Rozdział pisany 14., 20. - 27.08. 2015 r.
Po trzech częściach zielonooki żołnierz i blondwłosa Strzegąca znowu się spotykają.
Uwielbiam Rony'ego, a Jonathan jest po prostu sobą! <3
______________________________
Nosimy w sobie pewną moc już od urodzenia. Nie mam tu na myśli Strzegących. Każdy z nas ma w sobie odrobinę dobra, które może pomóc innym. Wciąż je nosimy, ale całkowicie o nim zapomnieliśmy. Im dalej w czas, im dalej w wieki, tym mniej czystych odruchów serca. Za przyjściem z pomocą nie szła bezinteresowność, lecz chęć wykorzystania. Skoro ja ci pomogłem, ty musisz - a nie jedynie w przyszłości możesz - mi pomóc. Nie ma nic za darmo. Uczynki, które jeszcze dwieście, trzysta lat temu przychodziły ludziom bez większego wysiłku, dzisiaj należą tylko do świętych wariatów. Świat odwrócił się od dobra, w którym się narodził. Odwrócił się od swojego powołania i zatopiła w odmętach nieustającej wojny, która właśnie zbliża się do kolejnego starcia.
Przedzieram się przez umarły las, widmo nadchodzącej zimy jest jeszcze bardziej wyczuwalne w powietrzu. Chłód obejmujący mnie swoimi mackami ze wszystkich stron, blade światło nie dające się na dłużej zatrzymać w dłoni. Moje mięśnie pracują rytmicznie, gdy biegnę, zbliżając się z każdym krokiem do miasta. Na razie jestem sobą, tą samą Carą, którą Karaan poznał, a niedawno znienawidził śmiertelnie, ale jak tylko opuszczę las i znajdę się na widoku mieszkańców, przyjmę Baumwanową postać. Wiem o niej dopiero niecałe dwie godziny, ale w niej także czuję się dobrze, co pewnie jest zasługą tego, że Strzegący potrafią kontrolować w pełni moc i to, jak się nią posługują i co akurat tworzą.
Do tej pory miewałam chwile złości, takiej nieuzasadnionej. Byłam wściekła na to, że nagle mam moc, a nie znam nikogo, kto byłby tak samo wyjątkowy jak ja. Wszystkiego musiałam dowiedzieć się sama lub z małą pomocą Evemis. Teraz jestem świadoma swojej siły, wiem, że poradzę sobie z losem i nic mnie nie zatrzyma.
Zastanawiam się, czy Jasper zdoła wpasować się w naszą grupę. Nasza szóstka (a nawet siódemka - Simon wciąż pozostaje w pamięci członków) miała już okazję się zaznajomić i stwierdzić, czy chce w tym uczestniczyć. Mój sieciowy kolega niekoniecznie może odnaleźć się w tej zbieraninie. Meyves i Jonathan - kapitanowie oddziałów zbrojnych, wzbudzający respekt, a jeden z nich nawet strach (wciąż nie wiem, z czego się on brał). Patrick - psycholog, który zdolny jest do pomocy w takim samym stopniu, jak do manipulacji i sugestii. Evemis i Rony - dwójka uzdolnionych nastolatków, których udawana niewinność może być dla nas użyteczną bronią. No i ja - Strzegąca, w dodatku księżniczka, która ma przerażającą moc i chorą na umyśle ciotkę pragnącą mojej śmierci. Tworzymy mieszankę wybuchową już teraz. Jeśli dołączy do nas istniejąca jedynie w sieci istotka o niesamowitej wiedzy i skłonnościach włamywacza, staniemy się najdziwniejszą grupą w historii świata. Pobijemy chyba nawet Strażników Galaktyki. A trudno jest przebić gadającego szopa pracza i tańczące, rozumne drzewo.
Dostrzegam pierwsze zabudowania miasta, czuję zmianę temperatury, która jest zrozumiała - miasto przez swój układ budynków wytworzyło własną cyrkulację. To dla mnie znak, by się skupić. Nie mogę pozwolić, by ktokolwiek mnie zauważył, zanim nie zmienię postaci. Muszę znaleźć miejsce w pobliżu głównej drogi na tyle osamotnione, by tam dokonać przemiany.
Mój wzrok natrafia na mały zagajnik po prawej stronie drogi, kieruję się ku niemu. Kilka rosnących blisko siebie drzew stanowi dobrą osłonę przed wścibskimi oczami, są one na tyle wysokie i grube, by martwe mogły mi się przydać. Przemieniam się w mgnieniu oka i wychodzę zza drzew jako brunetka. Uśmiecham się do siebie, ta umiejętność naprawdę mi się podoba. Może sama nie zdołam zatrzymać wojny w cieśninie, ale dzięki tej zdolności pewnie udałoby mi się przedostać na linię wroga. Byłoby tak, jak powiedziała mama - żołnierz wpasowujący się w siły nieprzyjaciela, niszczący go od wewnątrz.
Nie muszę biec, nie jestem tu osobą poszukiwaną, nie w tym wcieleniu. Otulam się bardziej kurtką, mimo bycia w strefie zabudowanej czuję, że jest chłodniej niż wczoraj, trampki nie są już odpowiednim obuwiem. Dotykam kieszeni na piersi, klucz do mieszkania wciąż tam jest.
W ostatnim czasie odkryłam dwie umiejętności, które są użyteczne: robienie się niewidzialną i zmienianie postaci. Mając taki arsenał, spokojnie mogę dostać się do siebie, zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, zjeść coś i pójść do Meyvesa. Ale z pewnością ktoś czyha przed blokiem jak tamten cień. Wiem, kto to był, białe włosy są znakiem rozpoznawczym pewnej chorej kobiety. Victelia już wtedy miała na mnie osobiście oko. Wredna suka.
Lepiej nie ryzykować powrotu na stare śmieci. Do mieszkania Simona też nie mam po co iść, firma pewnie także jest obserwowana. Chyba pozostaje mi jedno. Burczący brzuch domaga się jedzenia, muszę to zrobić.
Mam nadzieję, że Meyves nie będzie zły za włamanie się do domu.
Po trzech częściach zielonooki żołnierz i blondwłosa Strzegąca znowu się spotykają.
Uwielbiam Rony'ego, a Jonathan jest po prostu sobą! <3
______________________________
Nosimy w sobie pewną moc już od urodzenia. Nie mam tu na myśli Strzegących. Każdy z nas ma w sobie odrobinę dobra, które może pomóc innym. Wciąż je nosimy, ale całkowicie o nim zapomnieliśmy. Im dalej w czas, im dalej w wieki, tym mniej czystych odruchów serca. Za przyjściem z pomocą nie szła bezinteresowność, lecz chęć wykorzystania. Skoro ja ci pomogłem, ty musisz - a nie jedynie w przyszłości możesz - mi pomóc. Nie ma nic za darmo. Uczynki, które jeszcze dwieście, trzysta lat temu przychodziły ludziom bez większego wysiłku, dzisiaj należą tylko do świętych wariatów. Świat odwrócił się od dobra, w którym się narodził. Odwrócił się od swojego powołania i zatopiła w odmętach nieustającej wojny, która właśnie zbliża się do kolejnego starcia.
Przedzieram się przez umarły las, widmo nadchodzącej zimy jest jeszcze bardziej wyczuwalne w powietrzu. Chłód obejmujący mnie swoimi mackami ze wszystkich stron, blade światło nie dające się na dłużej zatrzymać w dłoni. Moje mięśnie pracują rytmicznie, gdy biegnę, zbliżając się z każdym krokiem do miasta. Na razie jestem sobą, tą samą Carą, którą Karaan poznał, a niedawno znienawidził śmiertelnie, ale jak tylko opuszczę las i znajdę się na widoku mieszkańców, przyjmę Baumwanową postać. Wiem o niej dopiero niecałe dwie godziny, ale w niej także czuję się dobrze, co pewnie jest zasługą tego, że Strzegący potrafią kontrolować w pełni moc i to, jak się nią posługują i co akurat tworzą.
Do tej pory miewałam chwile złości, takiej nieuzasadnionej. Byłam wściekła na to, że nagle mam moc, a nie znam nikogo, kto byłby tak samo wyjątkowy jak ja. Wszystkiego musiałam dowiedzieć się sama lub z małą pomocą Evemis. Teraz jestem świadoma swojej siły, wiem, że poradzę sobie z losem i nic mnie nie zatrzyma.
Zastanawiam się, czy Jasper zdoła wpasować się w naszą grupę. Nasza szóstka (a nawet siódemka - Simon wciąż pozostaje w pamięci członków) miała już okazję się zaznajomić i stwierdzić, czy chce w tym uczestniczyć. Mój sieciowy kolega niekoniecznie może odnaleźć się w tej zbieraninie. Meyves i Jonathan - kapitanowie oddziałów zbrojnych, wzbudzający respekt, a jeden z nich nawet strach (wciąż nie wiem, z czego się on brał). Patrick - psycholog, który zdolny jest do pomocy w takim samym stopniu, jak do manipulacji i sugestii. Evemis i Rony - dwójka uzdolnionych nastolatków, których udawana niewinność może być dla nas użyteczną bronią. No i ja - Strzegąca, w dodatku księżniczka, która ma przerażającą moc i chorą na umyśle ciotkę pragnącą mojej śmierci. Tworzymy mieszankę wybuchową już teraz. Jeśli dołączy do nas istniejąca jedynie w sieci istotka o niesamowitej wiedzy i skłonnościach włamywacza, staniemy się najdziwniejszą grupą w historii świata. Pobijemy chyba nawet Strażników Galaktyki. A trudno jest przebić gadającego szopa pracza i tańczące, rozumne drzewo.
Dostrzegam pierwsze zabudowania miasta, czuję zmianę temperatury, która jest zrozumiała - miasto przez swój układ budynków wytworzyło własną cyrkulację. To dla mnie znak, by się skupić. Nie mogę pozwolić, by ktokolwiek mnie zauważył, zanim nie zmienię postaci. Muszę znaleźć miejsce w pobliżu głównej drogi na tyle osamotnione, by tam dokonać przemiany.
Mój wzrok natrafia na mały zagajnik po prawej stronie drogi, kieruję się ku niemu. Kilka rosnących blisko siebie drzew stanowi dobrą osłonę przed wścibskimi oczami, są one na tyle wysokie i grube, by martwe mogły mi się przydać. Przemieniam się w mgnieniu oka i wychodzę zza drzew jako brunetka. Uśmiecham się do siebie, ta umiejętność naprawdę mi się podoba. Może sama nie zdołam zatrzymać wojny w cieśninie, ale dzięki tej zdolności pewnie udałoby mi się przedostać na linię wroga. Byłoby tak, jak powiedziała mama - żołnierz wpasowujący się w siły nieprzyjaciela, niszczący go od wewnątrz.
Nie muszę biec, nie jestem tu osobą poszukiwaną, nie w tym wcieleniu. Otulam się bardziej kurtką, mimo bycia w strefie zabudowanej czuję, że jest chłodniej niż wczoraj, trampki nie są już odpowiednim obuwiem. Dotykam kieszeni na piersi, klucz do mieszkania wciąż tam jest.
W ostatnim czasie odkryłam dwie umiejętności, które są użyteczne: robienie się niewidzialną i zmienianie postaci. Mając taki arsenał, spokojnie mogę dostać się do siebie, zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, zjeść coś i pójść do Meyvesa. Ale z pewnością ktoś czyha przed blokiem jak tamten cień. Wiem, kto to był, białe włosy są znakiem rozpoznawczym pewnej chorej kobiety. Victelia już wtedy miała na mnie osobiście oko. Wredna suka.
Lepiej nie ryzykować powrotu na stare śmieci. Do mieszkania Simona też nie mam po co iść, firma pewnie także jest obserwowana. Chyba pozostaje mi jedno. Burczący brzuch domaga się jedzenia, muszę to zrobić.
Mam nadzieję, że Meyves nie będzie zły za włamanie się do domu.
****
To był ciężki dzień, ale czy powinniśmy się z Jonathanem dziwić? Oficjalnie za dwa dni, już na pewno, wsiądziemy do ciężarówki i wraz z innymi oddziałami żołnierzy przemierzymy cały kraj, by dotrzeć do cieśniny i stanąć do zbrojnej walki z wojskiem Africonu. Na samą myśl, że miałbym zostawić Evemis i Rony'ego samych i być może już nigdy ich nie ujrzeć, czuję rozsadzającą wściekłość i jednocześnie potwornie się boję. Jesteśmy dziećmi byłego żołnierza, który powoli umierał każdego dnia na naszych oczach, jeżdżąc coraz wolniej swoim wózkiem inwalidzkim. Przeżył wojnę na froncie, ale stał się wrakiem, cieniem samego siebie. Rony pamięta go tylko takiego: sparaliżowanego, przygnębionego. Nie chcę tak skończyć, zdobyte do tej pory rany już czynią ze mnie kalekę, ale nie chcę umrzeć. Pragnę mieć przyszłość, być przy rodzeństwie, gdy się usamodzielni, korzystać z życia, założyć rodzinę. Nie chcę niczego żałować, ale chcę też przeżyć.
W ponurym nastroju zajeżdżamy przed dom, dostrzegam światło w salonie. Pewnie nastolatkowie, zmęczeni po wycieczce, oglądają w telewizji którąś ze starszych komedii, które zdołałem znaleźć w kolekcji taty. Przez cały dzień ojciec jest dość często obecny w moich myślach. Podczas treningu zastanawiałem się, czy on też się bał w takim samym stopniu co ja. Opuszczał dom - żonę i trójkę dzieci - i nie wiedział, czy wróci i w jakim stanie. Czy bał się ostatecznego pożegnania z najbliższymi? Ja się boję. Potrzebuję chwili, by móc opuścić pojazd w takim stanie, który nie wzbudzi podejrzeń rodzeństwa. Jonathan siedzi ze mną, milczy. Nie ma w Karaan rodziny, ale ma nas - najbliższych sąsiadów, kompana walk i dwójkę dzieciaków nazywającą go wujkiem. Też może coś stracić.
- Chodźmy - odzywam się. Obaj wysiadamy z samochodu i patrzymy w stronę domu. Miejsca, gdzie czujemy się sobą jak nigdzie indziej. Będzie mi na wojnie brakowało tych piwnych wieczorów i rozmów o niczym. - Mam nadzieję, że Evemis przyszykowała coś dobrego.
- Będę tęsknił za tą brązową breją - mówi Jonathan, na co parskam śmiechem, idąc żwirową ścieżką. - Choć pewnie jedzenie w koszarach to też będzie breja, tylko teraz zapakowana w puszki. A ponoć ludzkość miała się rozwijać technologicznie, mieliśmy zdobywać kolejne planety. Zamiast tego mamy zanik umiejętności gotowania.
- Najwidoczniej przyszło nam żyć nie w tych czasach, w których byśmy chcieli - wnioskuję i otwieram drzwi, ciepłe powietrze atakuje nas, drażniąc naczynka twarzy i przynosząc ze sobą zapach czekoladowego ciasta. Marszczę nos. Evemis pozwala nam na ten deser jedynie, gdy coś świętujemy.
Coś tu nie gra.
- Chyba mamy co celebrować - zauważa Coraje i przepycha się w drzwiach. Na niektórych jedzenie jest najlepszym wabikiem. - Evemis, przybyłem! - krzyczy na wejściu, a ja kręcę głową z niedowierzaniem, ten blondyn jest niemożliwy.
- Cześć! - odpowiada Rony, który śpieszy ku nam z dziwnymi iskierkami w oczach. Zachowuje się, jakby wcześniej coś brał, jakieś dopalacze na przykład. Albo to jedynie podekscytowanie. Musi mieć jakąś swoją przyczynę. - Nie uwierzycie, co się wydarzyło!
Wymieniam spojrzenie z przyjacielem.
- Umówiłeś się z Caroline na randkę? - pytamy zgodnie.
Nigdy do tej pory nie widziałem takich rumieńców u trzynastolatka.
- Nie, nie umówiłem się z nią.
- A chociaż spróbowałeś? - dopytuje Jonathan, na co brunet jedynie przewraca oczami.
- Nie.
- To chyba długo twoja nie będzie.
Wybucham śmiechem, nastolatek uderza kapitana pięścią w ramię.
- Porzućmy ten temat. Chodźcie do salonu, mamy dla was z Evemis niespodziankę.
- Lepszą od ciasta czekoladowego? - pyta blondyn.
Chłopak szczerzy się jak głupi do sera.
- O wiele lepszą.
Zaintrygowani idziemy za nim do jasno oświetlonego pomieszczenia, gdzie na kanapie przed telewizorem siedzą dwie młode kobiety. Evemis i ktoś, kogo nie znam, a chyba powinienem. Drobna brunetka o zielonych oczach wygląda jak nasza krewna ze strony ojca, ale nie umiem jej umiejscowić w rodzinie. Poza tym wydaje się znajoma. Bardzo znajoma.
Jonathan zasiada w fotelu bliżej strony Eve, trzynastolatek zajmuje miejsce obok siostry, pozostaje mi fotel obok nieznajomej. Podchodzę do mebla powoli, cały czas mając na oku tę dziewczynę. Uśmiecha się do mnie, a wrażenie, że ją znam, pogłębia się.
- Dobry wieczór - odzywam się. - Jestem Meyves Baumwan, a pani to...?
Dziewczyna zakłada włosy za ucho, patrzy na mnie rozbawiona, czuję się jak w ukrytej kamerze, o której wiedzą wszyscy poza mną.
- Chyba nie muszę się przedstawiać.
Jestem pewien, że nie trwa to dłużej niż dziesięć sekund. Obserwujemy, jak czarne pasma powoli ustępują miejsca blondowi, a zieleń oczu przegrywa walkę z błękitem. Patrzę na to w milczeniu, czuję radość, ale też i przerażenie mocą dziewczyny.
- Cara.
Uśmiecha się szerzej.
- Cześć. Miło znowu was widzieć.
Czuję ogromną ulgę, cieszę się, że nic jej nie jest do tego stopnia, że podrywam się z miejsca - DeMone robi to samo - zbliżam do niej i przyciągam do siebie. Zanim w pełni dotrze do mnie, że właśnie w tej chwili ją przytulam, dziewiętnastolatka obejmuje mnie na wysokości pasa. Mam nadzieję, że moje rumieńce nie są aż nadto widoczne. Dziewczyna odrywa się ode mnie i odwraca, John otacza ją jednym ramieniem i całuje w policzek. Jeśli chce się do niej zbliżyć, drogę ma wolną.
Po tych małych czułościach, wręcz nie pasujących do żołnierzy, zajmujemy swoje poprzednie miejsca. Nadeszła pora na wyjaśnienia.
- Jak udało ci się przetrwać noc? - Nie tylko to mnie nurtuje. - I jak udało ci się tutaj dostać? Dom jest obserwowany.
- Tak, jest, ale wasza trójka spokojnie tu wchodzi. Przybrałam drugą formę i weszłam frontowymi drzwiami, odrobinę korzystając z pomocy klucza panelowego, który podrobiłam ostatnim razem. Wybacz. - Spogląda na mnie z miną niewiniątka. - Obserwatorzy pewnie wzięli mnie za jakąś waszą krewną, nawet mi odmachali.
Kręcę głową z niedowierzaniem. Cara jest mistrzem, nie ma co.
Słucham uważnie jej tłumaczenia. Podziwiam to, że poradziła sobie przez noc, zdołała umknąć wszechobecnemu oku Victelii Smith rozciągniętemu niczym oko Saurona*. Opowiada o domku ukrytym w sercu lasu, z iskrami w oczach mówi o miejscu, które przez lata było jej sekretem. Z uśmiechamy na ustach słuchamy o poznaniu Jaspera, który zostaje nam przedstawiony - tak, zgodnie z poleceniem Cary stał się częścią naszego komputera domowego i czekał na jej znak.
Stoję w kuchni wraz z blondynem i niebieskooką, moje rodzeństwo rozkłada na stole w salonie sztućce na kolację, w całym domu rozlega się przyjemna muzyka. Patrzę na komputer i nie jestem pewien, czy chcę doświadczyć poznania nazwanego ludzkim imieniem niewidzialnego bytu.
- No dalej - namawia mnie Cara. - Przywitaj się.
Biorę wdech, dłoń dziewczyny na moim ramieniu dodaje mi otuchy.
- Eee... cześć. - Mój głos jest trochę zachrypnięty. - Jestem Meyves Baumwan, kapitan sił zbrojnych Ocelii.
Zielona lampka przy interfejsie pali się odrobinę mocniej niż zazwyczaj.
- Wi... witam, miło mi poznać. Jestem Jasper, dawny komputer domowy stróżówki na granicy miast Karaan i Canny, obecnie na usługach Cleopatry Chestford, księżniczki Ocelii, znanej wam jako Cara DeMone.
Zdezorientowany wymieniam spojrzenie z Jonathanem, który tak jak ja ma dziwną minę typową dla ludzi trochę późno łączących fakty.
- Księżniczka? - pytamy chórem.
W kuchni pojawiają się Evemis i Rony, nastolatka przepycha, by dojść do komputera i zamówić kolację.
- Cześć, Jasper - wita się radośnie. - Czy mogę cię prosić o chwilę z naszym komputerem?
- Oczywiście, Evemis. Wrócę, jak skończycie jeść. Smacznego!
Zielona lampka ponownie przybiera swój blady odcień, brunetka wybiera pięć talerzy risotto z kurczakiem i warzywami, dwa kufle piwa i trzy szklanki soku pomarańczowego. Po kilku minutach talerze z parującą brązową breją pojawiają się na blacie, obok nich szklane naczynia z zawartością.
- Kolacja! - krzyczy siostra, choć wszyscy znajdujemy się na tyle blisko niej, by słyszeć jej normalny głos. - Brać talerze i do salonu, ale już! - Zielonooka uwielbia się rządzić w każdej sytuacji. - Ciasto czekoladowe będzie na deser, jak wszyscy zjedzą swoje porcje, inaczej możecie się z nim już pożegnać!
Wykonujemy rozkaz nastolatki i z jedzeniem oraz piciem idziemy do stołu. Jonathan zajmuje miejsce naprzeciwko Cary, Rony po jej prawicy, Evemis siada obok kapitana, a mnie pozostaje miejsce u szczytu stołu. Powoli kładę przed sobą naczynia, wpatruję się w brązową maź i w ogóle nie czuję głodu, choć spędziłem ładnych parę godzin na treningach. Apetyt został zastąpiony przez ciekawość, w końcu nie co dzień komputer nazywa twoją koleżankę księżniczką.
- Smacznego! - krzyczy Rony, klaszcząc w dłonie i biorąc się do konsumowania. Trzynastolatek będzie jadł w każdych okolicznościach, bo potrzebuje kalorii. Jestem niemal pewien, że gdyby dom zaczął się palić, on uratowałby z niego właśnie talerz z brązową breją.
Chłopak pochłania kolejne łyżki, a poza nim nikt nie je. Blondynka wpatruje się w talerz, Evemis przyssała się do szklanki, a ja i Jonathan patrzymy na Carę. To chyba oczywiste, że po słowach Jaspera mamy kilka pytań, na które odpowiedzi chcielibyśmy usłyszeć jak najszybciej. Nasze spojrzenia w końcu osiągają zamierzony efekt - dziewczyna patrzy po nas lekko zażenowana.
- Księżniczka - odzywam się. - Co Jasper miał na myśli?
Cara poprawia się na krześle, ale bez większej zwłoki mówi to, co chcemy usłyszeć.
- Chodziło mu o to, że znacie księżniczkę. - Wzdycha lekko. - Naprawdę nazywam się Cleopatra Amelia Chestford, jestem najmłodszym dzieckiem zamordowanej pary królewskiej.
Ciszę, która zapadła przy stole, można by kroić i porcjowaną sprzedawać na ulicy. Nawet Rony oderwał się od jedzenia.
- To jakiś żart? - pyta moja siostra. Sceptycyzm nie ujawnia się u niej często, ale czasami daje o sobie znać. - Ktoś ci tak wmówił?
- Nie. - Blondynka kręci głową. - To raczej prawda. - Sięga do kieszeni dżinsów i wyjmuje złożoną fotografię. - Dostałam ją od Victelii podczas przesłuchania. Moja matka, królowa Annemarie, była wnuczką Tyriona Raymesa, Strzegącą, która przekazała moc mnie i moim braciom.
Biorę zdjęcie do ręki i przyglądam się postaciom na nim. Małe dziecko na rękach kobiety ma oczy Cary, twarz bardzo podobną do niej. Już jako maleństwo wyglądała uroczo.
- Cała rodzina została zamordowana, więc jak udało ci się przeżyć? - pyta Eve, bacznie przyglądając się dziewiętnastolatce.
- Mój dziadek mnie uratował, zaniósł do sierocińca, zanim sam został zabity.
- Skąd wiesz to wszystko? - pyta Rony.
- Victelia Smith mi o tym powiedziała, miała przy tym niezłą frajdę.
- Skąd ona wiedziała? - pytam. - I dlaczego ci powiedziała.
Cara patrzy na mnie, po raz kolejny mam wrażenie, że jej oczy to dwa jeziora.
- Bo to moja ciotka. I to ona zabiła moją rodzinę.
________________________
* nawiązanie do Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena.
W ponurym nastroju zajeżdżamy przed dom, dostrzegam światło w salonie. Pewnie nastolatkowie, zmęczeni po wycieczce, oglądają w telewizji którąś ze starszych komedii, które zdołałem znaleźć w kolekcji taty. Przez cały dzień ojciec jest dość często obecny w moich myślach. Podczas treningu zastanawiałem się, czy on też się bał w takim samym stopniu co ja. Opuszczał dom - żonę i trójkę dzieci - i nie wiedział, czy wróci i w jakim stanie. Czy bał się ostatecznego pożegnania z najbliższymi? Ja się boję. Potrzebuję chwili, by móc opuścić pojazd w takim stanie, który nie wzbudzi podejrzeń rodzeństwa. Jonathan siedzi ze mną, milczy. Nie ma w Karaan rodziny, ale ma nas - najbliższych sąsiadów, kompana walk i dwójkę dzieciaków nazywającą go wujkiem. Też może coś stracić.
- Chodźmy - odzywam się. Obaj wysiadamy z samochodu i patrzymy w stronę domu. Miejsca, gdzie czujemy się sobą jak nigdzie indziej. Będzie mi na wojnie brakowało tych piwnych wieczorów i rozmów o niczym. - Mam nadzieję, że Evemis przyszykowała coś dobrego.
- Będę tęsknił za tą brązową breją - mówi Jonathan, na co parskam śmiechem, idąc żwirową ścieżką. - Choć pewnie jedzenie w koszarach to też będzie breja, tylko teraz zapakowana w puszki. A ponoć ludzkość miała się rozwijać technologicznie, mieliśmy zdobywać kolejne planety. Zamiast tego mamy zanik umiejętności gotowania.
- Najwidoczniej przyszło nam żyć nie w tych czasach, w których byśmy chcieli - wnioskuję i otwieram drzwi, ciepłe powietrze atakuje nas, drażniąc naczynka twarzy i przynosząc ze sobą zapach czekoladowego ciasta. Marszczę nos. Evemis pozwala nam na ten deser jedynie, gdy coś świętujemy.
Coś tu nie gra.
- Chyba mamy co celebrować - zauważa Coraje i przepycha się w drzwiach. Na niektórych jedzenie jest najlepszym wabikiem. - Evemis, przybyłem! - krzyczy na wejściu, a ja kręcę głową z niedowierzaniem, ten blondyn jest niemożliwy.
- Cześć! - odpowiada Rony, który śpieszy ku nam z dziwnymi iskierkami w oczach. Zachowuje się, jakby wcześniej coś brał, jakieś dopalacze na przykład. Albo to jedynie podekscytowanie. Musi mieć jakąś swoją przyczynę. - Nie uwierzycie, co się wydarzyło!
Wymieniam spojrzenie z przyjacielem.
- Umówiłeś się z Caroline na randkę? - pytamy zgodnie.
Nigdy do tej pory nie widziałem takich rumieńców u trzynastolatka.
- Nie, nie umówiłem się z nią.
- A chociaż spróbowałeś? - dopytuje Jonathan, na co brunet jedynie przewraca oczami.
- Nie.
- To chyba długo twoja nie będzie.
Wybucham śmiechem, nastolatek uderza kapitana pięścią w ramię.
- Porzućmy ten temat. Chodźcie do salonu, mamy dla was z Evemis niespodziankę.
- Lepszą od ciasta czekoladowego? - pyta blondyn.
Chłopak szczerzy się jak głupi do sera.
- O wiele lepszą.
Zaintrygowani idziemy za nim do jasno oświetlonego pomieszczenia, gdzie na kanapie przed telewizorem siedzą dwie młode kobiety. Evemis i ktoś, kogo nie znam, a chyba powinienem. Drobna brunetka o zielonych oczach wygląda jak nasza krewna ze strony ojca, ale nie umiem jej umiejscowić w rodzinie. Poza tym wydaje się znajoma. Bardzo znajoma.
Jonathan zasiada w fotelu bliżej strony Eve, trzynastolatek zajmuje miejsce obok siostry, pozostaje mi fotel obok nieznajomej. Podchodzę do mebla powoli, cały czas mając na oku tę dziewczynę. Uśmiecha się do mnie, a wrażenie, że ją znam, pogłębia się.
- Dobry wieczór - odzywam się. - Jestem Meyves Baumwan, a pani to...?
Dziewczyna zakłada włosy za ucho, patrzy na mnie rozbawiona, czuję się jak w ukrytej kamerze, o której wiedzą wszyscy poza mną.
- Chyba nie muszę się przedstawiać.
Jestem pewien, że nie trwa to dłużej niż dziesięć sekund. Obserwujemy, jak czarne pasma powoli ustępują miejsca blondowi, a zieleń oczu przegrywa walkę z błękitem. Patrzę na to w milczeniu, czuję radość, ale też i przerażenie mocą dziewczyny.
- Cara.
Uśmiecha się szerzej.
- Cześć. Miło znowu was widzieć.
Czuję ogromną ulgę, cieszę się, że nic jej nie jest do tego stopnia, że podrywam się z miejsca - DeMone robi to samo - zbliżam do niej i przyciągam do siebie. Zanim w pełni dotrze do mnie, że właśnie w tej chwili ją przytulam, dziewiętnastolatka obejmuje mnie na wysokości pasa. Mam nadzieję, że moje rumieńce nie są aż nadto widoczne. Dziewczyna odrywa się ode mnie i odwraca, John otacza ją jednym ramieniem i całuje w policzek. Jeśli chce się do niej zbliżyć, drogę ma wolną.
Po tych małych czułościach, wręcz nie pasujących do żołnierzy, zajmujemy swoje poprzednie miejsca. Nadeszła pora na wyjaśnienia.
- Jak udało ci się przetrwać noc? - Nie tylko to mnie nurtuje. - I jak udało ci się tutaj dostać? Dom jest obserwowany.
- Tak, jest, ale wasza trójka spokojnie tu wchodzi. Przybrałam drugą formę i weszłam frontowymi drzwiami, odrobinę korzystając z pomocy klucza panelowego, który podrobiłam ostatnim razem. Wybacz. - Spogląda na mnie z miną niewiniątka. - Obserwatorzy pewnie wzięli mnie za jakąś waszą krewną, nawet mi odmachali.
Kręcę głową z niedowierzaniem. Cara jest mistrzem, nie ma co.
Słucham uważnie jej tłumaczenia. Podziwiam to, że poradziła sobie przez noc, zdołała umknąć wszechobecnemu oku Victelii Smith rozciągniętemu niczym oko Saurona*. Opowiada o domku ukrytym w sercu lasu, z iskrami w oczach mówi o miejscu, które przez lata było jej sekretem. Z uśmiechamy na ustach słuchamy o poznaniu Jaspera, który zostaje nam przedstawiony - tak, zgodnie z poleceniem Cary stał się częścią naszego komputera domowego i czekał na jej znak.
Stoję w kuchni wraz z blondynem i niebieskooką, moje rodzeństwo rozkłada na stole w salonie sztućce na kolację, w całym domu rozlega się przyjemna muzyka. Patrzę na komputer i nie jestem pewien, czy chcę doświadczyć poznania nazwanego ludzkim imieniem niewidzialnego bytu.
- No dalej - namawia mnie Cara. - Przywitaj się.
Biorę wdech, dłoń dziewczyny na moim ramieniu dodaje mi otuchy.
- Eee... cześć. - Mój głos jest trochę zachrypnięty. - Jestem Meyves Baumwan, kapitan sił zbrojnych Ocelii.
Zielona lampka przy interfejsie pali się odrobinę mocniej niż zazwyczaj.
- Wi... witam, miło mi poznać. Jestem Jasper, dawny komputer domowy stróżówki na granicy miast Karaan i Canny, obecnie na usługach Cleopatry Chestford, księżniczki Ocelii, znanej wam jako Cara DeMone.
Zdezorientowany wymieniam spojrzenie z Jonathanem, który tak jak ja ma dziwną minę typową dla ludzi trochę późno łączących fakty.
- Księżniczka? - pytamy chórem.
W kuchni pojawiają się Evemis i Rony, nastolatka przepycha, by dojść do komputera i zamówić kolację.
- Cześć, Jasper - wita się radośnie. - Czy mogę cię prosić o chwilę z naszym komputerem?
- Oczywiście, Evemis. Wrócę, jak skończycie jeść. Smacznego!
Zielona lampka ponownie przybiera swój blady odcień, brunetka wybiera pięć talerzy risotto z kurczakiem i warzywami, dwa kufle piwa i trzy szklanki soku pomarańczowego. Po kilku minutach talerze z parującą brązową breją pojawiają się na blacie, obok nich szklane naczynia z zawartością.
- Kolacja! - krzyczy siostra, choć wszyscy znajdujemy się na tyle blisko niej, by słyszeć jej normalny głos. - Brać talerze i do salonu, ale już! - Zielonooka uwielbia się rządzić w każdej sytuacji. - Ciasto czekoladowe będzie na deser, jak wszyscy zjedzą swoje porcje, inaczej możecie się z nim już pożegnać!
Wykonujemy rozkaz nastolatki i z jedzeniem oraz piciem idziemy do stołu. Jonathan zajmuje miejsce naprzeciwko Cary, Rony po jej prawicy, Evemis siada obok kapitana, a mnie pozostaje miejsce u szczytu stołu. Powoli kładę przed sobą naczynia, wpatruję się w brązową maź i w ogóle nie czuję głodu, choć spędziłem ładnych parę godzin na treningach. Apetyt został zastąpiony przez ciekawość, w końcu nie co dzień komputer nazywa twoją koleżankę księżniczką.
- Smacznego! - krzyczy Rony, klaszcząc w dłonie i biorąc się do konsumowania. Trzynastolatek będzie jadł w każdych okolicznościach, bo potrzebuje kalorii. Jestem niemal pewien, że gdyby dom zaczął się palić, on uratowałby z niego właśnie talerz z brązową breją.
Chłopak pochłania kolejne łyżki, a poza nim nikt nie je. Blondynka wpatruje się w talerz, Evemis przyssała się do szklanki, a ja i Jonathan patrzymy na Carę. To chyba oczywiste, że po słowach Jaspera mamy kilka pytań, na które odpowiedzi chcielibyśmy usłyszeć jak najszybciej. Nasze spojrzenia w końcu osiągają zamierzony efekt - dziewczyna patrzy po nas lekko zażenowana.
- Księżniczka - odzywam się. - Co Jasper miał na myśli?
Cara poprawia się na krześle, ale bez większej zwłoki mówi to, co chcemy usłyszeć.
- Chodziło mu o to, że znacie księżniczkę. - Wzdycha lekko. - Naprawdę nazywam się Cleopatra Amelia Chestford, jestem najmłodszym dzieckiem zamordowanej pary królewskiej.
Ciszę, która zapadła przy stole, można by kroić i porcjowaną sprzedawać na ulicy. Nawet Rony oderwał się od jedzenia.
- To jakiś żart? - pyta moja siostra. Sceptycyzm nie ujawnia się u niej często, ale czasami daje o sobie znać. - Ktoś ci tak wmówił?
- Nie. - Blondynka kręci głową. - To raczej prawda. - Sięga do kieszeni dżinsów i wyjmuje złożoną fotografię. - Dostałam ją od Victelii podczas przesłuchania. Moja matka, królowa Annemarie, była wnuczką Tyriona Raymesa, Strzegącą, która przekazała moc mnie i moim braciom.
Biorę zdjęcie do ręki i przyglądam się postaciom na nim. Małe dziecko na rękach kobiety ma oczy Cary, twarz bardzo podobną do niej. Już jako maleństwo wyglądała uroczo.
- Cała rodzina została zamordowana, więc jak udało ci się przeżyć? - pyta Eve, bacznie przyglądając się dziewiętnastolatce.
- Mój dziadek mnie uratował, zaniósł do sierocińca, zanim sam został zabity.
- Skąd wiesz to wszystko? - pyta Rony.
- Victelia Smith mi o tym powiedziała, miała przy tym niezłą frajdę.
- Skąd ona wiedziała? - pytam. - I dlaczego ci powiedziała.
Cara patrzy na mnie, po raz kolejny mam wrażenie, że jej oczy to dwa jeziora.
- Bo to moja ciotka. I to ona zabiła moją rodzinę.
________________________
* nawiązanie do Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena.
świetny ! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńObiecałam porządny komentarz, a że nadrabiam zanim oficjalnie powrócę, o to i on.
OdpowiedzUsuńMiło zobaczyć rozdział z perspektywy Meyvesa, choć przyznam szczerze, że jak na końcówkę opowiadania, spodziewałam się może trochę więcej akcji. To jednak nie umniejsza przyjemności w czytaniu. Warto było poświęcić tych kilka akapitów rozważaniom Meyvesa na temat tego, co prawdopodobnie czeka go w najbliższych dniach. Boi się, nie wie, co się wydarzy. Pojawienie się Cary z jednej strony jest zabawne i zaskakujące, z drugiej wciąż widać niepewność. Jest wiele rzeczy do powiedzenia, a sytuacja w każdej chwili może wymknąć się spod kontroli. Zakończenie w takim punkcie jest trochę wredne z Twojej strony, choć czytelnik już wie to, o czym bohaterowie dopiero się dowiedzą. Wzbudza jednak apetyt na ciąg dalszy.
Pozdrawiam
Laurie (oficjalnie jeszcze na urlopie, ale ciii)
Przyznam się do tego, że wielką akcję wprowadzę na dwa ostatnie rozdziały. Mam nadzieję, że nagły dynamizm nie zabije tego opowiadania.
UsuńJestem wredna, nic tego nie zmieni :P
Dziękuję za komentarz! :*