Rozdział pisany 2 - 9 czerwca 2015 r.
Coś się dzieje, ale nie ma tego wiele. Pierwszy z dwóch rozdziałów z perspektywy Meyvesa. Cara ucieka do domku, a on musi zmierzyć się z szokiem w Iglesii i wściekłą Victelią. Zapraszam :)
Zrobiłam rozpiskę. Mam pomysły do rozdziału 19, który okazuje się ostatnim. W grudniu tego roku pożegnamy się z WiP'em. Już wiem, że będę tęsknić, wspominać, a duma nie minie ^__^
Zapraszam na Konkurs urodzinowy Rozważnej.
_________________________________
W chwilach zagrożenia często jesteśmy egoistami. martwimy się o to, jak zdołamy przetrwać, życie innych nie bardzo nas obchodzi w porównaniu z naszym. To nasz pierwotny instynkt - przetrwać. Jedynie matki są gotowe poświęcić się dla życia swoich dzieci już od zawsze, ludzie zaczęli przywiązywać wagę do życia innych dopiero, gdy zaczęli żyć w społeczeństwie. Mamy dwudziesty trzeci wiek, a ja odnoszę wrażenie, że zaczynamy cofać się w tej materii. Poza Służbowcami znam niewiele osób, które z własnej woli oddałoby za kogoś życie. W dobie urzędników, wielkich panów i możnych ludzi altruistyczne odruchy zaczynają zanikać, króluje egoizm i chęć bycia kimś. Inni ludzie są częścią miejskiego krajobrazu, tylko najbliższa rodzina coś znaczy. Nie rozumiem tego. Taka postawa oznacza, że w obliczu wojny ludzie gotowi są pozostawić sąsiadów, z którymi przez lata żyli obok siebie, na pastwę losu i uciec. To chyba największe tchórzostwo tych czasów.
Dlatego tak bardzo podziwiam Carę. Całą sobą pokazuje, że jest skłonna pomóc każdemu. kto by tej pomocy potrzebował. Oddaje się pracy, choć zdaje sobie sprawę z wykorzystywania. Przyjmuje wszystko i nie daje po sobie poznać ran, które zadane przez inne nosi.
Obawiam się jednak, że to właśnie poświęcenie sprawiło, że dziewczyna użyła w Iglesii mocy. Poświęceniu towarzyszą emocje, w tym te negatywne. To one skumulowały się wewnątrz, aż ich ilość przerosła blondynkę i wydostały się na zewnątrz, prezentując wszystkim zebranym w stołówce niezwykłość dziewiętnastolatki. Wywołała w nich niemały szok. Szarość przedostała się przez materiał, który miał ukryć tatuaż. Moce Strzegących są częścią Cary, nie zdoła ich skutecznie ukryć.
Patrzę, jak setka ludzi spogląda za uciekającą dziewczyną, słyszę ich szepty, który miejscami przechodzi w krzyk. Przestraszyła ich. Dorośli ludzie przerazili się mocy nastolatki. Spokojnie przechodzę przez stołówkę, wymijam bez słowa wpatrzoną we mnie z otwartą buzią Germanię, nie zatrzymuję się przed Jonathanem. Wracam do DWiS, za sobą słysząc znajome kroki przyjaciela. Obok mnie przebiega kilku urzędników krzyczących coś o gniewie Smith, nie zwracam na to uwagi. Zostanę wezwany do Victelii, zdaję sobie z tego sprawę, ale mnie to nie rusza. Sądzę, że to przesłuchanie kobiety prowadziło do małego wybuchu ze strony Cary. A to, że ludzie znowu mogli zobaczyć moc Strzegących, nie rusza mnie. Nasze społeczeństwo powinno wiedzieć, że władze zataiły przed nim informacje o potomkach Tyriona Raymesa. Rody Strzegących nie wyginęły całkowicie, a to oznacza, że monarchia nie zniknęła z Ocelii, została jedynie zepchnięta do podziemia.
Przedostaję się na odpowiednie piętro, przechodzę przez całą kontrolę i wchodzę do departamentu. Dopiero tutaj kapitan Coraje zrównuje się ze mną. Zerka na mnie, jego zielone oczy bacznie mnie obserwują.
- Niezłe ziółko z tej DeMone, czyż nie? - pyta, uśmiechając się łobuzersko. Nie będzie wypytywał, przynajmniej nie teraz. Da mi czas, bym zdecydował. czy chcę mu powiedzieć. - Ale pokazała, co potrafi, zadziorna. Za to Germania chyba się zagalopowała. Zerwałeś z nią, prawda?
Nie wiem, czy rozmowa o pani magister jest lepszym tematem. Na pewno lżejszym.
- Tak, zerwałem. Ale to chyba jeszcze do niej nie dotarło.
Właściwie to aż do dzisiaj nie interesowało mnie, co dzieje się u Germanii. Wciąż mnie to nie interesuje. Od naszego rozstania minęło trochę czasu, większość trwania naszego związku była zwykłą próbą zabicia nudy, nie wiązało się z tym nic głębszego. Owszem, lubiłem ją i nadal lubię, ale nazywanie tego miłością byłoby ogromnym rozminięciem się z prawdą.
- A ja myślałem, że jest dojrzalsza. - Wzdycha cicho. - No ale czego ja się spodziewałem po rozpieszczonej jedynaczce?
Kątem oka obserwuję przyjaciela, uśmiecha się pod nosem. Czasami odnoszę wrażenie, że Jonathan to nie tylko wieloletni towarzysz, ale przede wszystkim starszy brat gotowy pomagać i wspierać w każdym momencie życia.
- Czyżby twoje zakochanie w Germanii przeszło do historii? - pytam. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę od początku mojego związku z panią biolog z uczucia, jakim darzył ją blondwłosy kapitan. Teraz myślę, że to on powinien się z nią związać, ja straciłem tylko rok na chodzeniu na zakupy i płytkie rozmowy.
- Właściwie nie wiem, czy to była miłość. Raczej zauroczenie, fascynacja. No i była obiektem westchnień, bo to ty z nią chodziłeś.
Zatrzymuję się przy swojej szafce i patrzę na Coraje, na jego twarzy widnieje szczerość.
- Germania podobała ci się, bo była zajęta?
- No tak. Wiesz, zakazany owoc smakuje najlepiej.
Wybucham śmiechem i klepię przyjaciela po plecach.
- Teraz masz wolną drogę, postaraj się o nią.
- Ale już jej nie chcę. Okazała się osobą, której nie chciałem w niej widzieć. Za to Cara jest coraz bardziej interesująca.
Wzdrygam się, a prawą dłoń zaciskam w pięść. Dlaczego to robię? Przecież nic mnie z blondynką nie łączy, co najwyżej przyjaźń, choć dla mnie lepiej brzmi określenie dobra znajomość. Owszem, uważam nastolatkę za bardzo ładną dziewczynę i czuję pewne przywiązanie, ale nie ma w tym głębszych uczuć. A jednak w okolicach serca pojawia się zazdrość.
- Myślisz, że kogoś ma?
- Wątpię. Ma na głowie inne sprawy niż romanse.
Tak właściwie to mam wrażenie, że przeznaczenie dziewczyny nie obejmuje miłości, przynajmniej nie przez najbliższe miesiące.
Jonathan zamyśla się nad czymś.
- Właściwie jest ode mnie dość młodsza, raczej nie mielibyśmy ze sobą wielu wspólnych tematów. - Możliwe. Choć nie takie związki trwały w historii ludzkości. - Więc daję ci wolną rękę. - Czy powinienem podziękować za to pozwolenie? - Ale miej się na baczności - wskazuje na mnie palcem, czuję się, jakbym był czemuś winny - Rony może próbować zbliżyć się do Cary szybciej niż ty. A dobrze wiesz, jak ten trzynastolatek potrafi poderwać dziewczyny. - Porusza znacząco brwiami, a ja wybucham śmiechem.
- Będę miał to na uwadze. Choć to Cara będzie musiała dokonać wyboru. A do tego nigdy nie dojdzie.
Towarzystwo kumpla i jego dziwne teorie pozwalają mi na chwilę zapomnieć o wcześniejszych wydarzeniach. Jestem gotowy na kolejny trening z drużyną, sprawa Cary zostaje zepchnięta w kąt świadomości. Zajmowanie się ujawnioną Strzegącą nie należy do moich obowiązków. Jestem żołnierzem, bronię kraju, a nie spełniam jakieś chore rozkazy pewnej urzędniczki.
Zmierzam do jednej z wielu sal treningowych, gdy z głośników umiejscowionych w każdym rogu przy suficie obok kamer rozchodzi się komunikat:
- Kapitan Meyves Baumwan proszony jest do Departamentu Administracji Wewnętrznej. Powtarzam: kapitan Meyves Baumwan proszony jest do Departamentu Administracji Wewnętrznej.
Szukam wzrokiem Johna, patrzy na mnie i bezgłośnie życzy mi powodzenia. Mam się udać do pieczary smoka, powodzenie to może być za mało. Biorę wdech i opuszczam departament Służbowców. Idę na apokalipsę.
Coś się dzieje, ale nie ma tego wiele. Pierwszy z dwóch rozdziałów z perspektywy Meyvesa. Cara ucieka do domku, a on musi zmierzyć się z szokiem w Iglesii i wściekłą Victelią. Zapraszam :)
Zrobiłam rozpiskę. Mam pomysły do rozdziału 19, który okazuje się ostatnim. W grudniu tego roku pożegnamy się z WiP'em. Już wiem, że będę tęsknić, wspominać, a duma nie minie ^__^
Zapraszam na Konkurs urodzinowy Rozważnej.
_________________________________
W chwilach zagrożenia często jesteśmy egoistami. martwimy się o to, jak zdołamy przetrwać, życie innych nie bardzo nas obchodzi w porównaniu z naszym. To nasz pierwotny instynkt - przetrwać. Jedynie matki są gotowe poświęcić się dla życia swoich dzieci już od zawsze, ludzie zaczęli przywiązywać wagę do życia innych dopiero, gdy zaczęli żyć w społeczeństwie. Mamy dwudziesty trzeci wiek, a ja odnoszę wrażenie, że zaczynamy cofać się w tej materii. Poza Służbowcami znam niewiele osób, które z własnej woli oddałoby za kogoś życie. W dobie urzędników, wielkich panów i możnych ludzi altruistyczne odruchy zaczynają zanikać, króluje egoizm i chęć bycia kimś. Inni ludzie są częścią miejskiego krajobrazu, tylko najbliższa rodzina coś znaczy. Nie rozumiem tego. Taka postawa oznacza, że w obliczu wojny ludzie gotowi są pozostawić sąsiadów, z którymi przez lata żyli obok siebie, na pastwę losu i uciec. To chyba największe tchórzostwo tych czasów.
Dlatego tak bardzo podziwiam Carę. Całą sobą pokazuje, że jest skłonna pomóc każdemu. kto by tej pomocy potrzebował. Oddaje się pracy, choć zdaje sobie sprawę z wykorzystywania. Przyjmuje wszystko i nie daje po sobie poznać ran, które zadane przez inne nosi.
Obawiam się jednak, że to właśnie poświęcenie sprawiło, że dziewczyna użyła w Iglesii mocy. Poświęceniu towarzyszą emocje, w tym te negatywne. To one skumulowały się wewnątrz, aż ich ilość przerosła blondynkę i wydostały się na zewnątrz, prezentując wszystkim zebranym w stołówce niezwykłość dziewiętnastolatki. Wywołała w nich niemały szok. Szarość przedostała się przez materiał, który miał ukryć tatuaż. Moce Strzegących są częścią Cary, nie zdoła ich skutecznie ukryć.
Patrzę, jak setka ludzi spogląda za uciekającą dziewczyną, słyszę ich szepty, który miejscami przechodzi w krzyk. Przestraszyła ich. Dorośli ludzie przerazili się mocy nastolatki. Spokojnie przechodzę przez stołówkę, wymijam bez słowa wpatrzoną we mnie z otwartą buzią Germanię, nie zatrzymuję się przed Jonathanem. Wracam do DWiS, za sobą słysząc znajome kroki przyjaciela. Obok mnie przebiega kilku urzędników krzyczących coś o gniewie Smith, nie zwracam na to uwagi. Zostanę wezwany do Victelii, zdaję sobie z tego sprawę, ale mnie to nie rusza. Sądzę, że to przesłuchanie kobiety prowadziło do małego wybuchu ze strony Cary. A to, że ludzie znowu mogli zobaczyć moc Strzegących, nie rusza mnie. Nasze społeczeństwo powinno wiedzieć, że władze zataiły przed nim informacje o potomkach Tyriona Raymesa. Rody Strzegących nie wyginęły całkowicie, a to oznacza, że monarchia nie zniknęła z Ocelii, została jedynie zepchnięta do podziemia.
Przedostaję się na odpowiednie piętro, przechodzę przez całą kontrolę i wchodzę do departamentu. Dopiero tutaj kapitan Coraje zrównuje się ze mną. Zerka na mnie, jego zielone oczy bacznie mnie obserwują.
- Niezłe ziółko z tej DeMone, czyż nie? - pyta, uśmiechając się łobuzersko. Nie będzie wypytywał, przynajmniej nie teraz. Da mi czas, bym zdecydował. czy chcę mu powiedzieć. - Ale pokazała, co potrafi, zadziorna. Za to Germania chyba się zagalopowała. Zerwałeś z nią, prawda?
Nie wiem, czy rozmowa o pani magister jest lepszym tematem. Na pewno lżejszym.
- Tak, zerwałem. Ale to chyba jeszcze do niej nie dotarło.
Właściwie to aż do dzisiaj nie interesowało mnie, co dzieje się u Germanii. Wciąż mnie to nie interesuje. Od naszego rozstania minęło trochę czasu, większość trwania naszego związku była zwykłą próbą zabicia nudy, nie wiązało się z tym nic głębszego. Owszem, lubiłem ją i nadal lubię, ale nazywanie tego miłością byłoby ogromnym rozminięciem się z prawdą.
- A ja myślałem, że jest dojrzalsza. - Wzdycha cicho. - No ale czego ja się spodziewałem po rozpieszczonej jedynaczce?
Kątem oka obserwuję przyjaciela, uśmiecha się pod nosem. Czasami odnoszę wrażenie, że Jonathan to nie tylko wieloletni towarzysz, ale przede wszystkim starszy brat gotowy pomagać i wspierać w każdym momencie życia.
- Czyżby twoje zakochanie w Germanii przeszło do historii? - pytam. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę od początku mojego związku z panią biolog z uczucia, jakim darzył ją blondwłosy kapitan. Teraz myślę, że to on powinien się z nią związać, ja straciłem tylko rok na chodzeniu na zakupy i płytkie rozmowy.
- Właściwie nie wiem, czy to była miłość. Raczej zauroczenie, fascynacja. No i była obiektem westchnień, bo to ty z nią chodziłeś.
Zatrzymuję się przy swojej szafce i patrzę na Coraje, na jego twarzy widnieje szczerość.
- Germania podobała ci się, bo była zajęta?
- No tak. Wiesz, zakazany owoc smakuje najlepiej.
Wybucham śmiechem i klepię przyjaciela po plecach.
- Teraz masz wolną drogę, postaraj się o nią.
- Ale już jej nie chcę. Okazała się osobą, której nie chciałem w niej widzieć. Za to Cara jest coraz bardziej interesująca.
Wzdrygam się, a prawą dłoń zaciskam w pięść. Dlaczego to robię? Przecież nic mnie z blondynką nie łączy, co najwyżej przyjaźń, choć dla mnie lepiej brzmi określenie dobra znajomość. Owszem, uważam nastolatkę za bardzo ładną dziewczynę i czuję pewne przywiązanie, ale nie ma w tym głębszych uczuć. A jednak w okolicach serca pojawia się zazdrość.
- Myślisz, że kogoś ma?
- Wątpię. Ma na głowie inne sprawy niż romanse.
Tak właściwie to mam wrażenie, że przeznaczenie dziewczyny nie obejmuje miłości, przynajmniej nie przez najbliższe miesiące.
Jonathan zamyśla się nad czymś.
- Właściwie jest ode mnie dość młodsza, raczej nie mielibyśmy ze sobą wielu wspólnych tematów. - Możliwe. Choć nie takie związki trwały w historii ludzkości. - Więc daję ci wolną rękę. - Czy powinienem podziękować za to pozwolenie? - Ale miej się na baczności - wskazuje na mnie palcem, czuję się, jakbym był czemuś winny - Rony może próbować zbliżyć się do Cary szybciej niż ty. A dobrze wiesz, jak ten trzynastolatek potrafi poderwać dziewczyny. - Porusza znacząco brwiami, a ja wybucham śmiechem.
- Będę miał to na uwadze. Choć to Cara będzie musiała dokonać wyboru. A do tego nigdy nie dojdzie.
Towarzystwo kumpla i jego dziwne teorie pozwalają mi na chwilę zapomnieć o wcześniejszych wydarzeniach. Jestem gotowy na kolejny trening z drużyną, sprawa Cary zostaje zepchnięta w kąt świadomości. Zajmowanie się ujawnioną Strzegącą nie należy do moich obowiązków. Jestem żołnierzem, bronię kraju, a nie spełniam jakieś chore rozkazy pewnej urzędniczki.
Zmierzam do jednej z wielu sal treningowych, gdy z głośników umiejscowionych w każdym rogu przy suficie obok kamer rozchodzi się komunikat:
- Kapitan Meyves Baumwan proszony jest do Departamentu Administracji Wewnętrznej. Powtarzam: kapitan Meyves Baumwan proszony jest do Departamentu Administracji Wewnętrznej.
Szukam wzrokiem Johna, patrzy na mnie i bezgłośnie życzy mi powodzenia. Mam się udać do pieczary smoka, powodzenie to może być za mało. Biorę wdech i opuszczam departament Służbowców. Idę na apokalipsę.
****
Do tej pory czułem się nieswojo w towarzystwie białowłosej kobiety, ale od kiedy pozwoliłem Carze odejść z Iglesii, dając tym samym poznać, że jestem po jej stronie, nie boję się urzędniczki. Nie jestem kimś mniej ważnym od niej. Mnie po prostu nie interesuje władza.
Jak zwykle siedzi nad dokumentami, jednak widzę, że jest zdenerwowana, o ile nie wściekła. Nie martwię się jej gniewem. Może mnie i on dotknie, ale co może mi zrobić? Jurysdykcja Smith mnie nie dotyczy, nie podlegam jej departamentowi. Nie podlegam samej Iglesii. Podlegam Departamentowi Walki i Sportu Parlamentu Ocelii. Więc Victelia może rzucać mi spojrzenie pełne piorunów, nic mi nimi nie zrobi.
Mógłbym rozglądać się po gabinecie, ale po co tracić czas na coś, co w ostatnim miesiącu widziało i oglądało się już za wiele razy? Wolę wpatrywać się w kobietę, denerwować ją swoim spojrzeniem, wchodzić w jej przestrzeń osobistą, sprawiać, że nie potrafi podpisać się tak dobrze jak zawsze. Świadomość, że to ja psuję jej nerwy swoją obecnością, sprawia mi przyjemność.
Nie boję się.
Odkłada podpisany dokument na stertę innych, prostuje się, patrzy na mnie twardo oczami tak łudząco podobnymi do oczu Cary. Lekko przekrzywiam głowę na prawo i uśmiecham się miło.
Nie boję się.
- Kapitanie Baumwan, pewnie wie pan, dlaczego został tu wezwany.
Kiwam głową, uśmiech nie znika z mojej twarzy.
- Oczywiście. Chodzi o pozwolenie Carze DeMone na ucieczkę z Iglesii chwilę po tym, jak ukazała pracownikom instytutu swoją moc.
Wzrok bazyliszka próbuje się przebić przez powłokę luzu, którą na siebie nałożyłem, ale będzie miał problem. Władza nie dociera wszędzie tam, gdzie Smith by sobie tego życzyła.
- Zgadza się. DeMone uciekła, bo jej pan nie przypilnował. Teraz może być wszędzie w Karaan, a ja nie mogę rozpocząć poszukiwań, bo muszę wytłumaczyć się z incydentu na stołówce.
Incydent. Tym dla Victelii jest wydarzenie sprzed godziny. Nie ukazaniem czegoś, co próbowano przez dekady ukryć. To tylko incydent. Coś, co się wydarzyło, choć nie powinno, ale nic z tego. Denerwuje mnie takie podejście.
- Z całym szacunkiem, ale poza mną była tam jeszcze trójka innych członków pańskiej grupy poszukiwawczej, mogli zareagować.
Ramiona kobiety napinają się. Wygląda to tak, jakby hamowała się przed skoczeniem mi do gardła. Wiem, że mogłem coś zrobić, nawet próbowałem słownie powstrzymać Carę, ale jaki wpływ mam na dziewczynę, która ma własną wolę i rozum? Nie jestem jej kontrolerem.
- Zdecydował się pan brać udział w tym przedsięwzięciu, powinien pan ponosić konsekwencje swoich działań.
Przedsięwzięcie. Tym było to chore polowanie na dziewiętnastolatkę, niczym innym. Odnoszę wrażenie, że to wszystko to jedynie szansa nazywania rzeczy pięknymi mianami. Smutne.
- Nie wydaje mi się, bym miał wtedy jakiś wybór. Właściwie to zostałem zmuszony, inaczej starałaby się pani mnie zniszczyć - odpowiadam twardo. - Miałem pomóc przyprowadzić tu Carę, zrobiłem to. Więc może zamiast analizować mój błąd w towarzystwie trzech innych członków tego przedsięwzięcia - prycham przy tym słowie - należy skupić się na planie odnalezienia tej dziewczyny?
Usta kobiety układają się w wąską kreskę, na jej policzkach pojawiają się rumieńce zdenerwowania. Nie dbam o to, zacząłem mówić, powiem, co chcę.
- Nie wiem, czy zdaje sobie pani z tego sprawę, ale to pani wcześniejsze przesłuchanie, czy co to tam było, wywołało u Cary jej wybuch. Jej moc uaktywnia się, gdy coś ją zdenerwuje, choć powoli uczy się nad nią panować i ją kontrolować. To pani powiedziała jej coś, co wtrąciło nastolatkę z równowagi. Jeśli ktoś jest winny tego, że pracownicy Iglesii ujrzeli Strzegącą, to tą osobą jest pani.
Uderza pięścią o stół i wstaje. Może i góruje teraz nade mną, ale to tylko chwilowa wyższość fizyczna wynikająca z różnego położenia naszych ciał. Niech Victelia ma ten swój moment bycia kimś lepszym w tym świecie. Po raz ostatni.
- Dość! Wystarczy! - grzmi, a mnie włosy na rękach stają dęba. Ta kobieta powinna mieć na drugie imię Furia. - Wie pan o Strzegących! To ona panu powiedziała? Jest pan zdrajcą!
Kręcę przecząco głową i uśmiecham się pod nosem. Nie widziałem jeszcze, by Victelia Smith była roztrzęsiona jak teraz. Czyżby jej idealny świat, który stworzyła wokół siebie, właśnie powoli zamieniał się w ruinę? Straszne.
- Nie, nie jestem. Pomogłem tylko sierocie dowiedzieć się czegoś o jej pochodzeniu. To pani uznała ją za przestępcę. Zbrodnią nazwała to, co było przeznaczeniem tej dziewczyny. Nie wierzę, że Cara weszła do Destiny bez powodu, to los ją tutaj przygnał. - Wstaję z krzesła i kieruję się do wyjścia. - Porzuć nadzieję, przybyszu i poddaj się przeznaczeniu. - Patrzę doktor prosto w oczy. - To motto Służbowców z Karaan. Intuicja mówi mi, że pochodzi od Strzegących. To także moje motto.
Dotykam klamki, gdy dochodzi mnie głos białowłosej.
- Więc to pan wybiera, kapitanie? Stanie pan u boku dziewczyny, która może zniszczyć nasz świat, jego porządek?
Patrzę w niebieskie oczy furii.
- Wybór to także działanie przeznaczenia, pani Smith. A ja wybieram prawdę.
Naciskam klamkę i opuszczam gabinet, słyszę jeszcze, jak Victelia głośno przeklina i rzuca czymś ciężkim w drzwi. Uśmiech tryumfu gości na mojej twarzy, wracam do swojej części instytutu i rozpiera mnie duma z samego siebie. Postawiłem się tej władczej kobiecie, pokazałem jej, że nie każdy czeka na jej skinienie palcem, by coś dla niej zrobić. Może i jest radną oraz członkinią rządu Ocelii, ale nie przed nią odpowiadam, tylko przed ojczyzną, za którą walczę i gotów jestem oddać życie. Nie wiem, czy teraz Smith nie zagnie patrolu na Patricka Bakera, jego najwidoczniej też jest w stanie powiązać z DeMone, ale wierzę, że psycholog sobie z nią poradzi, jest mistrzem manipulacji i stwarzania iluzji bezpieczeństwa. Wsiadam do windy, a moje myśli biegną ku blondynce. Nie wiem, gdzie teraz jest, ale mam nadzieję, że nic jej nie zagraża, przynajmniej na razie.
A jeśli pojawi się jakieś niebezpieczeństwo, ja będę obok niej,
Jak zwykle siedzi nad dokumentami, jednak widzę, że jest zdenerwowana, o ile nie wściekła. Nie martwię się jej gniewem. Może mnie i on dotknie, ale co może mi zrobić? Jurysdykcja Smith mnie nie dotyczy, nie podlegam jej departamentowi. Nie podlegam samej Iglesii. Podlegam Departamentowi Walki i Sportu Parlamentu Ocelii. Więc Victelia może rzucać mi spojrzenie pełne piorunów, nic mi nimi nie zrobi.
Mógłbym rozglądać się po gabinecie, ale po co tracić czas na coś, co w ostatnim miesiącu widziało i oglądało się już za wiele razy? Wolę wpatrywać się w kobietę, denerwować ją swoim spojrzeniem, wchodzić w jej przestrzeń osobistą, sprawiać, że nie potrafi podpisać się tak dobrze jak zawsze. Świadomość, że to ja psuję jej nerwy swoją obecnością, sprawia mi przyjemność.
Nie boję się.
Odkłada podpisany dokument na stertę innych, prostuje się, patrzy na mnie twardo oczami tak łudząco podobnymi do oczu Cary. Lekko przekrzywiam głowę na prawo i uśmiecham się miło.
Nie boję się.
- Kapitanie Baumwan, pewnie wie pan, dlaczego został tu wezwany.
Kiwam głową, uśmiech nie znika z mojej twarzy.
- Oczywiście. Chodzi o pozwolenie Carze DeMone na ucieczkę z Iglesii chwilę po tym, jak ukazała pracownikom instytutu swoją moc.
Wzrok bazyliszka próbuje się przebić przez powłokę luzu, którą na siebie nałożyłem, ale będzie miał problem. Władza nie dociera wszędzie tam, gdzie Smith by sobie tego życzyła.
- Zgadza się. DeMone uciekła, bo jej pan nie przypilnował. Teraz może być wszędzie w Karaan, a ja nie mogę rozpocząć poszukiwań, bo muszę wytłumaczyć się z incydentu na stołówce.
Incydent. Tym dla Victelii jest wydarzenie sprzed godziny. Nie ukazaniem czegoś, co próbowano przez dekady ukryć. To tylko incydent. Coś, co się wydarzyło, choć nie powinno, ale nic z tego. Denerwuje mnie takie podejście.
- Z całym szacunkiem, ale poza mną była tam jeszcze trójka innych członków pańskiej grupy poszukiwawczej, mogli zareagować.
Ramiona kobiety napinają się. Wygląda to tak, jakby hamowała się przed skoczeniem mi do gardła. Wiem, że mogłem coś zrobić, nawet próbowałem słownie powstrzymać Carę, ale jaki wpływ mam na dziewczynę, która ma własną wolę i rozum? Nie jestem jej kontrolerem.
- Zdecydował się pan brać udział w tym przedsięwzięciu, powinien pan ponosić konsekwencje swoich działań.
Przedsięwzięcie. Tym było to chore polowanie na dziewiętnastolatkę, niczym innym. Odnoszę wrażenie, że to wszystko to jedynie szansa nazywania rzeczy pięknymi mianami. Smutne.
- Nie wydaje mi się, bym miał wtedy jakiś wybór. Właściwie to zostałem zmuszony, inaczej starałaby się pani mnie zniszczyć - odpowiadam twardo. - Miałem pomóc przyprowadzić tu Carę, zrobiłem to. Więc może zamiast analizować mój błąd w towarzystwie trzech innych członków tego przedsięwzięcia - prycham przy tym słowie - należy skupić się na planie odnalezienia tej dziewczyny?
Usta kobiety układają się w wąską kreskę, na jej policzkach pojawiają się rumieńce zdenerwowania. Nie dbam o to, zacząłem mówić, powiem, co chcę.
- Nie wiem, czy zdaje sobie pani z tego sprawę, ale to pani wcześniejsze przesłuchanie, czy co to tam było, wywołało u Cary jej wybuch. Jej moc uaktywnia się, gdy coś ją zdenerwuje, choć powoli uczy się nad nią panować i ją kontrolować. To pani powiedziała jej coś, co wtrąciło nastolatkę z równowagi. Jeśli ktoś jest winny tego, że pracownicy Iglesii ujrzeli Strzegącą, to tą osobą jest pani.
Uderza pięścią o stół i wstaje. Może i góruje teraz nade mną, ale to tylko chwilowa wyższość fizyczna wynikająca z różnego położenia naszych ciał. Niech Victelia ma ten swój moment bycia kimś lepszym w tym świecie. Po raz ostatni.
- Dość! Wystarczy! - grzmi, a mnie włosy na rękach stają dęba. Ta kobieta powinna mieć na drugie imię Furia. - Wie pan o Strzegących! To ona panu powiedziała? Jest pan zdrajcą!
Kręcę przecząco głową i uśmiecham się pod nosem. Nie widziałem jeszcze, by Victelia Smith była roztrzęsiona jak teraz. Czyżby jej idealny świat, który stworzyła wokół siebie, właśnie powoli zamieniał się w ruinę? Straszne.
- Nie, nie jestem. Pomogłem tylko sierocie dowiedzieć się czegoś o jej pochodzeniu. To pani uznała ją za przestępcę. Zbrodnią nazwała to, co było przeznaczeniem tej dziewczyny. Nie wierzę, że Cara weszła do Destiny bez powodu, to los ją tutaj przygnał. - Wstaję z krzesła i kieruję się do wyjścia. - Porzuć nadzieję, przybyszu i poddaj się przeznaczeniu. - Patrzę doktor prosto w oczy. - To motto Służbowców z Karaan. Intuicja mówi mi, że pochodzi od Strzegących. To także moje motto.
Dotykam klamki, gdy dochodzi mnie głos białowłosej.
- Więc to pan wybiera, kapitanie? Stanie pan u boku dziewczyny, która może zniszczyć nasz świat, jego porządek?
Patrzę w niebieskie oczy furii.
- Wybór to także działanie przeznaczenia, pani Smith. A ja wybieram prawdę.
Naciskam klamkę i opuszczam gabinet, słyszę jeszcze, jak Victelia głośno przeklina i rzuca czymś ciężkim w drzwi. Uśmiech tryumfu gości na mojej twarzy, wracam do swojej części instytutu i rozpiera mnie duma z samego siebie. Postawiłem się tej władczej kobiecie, pokazałem jej, że nie każdy czeka na jej skinienie palcem, by coś dla niej zrobić. Może i jest radną oraz członkinią rządu Ocelii, ale nie przed nią odpowiadam, tylko przed ojczyzną, za którą walczę i gotów jestem oddać życie. Nie wiem, czy teraz Smith nie zagnie patrolu na Patricka Bakera, jego najwidoczniej też jest w stanie powiązać z DeMone, ale wierzę, że psycholog sobie z nią poradzi, jest mistrzem manipulacji i stwarzania iluzji bezpieczeństwa. Wsiadam do windy, a moje myśli biegną ku blondynce. Nie wiem, gdzie teraz jest, ale mam nadzieję, że nic jej nie zagraża, przynajmniej na razie.
A jeśli pojawi się jakieś niebezpieczeństwo, ja będę obok niej,
****
Dzień powoli ustępuje miejsca nocy, gdy razem z Jonathanem opuszczamy Iglesię. Milczymy zasiadając w moim samochodzie. Nie mamy ochoty na żarty, podczas treningu dowiedzieliśmy się o ataku rakietowym w cieśninie. Nikt nie zginął, rakieta trafiła w pustkowie. Ale Africon dał tym znać, że bitwa się zaczyna. Za trzy dni zostaniemy przerzuceni na Zachodnie Wybrzeże. Opuścimy Karaan i najbliższych, by bronić wolności Ocelii.
Ktoś kiedyś powiedział: "Si vis pacem, para bellum". Chcesz pokoju, gotuj się do wojny*. Prognozowano, że wojny kiedyś się skończą. Wątpię, by ludzkości udało się dojść do całkowitego porozumienia. Wcześniej zaskoczy nas apokalipsa. Albo ostateczna autodestrukcja.
Ktoś kiedyś powiedział: "Si vis pacem, para bellum". Chcesz pokoju, gotuj się do wojny*. Prognozowano, że wojny kiedyś się skończą. Wątpię, by ludzkości udało się dojść do całkowitego porozumienia. Wcześniej zaskoczy nas apokalipsa. Albo ostateczna autodestrukcja.
Nieśpiesznie zjeżdżamy z góry, pozostawiając biały budynek instytutu za sobą, niczym opuszczając nawiedzony dom. Jedziemy w stronę miasta, które jawi się pod nami niczym betonowe jezioro z milionem świateł w swoim środku. To odrobinę jak jazda prosto w paszczę okropnego potwora, który albo cię połknie i strawi, nie wyrządzając żadnej krzywdy, albo będzie tarł, szarpał, rozrywał, aż zostanie z ciebie jedynie wrak. Choć to ty dokonujesz wyboru, czy chcesz w nią wjechać, czy może pozostać spokojnym w cieniu pod górą.
- Ładny wieczór - odzywa się Jonathan, wyglądając przez okno.
Uśmiecham się pod nosem. W tej ciemnicy trudno coś zobaczyć poza oświetloną lampami samochodu drogą, ale jestem wdzięczny za tę uwagę, pozwoli ona nawiązać konwersację i przerwać tę ciszę, która powoli zaczynała mnie irytować.
- Jasne gwiazdy to dość rzadko spotykane zjawisko po całkowicie zachmurzonym niebie w ciągu dnia.
Blondyn także się uśmiecha, a atmosfera wewnątrz pojazdu nie przypomina już tej objawiającej się na stypach.
- Widzę, że nie dałeś się pożreć Smoczycy - zauważa. - Zrobiła ci awanturę?
Włączam wsparcie autopilota, ustawiam adres docelowy i rozluźniam się. Wystarczy jedna ręka na kierownicy i do domu dojedziemy.
- Właściwie to doktor Smith nie jest podobna do smoka. To raczej ogromna meduza, która chce byś się do niej zbliżył i dał jej możliwość poparzenia cię, trzymania przy sobie i rządzenia tobą. Ale awantury nie było. Tak szczerze mówiąc, to nawet nie pozwoliłem jej dojść do słowa.
Zerkam na Coraje, który wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami i bezgłośnie wymawia: wow.
- A o co tak właściwie poszło? - pyta, a ja wzdycham. - A może powinienem zapytać: o kogo? Coś mi mówi, i nie jest to strzelające kolano, że ta akcja z Carą w stołówce cię nie zaskoczyła. Wiedziałeś, że ona ma moc?
- Ładny wieczór - odzywa się Jonathan, wyglądając przez okno.
Uśmiecham się pod nosem. W tej ciemnicy trudno coś zobaczyć poza oświetloną lampami samochodu drogą, ale jestem wdzięczny za tę uwagę, pozwoli ona nawiązać konwersację i przerwać tę ciszę, która powoli zaczynała mnie irytować.
- Jasne gwiazdy to dość rzadko spotykane zjawisko po całkowicie zachmurzonym niebie w ciągu dnia.
Blondyn także się uśmiecha, a atmosfera wewnątrz pojazdu nie przypomina już tej objawiającej się na stypach.
- Widzę, że nie dałeś się pożreć Smoczycy - zauważa. - Zrobiła ci awanturę?
Włączam wsparcie autopilota, ustawiam adres docelowy i rozluźniam się. Wystarczy jedna ręka na kierownicy i do domu dojedziemy.
- Właściwie to doktor Smith nie jest podobna do smoka. To raczej ogromna meduza, która chce byś się do niej zbliżył i dał jej możliwość poparzenia cię, trzymania przy sobie i rządzenia tobą. Ale awantury nie było. Tak szczerze mówiąc, to nawet nie pozwoliłem jej dojść do słowa.
Zerkam na Coraje, który wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami i bezgłośnie wymawia: wow.
- A o co tak właściwie poszło? - pyta, a ja wzdycham. - A może powinienem zapytać: o kogo? Coś mi mówi, i nie jest to strzelające kolano, że ta akcja z Carą w stołówce cię nie zaskoczyła. Wiedziałeś, że ona ma moc?
Siła jego spojrzenia wywołuje u mnie zażenowanie. No tak, przyjaźnimy się, a ja nie powiedziałem mu, skąd znam dziewiętnastolatkę. Czyżby nadszedł czas?
Patrzę w zieleń i czuję, że to idealna pora na wyjaśnienia.
- Tak, wiem o tym. Wiem też, dlaczego Smith urządziła sobie na nią istne polowanie.
Kapitan prostuje się w fotelu, jego oczy lśnią z zaciekawienia. Uśmiecham się i zerkam na ekran pokazujący drogę.
- Będziesz musiał zjeść z nami kolację. To dość długa i odrobinę skomplikowana historia.
Patrzę w zieleń i czuję, że to idealna pora na wyjaśnienia.
- Tak, wiem o tym. Wiem też, dlaczego Smith urządziła sobie na nią istne polowanie.
Kapitan prostuje się w fotelu, jego oczy lśnią z zaciekawienia. Uśmiecham się i zerkam na ekran pokazujący drogę.
- Będziesz musiał zjeść z nami kolację. To dość długa i odrobinę skomplikowana historia.
____________________________________
* cytat Wegecjusza
* cytat Wegecjusza
Podoba mi się ten rozdział chyba nawet bardziej od poprzedniego. Meyves rządzi:)
OdpowiedzUsuńTen pierwszy akapit równie dobrze mógłby opisywać świat dookoła, bo pasuję. Coś w tym przypomniało mi Psycho-Pass i gadanie Makishimy o społeczeństwie. Psychopata z niego był, ale gadał mądrze. Mniejsza z tym.
Victelia nie powinna wzywać go do siebie w takim stanie emocjonalnym. Za szybko straciła nad sobą panowanie, choć podejrzewam, że sądziła, ile Meyves będzie się grzecznie korzyć. A tu taka niespodzianka. W pełni się z nim zgadzam i popieram sposób, w jaki meduzę załatwił. Dobrze jej tak.
Jonnatan też był rozwalający. Podobała mu się Germania, bo chodziła z Meyvesem. Nie wiedziałam, że z niego takie ziółko :D Ale taki akcent też się przydał w rozdziale. Przynajmniej nie było sztywno.
Ciekawe, jak historia potoczy się dalej, bo naprawdę wciąga.
Pozdrawiam
Laurie
Meyves to jest gość po prostu :D
UsuńVictelia była zbyt pewna siebie, to ją zgubiło.
Nie było sztywno, a ja mam wrażenie, że za jakiś czas te śmieszne wstawki znikną. Ale to za jakiś czas.
Cieszę się bardzo, że się podoba :)
Dziękuję za komentarz :**
- Germania podobała ci się, bo była zajęta?
OdpowiedzUsuń- No tak. Wiesz, zakazany owoc smakuje najlepiej. - huehuehue. Johnathan. Taki niegrzeczny. W ogóle ten moment zazdrości Meyvesa. Skojarzył mi się z takim nastolatkiem trololo.
Dlaczego ja wybuchnęłam śmiechem jak wyobraziłam sobie johnatanowe poruszenie brwiami >D? ahahaha.
"- Wybór to także działanie przeznaczenia, pani Smith. A ja wybieram prawdę." - Tak trzymać! Meyves się nie daje! Propsuję go!
Dosyć krótki rozdział. Taki spokojny. Victelii w dalswzym ciągu nienawidzę grrrr. Zabiłabym. Oby się okazało że nie żyje (przepraszam za brak przecinków nie mam podłączonej klawiatury a tu mi nie działają D:).
Myślę że czytnę jeszcze jeden rozdzialik i resztę pacnę jutro c: