuntować tak jawnie. Bo nie musiałam. Ostatnie wydarzenia zweryfikowały postawę, którą muszę przyjąć, by wyjść cało z tego bagna, w które niespodziewanie wpadłam. Jeśli bunt ma mnie uratować, to się na niego godzę. Jeśli będę zmuszona walczyć, zrobię to. Odnajdę w sobie siłę, by stawić czoła Victelii. Sprawię, że świat na nowo usłyszy o Strzegących. Nie chcę go zmieniać, chcę, by poznał prawdę. Za dużo kłamstw krąży między kontynentami, za dużo wojen wynika z tego, że ktoś coś dopowiedział. Świat coraz bardziej zmierza ku autodestrukcji, zapominając o pięknie, które w sobie nosi. Może i jestem niczym mrówka w olbrzymim mrowisku, ale chcę zacząć odkrywać przed innymi prawdę. Nie wiem, czy wywoła to jakąś reakcję, ale co mam do stracenia? Odebrano mi wszystko, uczyniono duchem. Odrodzę się i pokażę moc, którą noszą w sobie - moje dziedzictwo.
Próbuję znaleźć wygodniejszą pozycję, w mojej głowie rozgaszcza się milion różnych myśli. Ziewam, delikatny wiatr wpada do środka przez wszystkie możliwe szpary, księżyc przeciska się tuż za nim, tworzy na betonie magiczną ścieżkę. Powinnam się bać. Jestem sama na kompletnym odludziu, wygnana, uznana za wroga, a mimo to wciąż potrafię się uśmiechać. Wciąż potrafię racjonalnie myśleć. A teraz mam czas na wszelkie przemyślenia. Nie muszę się nigdzie śpieszyć, nikt na mnie nie czeka, zapewne ściany w moim mieszkaniu za mną nie tęsknią. W samotności mogę spokojnie myśleć.
Pomału tworzę listę rzeczy, które mogłabym zrobić. Rano część z nich zostanie zapomniana, część porzucona wraz z odejściem odwagi. Ale przecież nikt nie zabroni mi planować. Mój umysł wciąż należy do mnie.
- Zemszczę się - szepczę cicho w noc. - Zemszczę się. Sprawię, że Victelia poczuje się bezbronna. Odbiorę jej to, co kocha najbardziej - władzę. Ujawnię prawdę, którą tak bardzo ukrywa. Zrobię to nawet, gdybym miała stracić przy tym życie.
Zamykam oczy i odpływam do krainy Morfeusza, a ciszę panującą na zewnątrz zakłóca pohukiwanie osamotnionej sowy.
_____________________________________________
* definicje pochodzą z Ecyklopedii Popularnej PWN, Warszawa, 1999
Spowolnienie akcji, same opisy, ale tego mi było trzeba.
Są przemyślenia, są wspomnienia.
Wybaczcie powtórzenia, korekta w wolnej chwili.
_______________________
Prawda. Zgodność myśli i rzeczy. Prawda ontologiczna. Zgodność bytu z jego własną istotą. Zgodność myśli, motywu i czynu z rzeczywistością. Wewnętrzna spójność twierdzeń jakiejś teorii. To, co poznawczo użyteczne i korzystne. *
Czy istnieje jeszcze jakieś inne pojęcie, które można definiować na tyle sposobów? Tak, uczucia. Ale o prawdzie teraz rozmyślam. Dowiedziałam się czegoś, co może zmienić nie tylko moje życie, ale także panujący obecnie porządek polityczny w Ocelii.
Uciekłam z Iglesii, opuściłam górę, pognałam w stronę centrum. Adrenalina wciąż krąży w moich żyłach, pcha mnie do przodu, choć biegnę już dość długo. Jednak nie zwalniam tempa, muszę minąć wszystkie najważniejsze budynki miasta, mając choć jeden z nich w zasięgu wzroku, czuję się niekomfortowo, zagrożona. Wieść o mnie rozejdzie się szybko po instytucie, Smith z pewnością zorganizowała już kolejną grupę poszukiwawczą. Ale mieszkańcy Karaanu nie dowiedzą się o mnie, dopóki władze mnie nie dopadną. Informacja o żyjącej Strzegącej i w dodatku księżniczce może wywołać panikę. I masę pytań. A nie od dziś wiadomo, że co jak co, ale niewygodne pytania w polityce są tym, co najbardziej może zaszkodzić. Dlatego za wszelką cenę nie można dopuścić, by się pojawiły, nie można dać ku temu żadnego powodu.
Dokąd zmierzam? Nie do swojego mieszkania. Od śmierci Simona staram się w nim przebywać jak najkrócej, przeważnie nocą, gdy przegrywam kolejną walkę i nie umiem zasnąć. Nie wrócę tam, bo to pierwsze miejsce, w którym będą mnie szukać. Nie zmierzam także do mieszkania Jecbera, choć wciąż posiadam do niego klucze. I to nie dlatego, że tam także Victelia będzie mnie szukać. Nie chcę nachodzić obcych ludzi w ich mieszkaniu. Tak, przestrzeń, którą od niecałych dwóch lat miał do dyspozycji Simon, stała się przestrzenią innych ludzi. Jedna z moich przystani została mi odebrana na zawsze. Nie pójdę także do Meyvesa, Smith pewnie wie o naszej znajomości, naszej przyjaźni, tam również może chcieć sprawdzić moją obecność, choć nie tak jawnie. Nie mogę narazić Evemis i Rony'ego, nie mogę.
Gdzie więc mam pójść?
Jest jedno takie miejsce, które już dawno temu stało się dla mnie azylem. Jedyna osoba, która o nim wiedziała, nie żyje, nikt nie jest więc w stanie mnie z nim powiązać. Znajduje się prawie że na granicy Karaanu i Canny, miasta, które upadło podczas wielkiej powodzi. Przez pewien czas można się w nim było natknąć na wodniarzy, ale szybko się stamtąd wynieśli. Granica zarosła wszelkim chwastem, stała się mroczna, nikt się tam nie zapuszczał. Poza mną i Simonem. Jeszcze przed jego wypadkiem uciekliśmy z domu dziecka na kilka godzin. Wtedy też znaleźliśmy schowany za licznymi drzewami niski ceglany domek. Najwidoczniej dawniej była tutaj stróżówka, my zastaliśmy go opuszczony, zabity dechami. Spędziliśmy w nim trochę czasu, rozmawiając, planując przyszłość, która dwójce dzieciaków jawiła się w samych różowych barwach. Marzyliśmy o tym, że obydwoje zostaniemy adoptowani przez bogatego biznesmena z okolic stolicy, który się nami zaopiekuje. Wyobrażaliśmy sobie, że chodzimy do prywatnej szkoły, codziennie jemy obiad z naszym nowym tatą, a potem odrabiamy wspólnie lekcje. I możemy jeść tyle słodyczy, ile tylko chcemy. Ukryty przed wzrokiem ludzi domek stał się miejscem, którego odwiedzałam każdego siódmego dnia miesiąca. Uciekałam do niego przed światem, który był surowy, szary, czysto schematyczny, do bólu systemowy. W nim tworzyłam swój własny świat, o którym, poza czterema ścianami domku, wiedział jedynie Simon. Nie mógł chodzić, a ja nie dałabym rady pchać wózek przez dwa pagórki i przeciskać się z nim pod płotem, który wyznaczał granice miast. Nikt nie będzie mnie tam szukał, więc biegnę przed siebie, starając się odpowiednio rozkładać siły, by starczyło mi ich aż do osiągnięcia celu.
Wiem, że wzbudzam w mijanych ludziach ciekawość - nie przywykli do widoku biegającej osoby, która nie jest żołnierzem - ale staram się jak najszybciej znikać im z oczu. Każda interakcja czy nawet jedno dłuższe spojrzenie może sprawić, że zostanę zapamiętana z jakimś szczegółem, że zapadną w czyjąś pamięć, a ta osoba poda mój rysopis i kierunek, w którym zmierzałam, komuś z grupy poszukiwawczej. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Dostaję się na przedmieścia, mijam budynek domu dziecka, jego widok przywołuje masę wspomnień. Niekoniecznie dobrych. Mój wzrok wędruje na czwarte piętro sierocińca. Od strony ulicy nie widzę tego okna, ale obraz spadającego Jeremy'ego wciąż jest żywy w mojej głowie. Wciąż pamiętam śmiech Allison, który mroził krew w żyłach wszystkim wychowankom i opiekunom. Tu mieszkałam przez większość, jednak nie potrafiłam i nie potrafię myśleć o sierocińcu jako o swoim domu. Tak naprawdę nie znalazłam jeszcze miejsca, które mogłabym określać tym mianem. Nie wiem, czy takie znajdę lub stworzę. Nie chcę zbytnio myśleć o przyszłości Na razie teraźniejszości próbuje mnie zabić.
Mijam sierociniec i zmierzam do lasu. Nie byłam tutaj od dnia opuszczenia domu dziecka. Kończąc osiemnaście lat, przyszłym pożegnać się z tym małym, ukrytym budynkiem. Minęły prawie dwa lata, droga w pamięci nie zniknęła, wiem którędy iść.
Wchodzę do lasu, otaczają mnie drzewa - czarne, martwe, kształtem przypominające szkielety. Przechodzą mnie dreszcze, jednak nie zawracam. Las pozostaje lasem mimo zmian pór roku: rodzi się, kwitnie, przeżywa najpiękniejszy czas zieleni, zmienia barwy na ciepły brąz, pomarańcz i czerwień, po czym obumiera, by za chwilę znowu ożyć. Jego cykl życia jest prosty, a jednocześnie przyciągający, wręcz magiczny. Każda zmiana także ma w sobie swój niepowtarzalny urok. Teraz, gdy coraz większymi krokami nadchodzi zima, las wygląda niczym drzewny cmentarz. Jest tą najmroczniejszą stroną, która mnie fascynuje.
Przedzieram się przez zarośla, suche gałęzie i zwiędłe liście trzeszczą przyjemnie pod moimi stopami gniecione podeszwami szarych trampek. Rozpoczynam wspinaczkę na pierwsze ze wzgórze, kieruję się na północ, powoli kroczę do przodu, samotność mi nie ciąży, jestem do niej przyzwyczajona podczas tych wypraw. Moje nogi znają drogę, więc spokojnie mogę oddać się rozmyśleniom.
Jest coś, co mnie zastanawia, od kiedy w moje ręce trafiło zdjęcie. Mój najstarszy brat, Paul, ma na nim co najwyżej dziewięć lat. Gdy spotkałam rodzinę za murem Purgatorio, żaden z moich braci nie był już dzieckiem, tylko nastolatkiem. Czyżby duchy także się także się starzały? Choć wolniej niż zwykli ludzie. I ile tak właściwie lat ma Victelia?
Z wszelkich podanych opinii publicznej informacji wynika, że ma lat czterdzieści dwa. Mój najstarszy brat miałby w tym momencie prawie trzydziestkę. Coś tutaj nie gra. Czyżby Smith miała taką władzę, że zmanipulowała, sfałszowała własny akt urodzenia? To niedorzeczne. Choć po tej kobiecie można się spodziewać wszystkiego. Skoro jest zdolna do morderstwa sześciorga ludzi, podrobienie tak ważnego dokumentu nie powinno stanowić dla niej problemu.
Docieram do drugiego pagórka, który jest odrobinę wyższy od przed chwilą pokonanego. Zaczynam odczuwać zmęczenie, ale ani myślę zrobić sobie teraz przerwę. Dopóki nie znajdę się w starym domku, nie mogę czuć się bezpiecznie.
Dopiero teraz w mojej głowie pojawia się pytanie: jak przetrwam w tej chatce bez pożywienia i wody? Za każdą wizytą znosiłam coś do domku, ale były to przeważnie podarte ubrania, z których już wyrosłam, ale nie miałam serca oddać ich młodszym dzieciom w sierocińcu (bywałam egoistką; to był jeden mój mały bunt przeciwko wszelkiemu altruizmowi, który działał mi na nerwy), jakieś małe koce, robione własnoręcznie szmaciane lalki i drobne prezenty, które dostawałam od wychowawców na urodziny. Nigdy bym nie pomyślała, by przynieść tu paczki słonych krakersów czy też puszki z brązową breją w wymyślnych smakach, o butelkach z wodą nie wspominając. Przez ponad dziewiętnaście lat życia nie zaprzątałam sobie głowy tym, że mogę okazać się wrogiem publicznym numer jeden. Nikomu nie przyszłoby do głowy być nim świadomie. To ukrywanie prawdy sprawiło, że teraz muszę walczyć o życie.
W wieku dziesięciu lat brałam udział w tygodniowej szkole przetrwania, kiedy to nocowaliśmy pod gołym niebem, szukaliśmy jaj w gałęziach wysokich drzew, uczyliśmy się strzelać z łuku, zakładać wnyki, posługiwać się nożem, patroszyć zwierzynę, rozpalać ogniska. Uważałam wówczas, że cofnęliśmy się w czasie o tysiące lat, a ta wiedza się nam nie przyda. W tych okolicznościach dziękuję swoim opiekunom, wpoili we mnie tyle informacji, dzięki którym być może przetrwam.
Niebo ciemnieje, mrok powoli rozpościera się nad miastem, zamienia je w swoje królestwo. Dochodzę na szczyt pagórka, odwracam się i spoglądam na Karaan - rozpościera się pode mną niczym betonowe jezioro rozświetlone tysiącami świateł w swoim centrum. Patrzę na nie i nie tęsknię. Nie tęsknię za nim, jednak czuję wyrzuty sumienia, bo zostawiłam w nim ludzi, na których zaczęło mi zależeć, bez pożegnania. Meyves, Evemis, Rony, Patrick, Jonathan. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, czy się jeszcze spotkamy. Starali się mi pomóc, a ja nawet odpowiednio im nie podziękowałam.
Wzmaga się wiatr, otulam się szczelniej ramionami i próbuję przypomnieć sobie, czy w stróżówce jest jakiś szalik i rękawiczki. Jeśli nie, zdobędę jakieś. Będę musiała kraść, jeśli nie będę miała potrzebnych rzeczy. Mówi się trudno. Już i tak wydano na mnie wyrok śmierci, jedna kradzież w tą czy w tamtą różnicy wielkiej nie zrobi.
Przedzieram się przez kolejne zarośla, na niebie niczym blada żarówka pojawia się księżyc w pełni, tworzy na ziemi ścieżki, rozjaśnia odrobinę wszechobecny mrok. Jest cicho, jakby ze śmiercią drzew zniknęły wszelkie zwierzęta, jestem sama. Nie spodziewałam się, że może mi aż tak brakować szelestu liści na wietrze. Gwiazdy migoczą niczym świetliki, w powietrzu czuć deszczem. Wreszcie docieram do dawnej stróżówki. Jestem zmęczona i odrobinę zmarznięta, ale też ogromnie z siebie dumna, udało mi się uciec, ukryć choć na jakiś czas.
Przechodzę pod jedną z desek przybitych w miejsce drzwi. W środku jest chłodno, beton nie pozwala się nagrzać. Rozglądam się wewnątrz, chcąc wśród mroku ocenić, czy ktoś tu był podczas mojej nieobecności. Może się to wydawać dziwne, ale przez te dwa lata nic się tu nie zmieniło. No poza ilością kurzu, którego znacznie przybyło. Po prawej stronie wciąż niewzruszona stoi drewniana szafa, w której składowałam rzeczy. Obok niej wciąż wisi komputerowy interfejs - nie działa, od kiedy znalazłam to miejsce. Biurko, obrotowe krzesło, stary sprzęt audio jeszcze z ubiegłego stulecia, bordowa kanapa - mam nadzieję, że wciąż jest na tyle wygodna, by na niej spać - mała kuchenka, na której można podgrzać jedzenie, o ile w butli jest jeszcze dość gazu, w co szczerze wątpię. Trafiłam w dawne czasy, ale dość dobrze się w nich czuję.
Otwieram szafę - muszę ocenić, ile przydatnych rzeczy tutaj zgromadziłam. Opróżniam kolejne półki, koce i ubrania lądują na przetartym starą szmatką biurku. Zgromadziłam ich tutaj zadziwiająco dużo, cieszę się, że te naście lat temu wpadłam na pomysł znoszenia tutaj tego typu przedmiotów.
Moją uwagę przykuwa jeden z koców. Jest wypłowiały i brudny, śmierdzi stęchlizną, nie przypomina żadnego z przyniesionych przeze mnie. Jednym ruchem rozkładam go, wzbijając w powietrze tysiące drobinek kurzu. Niektóre z nich drażnią mi nos, kicham trzy razy pod rząd. Otrząsam się, po czym przyglądam kawałkowi materiału. Sądząc po resztkach koloru, w swoich najlepszych czasach musiał być bordowy. Przyglądam mu się uważniej, na środku zauważam pozostałość po złotym herbie. Herbie Ocelii. Ten koc to nie koc. To flaga, którą w ubiegłym stuleciu wciągano na maszt na granicach miast, by zaznaczyć, że to terytorium należy do Zjednoczonego Królestwa Oceanii i Australii. Trzymam w dłoniach grube płótno, które było świadkiem czwartej wojny światowej. I być może ujrzy także kolejną. Dlaczego do tej pory jej nie znalazłam? No tak, nie szukałam tu niczego, jedynie znosiłam.
Początkowo chciałam pod nią spać, ale to byłaby niegrzeczne, okazałabym brak szacunku. Składam więc flagę najlepiej, jak umiem, w kwadrat i odkładam ją na powrót do szafy, Zadomowiła się w niej, tutaj zaczeka na lepsze czasy. O ile takie nadejdą.
Po wyciągnięciu wszystkich koców i ubrań biorę się za jako takie odkurzenie kanapy. Nie uśmiecha mi się spać na betonie, choć z drugiej strony lepiej upewnić się, czy za meblem nie kryje się coś podejrzanego. Nie chciałabym spać na sofie, za którą kryją się szczury. Albo trup.
Starą szmatką chcę przetrzeć oparcie, ale potrzebowałabym do tego odrobinę wody. Poza tym pokojem w domku jest jeszcze jedno pomieszczenie - mała łazienka. Nierzadko strażnik musiał tu nocować, należało stworzyć mu miejsce, w którym mógłby się odświeżyć. Przechodzę do niej, delikatnie naciskam klejącą się klamkę i ciągnę ją w dół. Białe drzwi ustępują z trudem, ich otwarciu towarzyszy przeraźliwy zgrzyt. Przeciskam się przez nie do łazienki i w ciemności staram się sobie przypomnieć, gdzie w tym pomieszczeniu była umywalka. Goła żarówka wisząca z sufitu z pewnością się spaliła, już przy mojej ostatniej wizycie migotała. Biorę głębszy wdech, chcąc ocenić po zapachu, czy także mogę być bezpieczna i samotna, bez towarzystwa małych stworzeń. Nie czuję niczego dziwnego, wyciągam więc przed sobą rękę i powoli staram się rozeznać. Natrafiam na ceramiczną powierzchnię, przez chwilę ją badam, upewniając się, że to umywalka. Szukam kranu z nadzieją, że woda wciąż jest podłączona do tego zapomnianego przez wszystkich domku.
Zimny płyn spływa na moje palce, a ja oddycham z nikłym poczuciem ulgi. Dobrze wiedzieć, że coś jednak tu działa. Wracam do pokoju i staram się doprowadzić kanapę do jak takiego porządku. Jeden z koców układam jako prześcieradło, z kilku starych ubrań tworzę poduszkę. Jest już naprawdę późno, gdy kładę się spać przykryta warstwami śmierdzącego materiału. Napełniłam żołądek wodą, co nie zmienia faktu, że jestem głodna. Ale przynajmniej jest mi ciepło.
Wsłuchuję się w ciszę. mimo zmęczenia nie chcę jeszcze zasypiać, nie tak szybko. Ściskam w dłoniach fotografię. To chyba jedyna rzecz, za którą mogę być Victelii wdzięczna. Kiełkuje we mnie ziarno zemsty. Nie należę do mściwych osób, do dzisiaj nie wiedziałam, że potrafię się zbuntować tak jawnie. Bo nie musiałam. Ostatnie wydarzenia zweryfikowały postawę, którą muszę przyjąć, by wyjść cało z tego bagna, w które niespodziewanie wpadłam. Jeśli bunt ma mnie uratować, to się na niego godzę. Jeśli będę zmuszona walczyć, zrobię to. Odnajdę w sobie siłę, by stawić czoła Victelii. Sprawię, że świat na nowo usłyszy o Strzegących. Nie chcę go zmieniać, chcę, by poznał prawdę. Za dużo kłamstw krąży między kontynentami, za dużo wojen wynika z tego, że ktoś coś dopowiedział. Świat coraz bardziej zmierza ku autodestrukcji, zapominając o pięknie, które w sobie nosi. Może i jestem niczym mrówka w olbrzymim mrowisku, ale chcę zacząć odkrywać przed innymi prawdę. Nie wiem, czy wywoła to jakąś reakcję, ale co mam do stracenia? Odebrano mi wszystko, uczyniono duchem. Odrodzę się i pokażę moc, którą noszą w sobie - moje dziedzictwo.
Próbuję znaleźć wygodniejszą pozycję, w mojej głowie rozgaszcza się milion różnych myśli. Ziewam, delikatny wiatr wpada do środka przez wszystkie możliwe szpary, księżyc przeciska się tuż za nim, tworzy na betonie magiczną ścieżkę. Powinnam się bać. Jestem sama na kompletnym odludziu, wygnana, uznana za wroga, a mimo to wciąż potrafię się uśmiechać. Wciąż potrafię racjonalnie myśleć. A teraz mam czas na wszelkie przemyślenia. Nie muszę się nigdzie śpieszyć, nikt na mnie nie czeka, zapewne ściany w moim mieszkaniu za mną nie tęsknią. W samotności mogę spokojnie myśleć.
Pomału tworzę listę rzeczy, które mogłabym zrobić. Rano część z nich zostanie zapomniana, część porzucona wraz z odejściem odwagi. Ale przecież nikt nie zabroni mi planować. Mój umysł wciąż należy do mnie.
- Zemszczę się - szepczę cicho w noc. - Zemszczę się. Sprawię, że Victelia poczuje się bezbronna. Odbiorę jej to, co kocha najbardziej - władzę. Ujawnię prawdę, którą tak bardzo ukrywa. Zrobię to nawet, gdybym miała stracić przy tym życie.
Zamykam oczy i odpływam do krainy Morfeusza, a ciszę panującą na zewnątrz zakłóca pohukiwanie osamotnionej sowy.
_____________________________________________
* definicje pochodzą z Ecyklopedii Popularnej PWN, Warszawa, 1999
Miło zobaczyć nowy rozdział. Trochę ciężko mi cokolwiek powiedzieć na jego temat, ale cieszę się, że coś w Carze się zmienia. Coś się ruszyło i nawet jeśli na razie jest to chwilowe, to ważne, że coś takiego się wydarzyło. Pierwszy krok wykonany. Mnie pozostało poczekać na kolejne rozdziały i dalsze wydarzenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Laurie
Sama miałabym problem z napisaniem jakiegoś treściwego komentarza. Cieszę się, że Ciebie cieszy zmiana w Carze :D Zobaczymy, co wyniknie z tych jej planów.
UsuńDziękuję za komentarz :*
Jak Ty to robisz, że te Twoje opisy są takie plastyczne, wszystko sobie można wyobrazić. Nieźle - zwłaszcza, że nie jest to wcale nudne, żebym miała usypiać przy czytaniu, jak to u mnie zwykle bywa z częścią opisową, więc tym bardziej chapeau bas ;)
OdpowiedzUsuńPoza tym widać u Ciebie ogromną fachowość, te wszystkie trudne słowa są wplecione z wielką gracją i nie przeszkadzają w odbiorze, bo wyjaśniasz dość szczegółowo i prostym słownictwem, więc od razu rozumiem, o czym piszesz :) Także całość łączy się ze sobą, jest spójna i czyta się to naprawdę super <3
Zmiana rzeczywiście imponująca, z takiej trochę szarej myszki, w gotową na wszystko i odważną Carę. Mam nadzieję, że Victellia pożałuje, a prawda wyjdzie na jaw w końcu. No żeby wszystko się ułożyło pozytywnie po prostu.
Poza tym czekam na wątek miłosny oczywiście, jakiś happy end z Carą i panem przystojniakiem w roli głównej :D Już się cieszę na następny rozdział :*
Przyznaję, że dość dużo czasu zajęło mi nauczenie się pisania dobrych opisów, ale praktyka z Rozważną sprawiła, że przy WiP'ie nie mam już z nimi problemów :)
UsuńEdzia, coś Ty się tak uparła na romans Cary i Meyvesa? :D Może i DeMone ma w sobie odwagę stawić czoła złej ciotce, ale o związku z kapitanem chyba nawet nie myśli. Muszę ją wypytać.
Dziękuję za komentarz! :*
A jak bardzo chcesz jakieś romanse poczytać mojego autorstwa, to zapraszam na miniatury ;)
Usuń(Obrazek po lewej stronie bloga)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOj tam, wcale się nie uparłam, pierwszy raz ich ze sobą łączę zdaje mi się :D Poza tym zawsze to trochę smaczku dodaje, no co :P
UsuńSpytaj spytaj, a jak nie chce kapitana to przecież mogę się zgodzić na innego, bo się wcale nie upieram właśnie huehue. Nie chciałabym tylko, żeby samotna była. Chociaż w sumie poznała rodzinę, to i tak pewnie nie będzie, ale bliski mężczyzna też by się przydał :P
Czytałam Twoje romanse, ale miłość jest zawsze w cenie, to czemu nie miałaby zagościć również tutaj.
Ok, nie namawiam. Tyś autorka - Ty rządzisz <3
Witaj kochana! :))
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: przepraszam, że dopiero teraz mogę Ci godziwie podziękować! :)) Chciałabym, aby moje czytelniczki wiedziały, że zawsze je odwiedzę, zainteresuję się ich wypocinami! :)) Tylko w weekendy nie mam na nic czasu, dlatego wybacz mi, iż dopiero od poniedziałku będę nadrabiała zaległości! ;))
W tym przypadku nie musiałam zmuszać się do czytania, gdyż jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej twórczości! :)) Piszesz lekko, wspaniale, a tematyka bez cienia wątpliwości wpada w mój gust! :)) Podbiłaś moje serduszko kochana! :D ^^ Właśnie zdobyłaś czytelniczkę! Stałą! :D Gratuluję dobrze wykonywanej pracy oraz wielkiego talentu! :)) ^^ *.*
Doskonale wczułam się w sytuację głównej bohaterki, a dzięki temu, że znalazła się w lesie, rozmarzyłam się! Dziękuję za to kochana! :)) ^^ Czułam się, jakbym sama znalazła się w chatce bez pożywienia! :D A ta obietnica pomsta mnie zaintrygowała!
Wielkie brawa! :)) Życzę Ci mnóstwa weny, ponieważ nigdzie się stąd nie ruszam! :D ^^
Pozdrawiam serdecznie oraz ściskam ze wszystkich sił! <3
Cześć :)
UsuńJak dla mnie zaległości mogłabyś zacząć nadrabiać dopiero w wakacje, mnie się nie śpieszy ;)
Dziękuję za tyle miłych słów :) Choć to opowiadanie jest tak dobre, bo na innym wyrobiłam sobie styl.
Dziękuję za komentarz! Pozdrawiam! :
Bum! Pewnie jesteś zdziwiona! Ja nie >D ohohhoho! Mam do nadrobienia... 7 rozdziałów. Not bad, trochę się uzbierało, ale to nic. Zobaczymy ile dzisiaj uda mi się przeczytać c:
OdpowiedzUsuńTak na dobrą sprawę to ja nawet nie mam co tutaj pisać. Tu były same opisy i cholernie mi się podobały. Ten stary domek to dobry pomysł ale z drugiej strony współczuję Carze samotności. Bu. Przytuliłabym ;____;