Rozdział pisany 10 - 16 września 2015 r.
Końcówka WiP'a, a nadal nie ma porządnej akcji, z czego zdaję sobie sprawę i za co przepraszam. Ale chyba przywykłam do krótkich scen dramy i wielu rozmów. Musicie to znieść ten ostatni raz przed wojną.
Wyjątkowo rozdział ma sześć stron, a nie pięć lub pięć i trochę. Coś Cara i Meyves lubią pogawędki nocą. Podejrzane!
______________________________
Wszystkie rewelacje, które poznaliśmy w przeciągu zaledwie jednej godziny, skutecznie namieszały nam w głowach. I to do tego stopnia, że wraz z Jonathanem przerzuciliśmy się z piwa na pitą przez dziewiętnastolatkę czarną herbatę bez cukru. Zdecydowanie jestem zwolennikiem kawy, ale to chyba właśnie napar z liści powstrzymywał mnie przed krzyczeniem. Teraz, gdy dokładnie wiemy, kim jest Kara i jak wielkie grozi jej niebezpieczeństwo, w pełni zdałem sobie sprawę, w jak cholernie głębokie bagno wpadliśmy. I jak nasze działanie może zostać odebrane przez społeczeństwo. Jako żołnierz powinienem służyć ojczyźnie i w tej chwili prowadzić Carę - wroga numer jeden Departamentu Administracji Wewnętrznej - do Iglesii. Ale jako obywatel Ocelii powinienem chronić jego monarchinię i wspierać ją w powrocie do starego porządku. Monarchia upadła tylko i wyłącznie dlatego, że prawowici władcy zostali zamordowani. Trzeba Victelii przyznać, że skutecznie zamydliła oczy społeczeństwu, które nie zdołało powiązać ją z królewską rodziną. Najwidoczniej była jej czarną owcą, skoro nikt się do niej nie przyznawał.
Siedzę w swoim gabinecie i staram się uporządkować wszystko w głowie. Jonathan wrócił do siebie - wyraził ogromną radość z tego, że mieszka tak blisko i może nas obserwować ze swojego salonu, w innym wypadku nagle by się tu wprowadził, by być na bieżąco ze wszystkimi nowościami. Evemis i Rony udali się do siebie, to był dla nich dzień pełen wrażeń. Opowiedzieli nam o swojej wycieczce, co było znacznie łatwiejsze do przyswojenia od rewelacji Cary. Znaczy się Cleo. Trudno jest mi się przyzwyczaić do tego, że znamy jej prawdziwe imię i pochodzenie. Podejrzewaliśmy, że może być kimś ważnym - w końcu Strzegący to nie byle kto - ale księżniczką? Nawet do głowy mi nie przyszło, by szukać powiązania między nią a rodziną królewską. Rozumiem już, skąd jej mały atak na stołówce. Chwilę wcześniej poznała prawdę o sobie, stojąc twarzą w twarz z zabójczynią swoich najbliższych. I tak poradziła sobie dość dobrze, w końcu nie wysadziła instytutu w powietrze.
Zastanawiam się nad tym, co powinniśmy zrobić. Poinformujemy Patricka, to nie podlegało dyskusji. Ale przecież pojutrze ja i Jonathan ruszamy na front, z którego nie zdołamy ochronić Cary, a bez wątpienia jest jej potrzebny choć jeden ochroniarz. Powiedziała po kolacji, że być może sama obroni się przed Victelią, posiada na tyle dużo umiejętności, ale ja jej jakoś nie wierzę. Unikała pytań Rony'ego zadanych właśnie na temat tych zdolności, obiecała wyjaśnić wszystko rano, gdy psycholog osobiście stawi się w moim domu, ale nie wiem, czy wytrwam tę noc. Wiem, że Cleo może zmieniać postać i kontroluje przedmioty, ale to może nie wystarczyć. Smith jako potomkini Tyriona z pewnością także odziedziczyła jakąś moc, kto wie, czy nie włada nad nią lepiej niż dziewiętnastolatka? Martwię się, zbyt wiele ludzkich istnień jest zagrożonych.
Podobne myśli muszą zaprzątać głowę Cary, słyszę jej ciche stąpanie na górze. Ulokowaliśmy ją w tym pokoju, co poprzednim razem, w znanym otoczenie powinna się czuć się raźniej. Zdegustowany swoim tokiem myślenia opieram głowę na dłoni. Przecież blondynka nie jest byłą kuracjuszką z wariatkowa ani po żadnych odwyku, obchodzenie się z nią jak z jajkiem może sprawić, że jej poczucie winy wynikające z myślenia o wykorzystywaniu nas się pogłębi. Mamy być jej wsparciem, a nie wyrzutem sumienia!
Słucham, jak schodzi na dół i idzie do kuchni. Raczej nie zgłodniała, więc pewnie bierze herbatę bez cukru.
Albo idzie porozmawiać z Jasperem.
Informacja, że blondwłosa ma sprzymierzeńca w postaci starego, elektrycznego istnienia, początkowo do mnie nie docierała. Nawet to, że się nam pokazał w najbardziej możliwy dla siebie sposób, nie sprawiło, że mu zaufałem. Nastolatka jest pewna, że Jasper się nam przyda, ale ja mam wątpliwości. Skąd pewność, że nie uda się głównym systemem sieciowym do Iglesii i nie powiadomi Victelii? Nie możemy sprawdzić, po której ze stron stał ponad dwadzieścia lat temu, a jego praca w stróżówce mogła być tylko przykrywką czy też grą, by nikt nie odgadł jego prawdziwej natury. Wiem, że to dziwnie myśleć tak o komputerze domowym, ale ja tylko staram się zadbać o bezpieczeństwo Cary. Wróg może kryć się za rogiem, a ona okazała się być dla kraju kimś naprawdę ważnym. Nie możemy pozwolić, by zginęła w bezsensowny sposób.
Pogrążony w myślach nie słyszę niczego podejrzanego. Może blondyna zeszła tylko po herbatę, a moje insynuacje są bezpodstawne? Mimo wszystko koncentruję się na wsłuchiwaniu w życie domu, żaden szelest nie ujdzie mojej uwadze.
Słyszę kroki, delikatne stąpanie coraz bliżej drzwi gabinetu. Obracam się cicho na krześle i wpatruję w wejście, gdzie napotykam spojrzenie błyszczących oczu przywodzących na myśl jakieś nocne zwierzę. Sowę.
- Dlaczego nie śpisz?
Stoi w moich drzwiach, ale nie czyni kroku naprzód, jest tak, jakby traktowała mój gabinet jak świątynię, do której może wejść tylko wtedy, gdy dostanie na to zgodę.
- Nie umiem zasnąć.
Na moje kiwnięcie głową przechodzi przez próg i podchodzi do kanapy, przysiada na jej brzegu, odgarnia włosy za ucho i przygląda mi się.
- Przecież jesteś zmęczony i senny. A próbowałeś chociaż zasnąć? Tylko odpowiedz szczerze.
Nie jestem do końca pewien, czy próbą można nazwać zamykanie oczu na dłużej niż dwadzieścia sekund i odpychanie od siebie wszystkich myśli, ale blondynka oczekuje odpowiedzi. Jakiejkolwiek.
- Tak. Próbowałem, ale to na nic. Zbyt wiele się dzieje, by móc ot tak zasnąć Dzieciakom jest łatwiej, nie jadą za niecałe dwa dni walczyć o suwerenność ojczyzny. - Śmieję się przez chwilę gorzko. - A mnie boli serce za każdym razem, gdy patrzę na którejś z nich.
- Boisz się, że nie zobaczysz ich nigdy więcej.
To nie jest pytanie, lecz stwierdzenie, ujęcie w słowa to, co czuję od kilku dni.
- Jak cholera. Pamiętam dobrze, jak to było, kiedy mój ojciec wyjeżdżał na front. Evemis i Rony nie pamiętają tego zbyt dobrze, byli dziećmi, ale ja wciąż mam przed oczami mamę, kiedy w przeddzień wyjazdu przychodziła do tego pokoju, siadała na kanapie obok taty i gorliwie zapewniała go, że wszystko będzie w porządku, że wróci cały i na nowo będziemy szczęśliwą rodziną. A później obejmowali się i płakali razem tak długo, aż mama nie zasypiała z głową na ramieniu taty. - Głos odrobinę mi się łamie, wspomnienia odżywiają w głowie, wypełniają ją obrazami. - Raz nie wrócił, nie do nas. Trafił do szpitala. Wieźli go przez cały kraj, by stwierdzić, że ma przerwany kręg w środkowym odcinku kręgosłupa i już nigdy nie będzie chodził. Przerobiliśmy łazienkę, by mógł do niej spokojnie wjechać, zorganizowaliśmy mu pokój w salonie. Robiliśmy wszystko, by nadal czuł się częścią rodziny, ale on powoli gasł w oczach. Do tego mama powoli traciła siły. W końcu odeszła. Miała tętniaka w mózgu, o którym nam nie powiedziała. Znaleźliśmy ją z tatą martwą w kuchni. W chwili, gdy dzwoniłem po karetkę, ojciec doznał rozległego zawału. Ambulans wywiózł stąd dwa trupy. Miałem siedemnaście lat.
Cara nie prosiła o opowieść, a mimo to wyjawiłem jej historię mojej rodziny. Czuję wstyd, ale i ulgę, że mogłem komuś powiedzieć, jakie brzemię dźwigam.
Dziewczyna wstaje z kanapy, podchodzi bliżej, omija biurko i staje przede mną. Łzy płyną po moich policzkach, gdy obejmuje mnie za szyję i przytula do siebie.
- Bardzo mi przykro. Ale jesteś dzielny - mówi cicho. - Odważny, ale i przerażony. Podziwiam cię i wierzę, że wszystko będzie dobrze. Zadbam o to, by Evemis i Rony'emu nic złego się nie stało. Obiecuję.
Otaczam ją ramionami na wysokości talii.
- Jak?
- W bardzo prosty sposób. Pójdę na wojnę razem z wami.
Dopiero co ją mocniej przytuliłem, a już się od niej odsuwam, w czym przydatne jest obrotowe krzesło.
- Co takiego?! - Szukam w jej twarzy czegoś, co sugerowałoby mi, że to tylko głupi, niepasujący do sytuacji żart, ale nic takiego się w niej nie kryje. - Zwariowałaś?! Cleo, możesz tam zginąć!
Po raz pierwszy nazwałem ją jej prawdziwym imieniem i muszę przyznać, że pasuje ono do niej.
- Nie zwariowałam. Śmierć grozi mi także tutaj, Meyves. Jak tylko moja ciotka dowie się, gdzie jestem i co potrafię, przybędzie tu ze swoimi najlepszymi oddziałami i mnie zniszczy. Na froncie mogę się za to na coś przydać.
Mogłaby być na nim sobą - Strzegącą wykonującą to, do czego została stworzona. Ale mogłaby też stać się głównym celem. To nie jest takie łatwe.
- I też zginąć - zauważam.
- Śmierć i tak będzie chodzić za mną jak cień. - Wzrusza ramionami. - Jeśli przed tym, jak mnie dopadnie, uda mi się zrobić coś dobrego, uratować komuś życie, będę szczęśliwa.
Wydaje mi się, że pogodziła się ze swoim losem. Wciąż siedzi w niej niepewność i chęć płynięcia z prądem, ale zdaje sobie sprawę z tego, kim jest i czego może dokonać. Zmieniła się, stała się silniejsza. Ale czy to wystarczy, by mierzyć się z wojną?
- Nie jestem przekonany do tego pomysłu - mówię szczerze. - Taka decyzja niesie ze sobą wiele rzeczy do wykonania. Skąd pewność, że nikt cię nie rozpozna, nawet jeśli przyjmiesz postać mojej krewnej?
- Bo mam zdolności, które pomogą mi przedrzeć się niezauważoną. Przekonasz się o tym rano. - Patrzy na mnie, jej niebieskie oczy pragną, bym jej uwierzył. - Proszę, zaufaj mi.
Dotykam jej dłoni wciąż tkwiącej na moim ramieniu.
- Przecież ufam.
Uśmiecha się do mnie.
- To dobrze. - Wycofuje się w kierunku drzwi, najwidoczniej uważa rozmowę za zakończoną, niech jej będzie. - Spróbuj się zdrzemnąć. Dobranoc.
- Dobranoc.
Wychodzi z gabinetu, słucham jej kroków i zastanawiam się, co przysłało ją na dół. Nadal obstawiam, że chodziło o rozmowę z Jasperem, ale miło wiedzieć, że tu zajrzała i poświęciła mi trochę czasu. Wciąż mi głupio, że tak znienacka opowiedziałem jej o rodzicach, ale czuję ulgę. Nie odnoszę wrażenia, że jestem pozostawiony sam sobie.
Opuszczam pokój i zmierzam do swojej sypialni. Kładę się do łóżka pewien, że nie prześpię ani minuty. Ledwie zamykam oczy, a już zapadam w sen. Cara jest najwidoczniej moim najlepszym lekarstwem na bezsenność.
Końcówka WiP'a, a nadal nie ma porządnej akcji, z czego zdaję sobie sprawę i za co przepraszam. Ale chyba przywykłam do krótkich scen dramy i wielu rozmów. Musicie to znieść ten ostatni raz przed wojną.
Wyjątkowo rozdział ma sześć stron, a nie pięć lub pięć i trochę. Coś Cara i Meyves lubią pogawędki nocą. Podejrzane!
______________________________
Wszystkie rewelacje, które poznaliśmy w przeciągu zaledwie jednej godziny, skutecznie namieszały nam w głowach. I to do tego stopnia, że wraz z Jonathanem przerzuciliśmy się z piwa na pitą przez dziewiętnastolatkę czarną herbatę bez cukru. Zdecydowanie jestem zwolennikiem kawy, ale to chyba właśnie napar z liści powstrzymywał mnie przed krzyczeniem. Teraz, gdy dokładnie wiemy, kim jest Kara i jak wielkie grozi jej niebezpieczeństwo, w pełni zdałem sobie sprawę, w jak cholernie głębokie bagno wpadliśmy. I jak nasze działanie może zostać odebrane przez społeczeństwo. Jako żołnierz powinienem służyć ojczyźnie i w tej chwili prowadzić Carę - wroga numer jeden Departamentu Administracji Wewnętrznej - do Iglesii. Ale jako obywatel Ocelii powinienem chronić jego monarchinię i wspierać ją w powrocie do starego porządku. Monarchia upadła tylko i wyłącznie dlatego, że prawowici władcy zostali zamordowani. Trzeba Victelii przyznać, że skutecznie zamydliła oczy społeczeństwu, które nie zdołało powiązać ją z królewską rodziną. Najwidoczniej była jej czarną owcą, skoro nikt się do niej nie przyznawał.
Siedzę w swoim gabinecie i staram się uporządkować wszystko w głowie. Jonathan wrócił do siebie - wyraził ogromną radość z tego, że mieszka tak blisko i może nas obserwować ze swojego salonu, w innym wypadku nagle by się tu wprowadził, by być na bieżąco ze wszystkimi nowościami. Evemis i Rony udali się do siebie, to był dla nich dzień pełen wrażeń. Opowiedzieli nam o swojej wycieczce, co było znacznie łatwiejsze do przyswojenia od rewelacji Cary. Znaczy się Cleo. Trudno jest mi się przyzwyczaić do tego, że znamy jej prawdziwe imię i pochodzenie. Podejrzewaliśmy, że może być kimś ważnym - w końcu Strzegący to nie byle kto - ale księżniczką? Nawet do głowy mi nie przyszło, by szukać powiązania między nią a rodziną królewską. Rozumiem już, skąd jej mały atak na stołówce. Chwilę wcześniej poznała prawdę o sobie, stojąc twarzą w twarz z zabójczynią swoich najbliższych. I tak poradziła sobie dość dobrze, w końcu nie wysadziła instytutu w powietrze.
Zastanawiam się nad tym, co powinniśmy zrobić. Poinformujemy Patricka, to nie podlegało dyskusji. Ale przecież pojutrze ja i Jonathan ruszamy na front, z którego nie zdołamy ochronić Cary, a bez wątpienia jest jej potrzebny choć jeden ochroniarz. Powiedziała po kolacji, że być może sama obroni się przed Victelią, posiada na tyle dużo umiejętności, ale ja jej jakoś nie wierzę. Unikała pytań Rony'ego zadanych właśnie na temat tych zdolności, obiecała wyjaśnić wszystko rano, gdy psycholog osobiście stawi się w moim domu, ale nie wiem, czy wytrwam tę noc. Wiem, że Cleo może zmieniać postać i kontroluje przedmioty, ale to może nie wystarczyć. Smith jako potomkini Tyriona z pewnością także odziedziczyła jakąś moc, kto wie, czy nie włada nad nią lepiej niż dziewiętnastolatka? Martwię się, zbyt wiele ludzkich istnień jest zagrożonych.
Podobne myśli muszą zaprzątać głowę Cary, słyszę jej ciche stąpanie na górze. Ulokowaliśmy ją w tym pokoju, co poprzednim razem, w znanym otoczenie powinna się czuć się raźniej. Zdegustowany swoim tokiem myślenia opieram głowę na dłoni. Przecież blondynka nie jest byłą kuracjuszką z wariatkowa ani po żadnych odwyku, obchodzenie się z nią jak z jajkiem może sprawić, że jej poczucie winy wynikające z myślenia o wykorzystywaniu nas się pogłębi. Mamy być jej wsparciem, a nie wyrzutem sumienia!
Słucham, jak schodzi na dół i idzie do kuchni. Raczej nie zgłodniała, więc pewnie bierze herbatę bez cukru.
Albo idzie porozmawiać z Jasperem.
Informacja, że blondwłosa ma sprzymierzeńca w postaci starego, elektrycznego istnienia, początkowo do mnie nie docierała. Nawet to, że się nam pokazał w najbardziej możliwy dla siebie sposób, nie sprawiło, że mu zaufałem. Nastolatka jest pewna, że Jasper się nam przyda, ale ja mam wątpliwości. Skąd pewność, że nie uda się głównym systemem sieciowym do Iglesii i nie powiadomi Victelii? Nie możemy sprawdzić, po której ze stron stał ponad dwadzieścia lat temu, a jego praca w stróżówce mogła być tylko przykrywką czy też grą, by nikt nie odgadł jego prawdziwej natury. Wiem, że to dziwnie myśleć tak o komputerze domowym, ale ja tylko staram się zadbać o bezpieczeństwo Cary. Wróg może kryć się za rogiem, a ona okazała się być dla kraju kimś naprawdę ważnym. Nie możemy pozwolić, by zginęła w bezsensowny sposób.
Pogrążony w myślach nie słyszę niczego podejrzanego. Może blondyna zeszła tylko po herbatę, a moje insynuacje są bezpodstawne? Mimo wszystko koncentruję się na wsłuchiwaniu w życie domu, żaden szelest nie ujdzie mojej uwadze.
Słyszę kroki, delikatne stąpanie coraz bliżej drzwi gabinetu. Obracam się cicho na krześle i wpatruję w wejście, gdzie napotykam spojrzenie błyszczących oczu przywodzących na myśl jakieś nocne zwierzę. Sowę.
- Dlaczego nie śpisz?
Stoi w moich drzwiach, ale nie czyni kroku naprzód, jest tak, jakby traktowała mój gabinet jak świątynię, do której może wejść tylko wtedy, gdy dostanie na to zgodę.
- Nie umiem zasnąć.
Na moje kiwnięcie głową przechodzi przez próg i podchodzi do kanapy, przysiada na jej brzegu, odgarnia włosy za ucho i przygląda mi się.
- Przecież jesteś zmęczony i senny. A próbowałeś chociaż zasnąć? Tylko odpowiedz szczerze.
Nie jestem do końca pewien, czy próbą można nazwać zamykanie oczu na dłużej niż dwadzieścia sekund i odpychanie od siebie wszystkich myśli, ale blondynka oczekuje odpowiedzi. Jakiejkolwiek.
- Tak. Próbowałem, ale to na nic. Zbyt wiele się dzieje, by móc ot tak zasnąć Dzieciakom jest łatwiej, nie jadą za niecałe dwa dni walczyć o suwerenność ojczyzny. - Śmieję się przez chwilę gorzko. - A mnie boli serce za każdym razem, gdy patrzę na którejś z nich.
- Boisz się, że nie zobaczysz ich nigdy więcej.
To nie jest pytanie, lecz stwierdzenie, ujęcie w słowa to, co czuję od kilku dni.
- Jak cholera. Pamiętam dobrze, jak to było, kiedy mój ojciec wyjeżdżał na front. Evemis i Rony nie pamiętają tego zbyt dobrze, byli dziećmi, ale ja wciąż mam przed oczami mamę, kiedy w przeddzień wyjazdu przychodziła do tego pokoju, siadała na kanapie obok taty i gorliwie zapewniała go, że wszystko będzie w porządku, że wróci cały i na nowo będziemy szczęśliwą rodziną. A później obejmowali się i płakali razem tak długo, aż mama nie zasypiała z głową na ramieniu taty. - Głos odrobinę mi się łamie, wspomnienia odżywiają w głowie, wypełniają ją obrazami. - Raz nie wrócił, nie do nas. Trafił do szpitala. Wieźli go przez cały kraj, by stwierdzić, że ma przerwany kręg w środkowym odcinku kręgosłupa i już nigdy nie będzie chodził. Przerobiliśmy łazienkę, by mógł do niej spokojnie wjechać, zorganizowaliśmy mu pokój w salonie. Robiliśmy wszystko, by nadal czuł się częścią rodziny, ale on powoli gasł w oczach. Do tego mama powoli traciła siły. W końcu odeszła. Miała tętniaka w mózgu, o którym nam nie powiedziała. Znaleźliśmy ją z tatą martwą w kuchni. W chwili, gdy dzwoniłem po karetkę, ojciec doznał rozległego zawału. Ambulans wywiózł stąd dwa trupy. Miałem siedemnaście lat.
Cara nie prosiła o opowieść, a mimo to wyjawiłem jej historię mojej rodziny. Czuję wstyd, ale i ulgę, że mogłem komuś powiedzieć, jakie brzemię dźwigam.
Dziewczyna wstaje z kanapy, podchodzi bliżej, omija biurko i staje przede mną. Łzy płyną po moich policzkach, gdy obejmuje mnie za szyję i przytula do siebie.
- Bardzo mi przykro. Ale jesteś dzielny - mówi cicho. - Odważny, ale i przerażony. Podziwiam cię i wierzę, że wszystko będzie dobrze. Zadbam o to, by Evemis i Rony'emu nic złego się nie stało. Obiecuję.
Otaczam ją ramionami na wysokości talii.
- Jak?
- W bardzo prosty sposób. Pójdę na wojnę razem z wami.
Dopiero co ją mocniej przytuliłem, a już się od niej odsuwam, w czym przydatne jest obrotowe krzesło.
- Co takiego?! - Szukam w jej twarzy czegoś, co sugerowałoby mi, że to tylko głupi, niepasujący do sytuacji żart, ale nic takiego się w niej nie kryje. - Zwariowałaś?! Cleo, możesz tam zginąć!
Po raz pierwszy nazwałem ją jej prawdziwym imieniem i muszę przyznać, że pasuje ono do niej.
- Nie zwariowałam. Śmierć grozi mi także tutaj, Meyves. Jak tylko moja ciotka dowie się, gdzie jestem i co potrafię, przybędzie tu ze swoimi najlepszymi oddziałami i mnie zniszczy. Na froncie mogę się za to na coś przydać.
Mogłaby być na nim sobą - Strzegącą wykonującą to, do czego została stworzona. Ale mogłaby też stać się głównym celem. To nie jest takie łatwe.
- I też zginąć - zauważam.
- Śmierć i tak będzie chodzić za mną jak cień. - Wzrusza ramionami. - Jeśli przed tym, jak mnie dopadnie, uda mi się zrobić coś dobrego, uratować komuś życie, będę szczęśliwa.
Wydaje mi się, że pogodziła się ze swoim losem. Wciąż siedzi w niej niepewność i chęć płynięcia z prądem, ale zdaje sobie sprawę z tego, kim jest i czego może dokonać. Zmieniła się, stała się silniejsza. Ale czy to wystarczy, by mierzyć się z wojną?
- Nie jestem przekonany do tego pomysłu - mówię szczerze. - Taka decyzja niesie ze sobą wiele rzeczy do wykonania. Skąd pewność, że nikt cię nie rozpozna, nawet jeśli przyjmiesz postać mojej krewnej?
- Bo mam zdolności, które pomogą mi przedrzeć się niezauważoną. Przekonasz się o tym rano. - Patrzy na mnie, jej niebieskie oczy pragną, bym jej uwierzył. - Proszę, zaufaj mi.
Dotykam jej dłoni wciąż tkwiącej na moim ramieniu.
- Przecież ufam.
Uśmiecha się do mnie.
- To dobrze. - Wycofuje się w kierunku drzwi, najwidoczniej uważa rozmowę za zakończoną, niech jej będzie. - Spróbuj się zdrzemnąć. Dobranoc.
- Dobranoc.
Wychodzi z gabinetu, słucham jej kroków i zastanawiam się, co przysłało ją na dół. Nadal obstawiam, że chodziło o rozmowę z Jasperem, ale miło wiedzieć, że tu zajrzała i poświęciła mi trochę czasu. Wciąż mi głupio, że tak znienacka opowiedziałem jej o rodzicach, ale czuję ulgę. Nie odnoszę wrażenia, że jestem pozostawiony sam sobie.
Opuszczam pokój i zmierzam do swojej sypialni. Kładę się do łóżka pewien, że nie prześpię ani minuty. Ledwie zamykam oczy, a już zapadam w sen. Cara jest najwidoczniej moim najlepszym lekarstwem na bezsenność.
****
Patrzymy na nastolatkę z niedowierzaniem, jedynie Patrick uśmiecha się odrobinę zadziornie. Minęła dziewiąta, talerze z okruszkami po suchych kanapkach i miski z resztkami brązowej brei zwanej muesli zajmują miejsce na stole, przy którym siedzimy w szóstkę. Jonathan, ja i dzieciaki nie spuszczamy wzroku z blondynki, która właśnie na naszych oczach znika. Tak po prostu.
Rony otwiera buzię, Coraje gwiżdże cicho przez zaciśnięte zęby, Evemis próbuje dotknąć niewidzialną nastolatkę, a ja unoszę brew. W tym czasie Baker spokojnie dopija swoją kawę. Przyszedł do nas, gdy akurat zasiedliśmy do śniadania, a John komplementował wygląd Cary. Moja siostra znalazła dla niej świeże ubrania - trudno mi zrozumieć, że obie noszą ten sam rozmiar, a w dodatku w ubraniach Evemis blondynka wygląda jak jej rówieśniczka - więc księżniczka nie prezentuje się tak źle, choć widać po niej, że nie spała najlepiej. Tak jak ja, choć jestem wdzięczny sile wyższej za trzy godziny snu, wystarczą mi dwie kawy z rana zamiast czterech. Patrick przyszedł, przywitał się i podziękował za śniadanie, zjadł je ze swoją rodziną. Od tamtej pory siedzi na krześle i powoli sączy czarny napój, nic go nie rusza. Nawet nagłe zniknięcie.
- Nie wydajesz się być zaskoczony - zagajam psychologa.
- Bo nie jestem. - Patrzy na mnie swoim bystrym spojrzeniem. - Cleo przyszła do mnie, a właściwie włamała się do mojego gabinetu w Iglesii, będąc niewidzialną.
Blondynka ponownie jest z nami w swojej namacalnej postaci, zawstydzona spuszcza wzrok.
- Dlaczego? - pytam obojętnym tonem, zerkając na Carę. Moja postawa - obojętność, założone przed siebie ramiona, ponure spojrzenie - daje jej do zrozumienia, że nie popieram jej idei już teraz, gdy do głosowania jeszcze trochę pozostało.
- Bo byłam zdruzgotana po śmierci Simona, a Patrick wydał mi się odpowiednią osobą, z którą mogłabym porozmawiać.
Jej odpowiedź jest konkretna, uderza we mnie, bo dowodzi, że ja nie byłem tym, kto mógłby ją wesprzeć w trudnych chwilach. Nie oczekuję więc żadnych innych słów.
- Poza tym wy dwaj byliście zajęci treningami, a młodzieży nie chciałam obarczać taką wiedzą bez odpowiedniego przygotowania - tłumaczy. - Chciałam też sprawdzić, czy Victelia postawiła na baczność swoich ludzi, nikogo jednak nie zauważyłam.
- Bo robiła to po cichu - odzywa się Baker, ma zamyślony wyraz twarzy. - Próbowałem ją podejść, dać do zrozumienia, że wiem, co robi, choć nie mam na to dowodów. Odparła pewna siebie, że mam uważać, bo następnie to mnie może wziąć na celownik.
Zapada cisza, każdy z nas zdaje sobie sprawę, z jaką siłą zadarliśmy, włączając się w poszukiwaniu tożsamości Cary. Białowłosa radna może uprzykrzyć nam życie, pozbawić stanowisk. Mimo to widzę po towarzyszach, że zaryzykują. Na drugiej szali jest przecież możliwość zakończenia wojny raz na zawsze i powrót do monarchii, która wyniosła Ocelię na światową arenę polityczną i gospodarczą.
- Dobra - Jonathan chrząka. - Wszyscy wiemy, po co to zebranie. Cleo miała pokazać moc, zrobiła to. Chciała też coś przegłosować. Chyba już pora poznać to tak ważne zagadnienie.
Chmurzę się, co nie uchodzi uwadze blondynki, wzdycha cicho.
- Znalazłam sposób, jak zmniejszyć ryzyko dobrania się Victelii do naszej grupy. Mam pomysł, jak odsunąć wszelkie możliwe podejrzenia od was - uśmiecha się do Rony'ego i Evemis - i Patricka.
Nie w pełni świadomie nastolatkowie pochylają się do przodu, kapitan przegryza wargę, a ja nie spuszczam wzroku z dziewiętnastolatki. Wiem, co powie, i nie jestem z tego zadowolony.
- Postanowiłam wyruszyć na wojnę. Jutro, wraz z waszymi oddziałami.
Przez otwartą buzię Jonathana powinna przelecieć mucha i dostać się do wypustka języczka, może by oprzytomniał. Wszystko w pomieszczeniu zamarło, nawet zegar na chwilę przerwał swoją pracę. Ciężkie wyznanie zawisło w powietrzu niczym chmura zbierająca energię na potężną burzę. Front sympatii żywionej do księżniczki nagle napotkał swojego wroga, front niedowierzania i złości. Pierwszy piorun pochodzi od Rony'ego.
- To żart, prawda? - Szuka na twarzy dziewczyny śladów śmiechu czy nawet kłamstwa, ale musi zostać niepocieszony. - Przecież tam będzie ci groziło jeszcze większe niebezpieczeństwo!
- Dobrze to przemyślałaś? - pyta Evemis. - Bo jeśli to ma być tylko próba twojego altruizmu, to ci powiem, że możesz ją włożyć w wielką dziurę, a najlepiej się nią wypchać. - Cleo jest zaskoczona wybuchem brunetka, nie spodziewała się po niej braku kultury. Ale ja tak, przecież nauczyła się pyskować, naśladując mnie i moje zachowanie, kiedy to ja miałem kilkanaście lat. - Jeśli chcesz robić za jakąś cholerną męczennicę, bo czujesz, że tak musisz, to ja jestem stanowczo na nie.
Coraje jedynie patrzy na dziewczynę ze smutną miną, Patrick zerka na mnie. Nie udaję, że o decyzji blondynki usłyszałem jako pierwszy, nie zabieram głosu, bo Cleo poznała już moją opinię na ten temat.
- To nie tak - odzywa się księżniczka, bierze głęboki wdech. - Moja decyzja jest odrobinę podyktowana troską o was, ale bardziej chodzi o to, że chcę wykonać swoją powinność wobec narodu. Może niewiele osób wie, jaką funkcję powinnam pełnić w kraju, ale ja wiem, kim jestem. Chcę bronić swój kraj, bo taki jest mój obowiązek, a skoro mam do tego predyspozycje - Jasper odnalazł w archiwum jej zeszłoroczny test wytrzymałościowy, któremu poddawany jest każdy Karaańczyk w wieku 18-30 lat, miała wyniki bardzo powyżej przeciętnej - to chcę je odpowiednio wykorzystać.
- Ale hipotetycznie, jeśli zginiesz, raczej naród nie dowie się, że ty, jego prawowita królowa, oddałaś za niego życie.
Uwaga Patricka jest logiczna, ale nawet ona nie zdezorientuje blondynki. Przemyślała i opracowała wszystko, nawet wzięła pod uwagę swoją ewentualną śmierć. Inteligencji i sprytu mogę jej jedynie pozazdrościć i czuć dumę, że moja przyjaciółka potrafi zadbać o wszystko, co dla niej ważne.
- To także wzięłam pod uwagę i nie musicie się martwić - Karaan dowie się o swojej księżniczce w chwili, gdy stąd wyjedziemy.
Podziwiam jej pewność siebie co do wyjazdu, jednak dalej sceptycznie podchodzę do jej pomysłu.
- Niby jak chcesz to zrobić? - pytam. - Nagrasz oświadczenie i każesz Jasperowi wcisnąć je do programu puszczanego w południe?
Blondynka uśmiecha się do mnie złośliwie.
- Właściwie już to zrobiłam.
Jestem zaskoczony.
- Że co proszę? - Nie wierzę, że zdobyła się na coś takiego.
- Zrobiłam to. Wczoraj pod waszą nieobecność nagrałam film, który został wzbogacony o skradzione z archiwum akta potwierdzające moją tożsamość. To przestępstwo, wiem, ale nieporównywalnie mniejsze z zabójstwem sześciorga członków rodziny królewskiej. Jutro w południe Jasper przejmie wszystkie sieci i go upubliczni. My będziemy w drodze do cieśniny, a Victelia będzie miała swoje problemy na miejscu, nie starczy jej czasu na atak na naszą grupę.
- Pokazałaś swoje umiejętności? - zapytuje Patrick.
- Stworzyłam świetlistą kulę. Taką samą, jak ta, którą oberwał Meyves. - Kapitan Luchy chichocze pod nosem. - Wszystko zostało ukazane zgodnie z prawdą. - Dziewczyna spogląda po nas. - Proszę, byście teraz zagłosowali za moim pomysłem. Jesteśmy drużyną. Chcę wiedzieć, czy mam wasze wsparcie.
- Dobrze. - Baker przejmuje na siebie rolę przewodniczącego. - Pójdziemy po kolei według wieku. Rony?
Chłopak jest przygnębiony, mam więc nadzieję, że podziela moje zdanie.
- Jestem na tak. - Płonna nadzieja. Trzynastolatek patrzy na księżniczkę. - Tylko nie daj się zabić.
Dziewczyna uśmiecha się do niego z wdzięcznością.
- Nie dam. Ochronię też innych.
Młodzieniec kiwa głową i odwzajemnia uśmiech.
- Dobrze. - Patrick odchrząkuje. - Evemis?
- Tak.
Żadnego zastanowienia czy niepewności; nastolatka jest przekonana, że plan jej przyjaciółki w pełni się powiedzie.
Psycholog kiwa głową i zerka na mnie.
- Meyves?
- Nie - odpowiadam twardo, pozostali patrzą na mnie, a wzrok Cleo pyta dlaczego? - Za duże ryzyko.
- Jonathan?
Kapitan poprawia się na krześle.
- Tak.
- Jasper?
Komputer momentalnie ożywa, da się to wyczuć w powietrzu.
- Tak! - odpowiada wyraźnie.
- Ja również jestem za wyruszeniem. Mamy więc pięć do jednego. - Baker spogląda na księżniczkę i uśmiecha się. - Brawo, dopięłaś swego. Wyruszasz na wojnę.
- Dziękuję za to wsparcie. Jesteście wspaniali.
Głosowanie się odbyło, wynik jawny, koniec posiedzenia. Podnoszę się od stołu i zmierzam do gabinetu. Zanim zamknę za sobą drzwi, słyszę jeszcze rozmowę Cary i Johna.
- Potrzebujesz czegoś?
- Tylko jednej rzeczy. Ukradnijcie dla mnie mundur.
Siadam za biurkiem i wpatruję się w zdjęcie rodziców stojące na blacie, oprawione w ramkę. Czy dobrze robimy?, pytam ich, ale nie mam co liczyć na odpowiedź, przecież są martwi.
I my też niedługo możemy być.
Został dzień do zmierzenia z wrogiem. Słyszę, że blondynka rozpoczyna przygotowania. Modlę się, by Bóg - o ile ktoś taki jeszcze istnieje - ocalił nas od wszystkiego złego.
Rony otwiera buzię, Coraje gwiżdże cicho przez zaciśnięte zęby, Evemis próbuje dotknąć niewidzialną nastolatkę, a ja unoszę brew. W tym czasie Baker spokojnie dopija swoją kawę. Przyszedł do nas, gdy akurat zasiedliśmy do śniadania, a John komplementował wygląd Cary. Moja siostra znalazła dla niej świeże ubrania - trudno mi zrozumieć, że obie noszą ten sam rozmiar, a w dodatku w ubraniach Evemis blondynka wygląda jak jej rówieśniczka - więc księżniczka nie prezentuje się tak źle, choć widać po niej, że nie spała najlepiej. Tak jak ja, choć jestem wdzięczny sile wyższej za trzy godziny snu, wystarczą mi dwie kawy z rana zamiast czterech. Patrick przyszedł, przywitał się i podziękował za śniadanie, zjadł je ze swoją rodziną. Od tamtej pory siedzi na krześle i powoli sączy czarny napój, nic go nie rusza. Nawet nagłe zniknięcie.
- Nie wydajesz się być zaskoczony - zagajam psychologa.
- Bo nie jestem. - Patrzy na mnie swoim bystrym spojrzeniem. - Cleo przyszła do mnie, a właściwie włamała się do mojego gabinetu w Iglesii, będąc niewidzialną.
Blondynka ponownie jest z nami w swojej namacalnej postaci, zawstydzona spuszcza wzrok.
- Dlaczego? - pytam obojętnym tonem, zerkając na Carę. Moja postawa - obojętność, założone przed siebie ramiona, ponure spojrzenie - daje jej do zrozumienia, że nie popieram jej idei już teraz, gdy do głosowania jeszcze trochę pozostało.
- Bo byłam zdruzgotana po śmierci Simona, a Patrick wydał mi się odpowiednią osobą, z którą mogłabym porozmawiać.
Jej odpowiedź jest konkretna, uderza we mnie, bo dowodzi, że ja nie byłem tym, kto mógłby ją wesprzeć w trudnych chwilach. Nie oczekuję więc żadnych innych słów.
- Poza tym wy dwaj byliście zajęci treningami, a młodzieży nie chciałam obarczać taką wiedzą bez odpowiedniego przygotowania - tłumaczy. - Chciałam też sprawdzić, czy Victelia postawiła na baczność swoich ludzi, nikogo jednak nie zauważyłam.
- Bo robiła to po cichu - odzywa się Baker, ma zamyślony wyraz twarzy. - Próbowałem ją podejść, dać do zrozumienia, że wiem, co robi, choć nie mam na to dowodów. Odparła pewna siebie, że mam uważać, bo następnie to mnie może wziąć na celownik.
Zapada cisza, każdy z nas zdaje sobie sprawę, z jaką siłą zadarliśmy, włączając się w poszukiwaniu tożsamości Cary. Białowłosa radna może uprzykrzyć nam życie, pozbawić stanowisk. Mimo to widzę po towarzyszach, że zaryzykują. Na drugiej szali jest przecież możliwość zakończenia wojny raz na zawsze i powrót do monarchii, która wyniosła Ocelię na światową arenę polityczną i gospodarczą.
- Dobra - Jonathan chrząka. - Wszyscy wiemy, po co to zebranie. Cleo miała pokazać moc, zrobiła to. Chciała też coś przegłosować. Chyba już pora poznać to tak ważne zagadnienie.
Chmurzę się, co nie uchodzi uwadze blondynki, wzdycha cicho.
- Znalazłam sposób, jak zmniejszyć ryzyko dobrania się Victelii do naszej grupy. Mam pomysł, jak odsunąć wszelkie możliwe podejrzenia od was - uśmiecha się do Rony'ego i Evemis - i Patricka.
Nie w pełni świadomie nastolatkowie pochylają się do przodu, kapitan przegryza wargę, a ja nie spuszczam wzroku z dziewiętnastolatki. Wiem, co powie, i nie jestem z tego zadowolony.
- Postanowiłam wyruszyć na wojnę. Jutro, wraz z waszymi oddziałami.
Przez otwartą buzię Jonathana powinna przelecieć mucha i dostać się do wypustka języczka, może by oprzytomniał. Wszystko w pomieszczeniu zamarło, nawet zegar na chwilę przerwał swoją pracę. Ciężkie wyznanie zawisło w powietrzu niczym chmura zbierająca energię na potężną burzę. Front sympatii żywionej do księżniczki nagle napotkał swojego wroga, front niedowierzania i złości. Pierwszy piorun pochodzi od Rony'ego.
- To żart, prawda? - Szuka na twarzy dziewczyny śladów śmiechu czy nawet kłamstwa, ale musi zostać niepocieszony. - Przecież tam będzie ci groziło jeszcze większe niebezpieczeństwo!
- Dobrze to przemyślałaś? - pyta Evemis. - Bo jeśli to ma być tylko próba twojego altruizmu, to ci powiem, że możesz ją włożyć w wielką dziurę, a najlepiej się nią wypchać. - Cleo jest zaskoczona wybuchem brunetka, nie spodziewała się po niej braku kultury. Ale ja tak, przecież nauczyła się pyskować, naśladując mnie i moje zachowanie, kiedy to ja miałem kilkanaście lat. - Jeśli chcesz robić za jakąś cholerną męczennicę, bo czujesz, że tak musisz, to ja jestem stanowczo na nie.
Coraje jedynie patrzy na dziewczynę ze smutną miną, Patrick zerka na mnie. Nie udaję, że o decyzji blondynki usłyszałem jako pierwszy, nie zabieram głosu, bo Cleo poznała już moją opinię na ten temat.
- To nie tak - odzywa się księżniczka, bierze głęboki wdech. - Moja decyzja jest odrobinę podyktowana troską o was, ale bardziej chodzi o to, że chcę wykonać swoją powinność wobec narodu. Może niewiele osób wie, jaką funkcję powinnam pełnić w kraju, ale ja wiem, kim jestem. Chcę bronić swój kraj, bo taki jest mój obowiązek, a skoro mam do tego predyspozycje - Jasper odnalazł w archiwum jej zeszłoroczny test wytrzymałościowy, któremu poddawany jest każdy Karaańczyk w wieku 18-30 lat, miała wyniki bardzo powyżej przeciętnej - to chcę je odpowiednio wykorzystać.
- Ale hipotetycznie, jeśli zginiesz, raczej naród nie dowie się, że ty, jego prawowita królowa, oddałaś za niego życie.
Uwaga Patricka jest logiczna, ale nawet ona nie zdezorientuje blondynki. Przemyślała i opracowała wszystko, nawet wzięła pod uwagę swoją ewentualną śmierć. Inteligencji i sprytu mogę jej jedynie pozazdrościć i czuć dumę, że moja przyjaciółka potrafi zadbać o wszystko, co dla niej ważne.
- To także wzięłam pod uwagę i nie musicie się martwić - Karaan dowie się o swojej księżniczce w chwili, gdy stąd wyjedziemy.
Podziwiam jej pewność siebie co do wyjazdu, jednak dalej sceptycznie podchodzę do jej pomysłu.
- Niby jak chcesz to zrobić? - pytam. - Nagrasz oświadczenie i każesz Jasperowi wcisnąć je do programu puszczanego w południe?
Blondynka uśmiecha się do mnie złośliwie.
- Właściwie już to zrobiłam.
Jestem zaskoczony.
- Że co proszę? - Nie wierzę, że zdobyła się na coś takiego.
- Zrobiłam to. Wczoraj pod waszą nieobecność nagrałam film, który został wzbogacony o skradzione z archiwum akta potwierdzające moją tożsamość. To przestępstwo, wiem, ale nieporównywalnie mniejsze z zabójstwem sześciorga członków rodziny królewskiej. Jutro w południe Jasper przejmie wszystkie sieci i go upubliczni. My będziemy w drodze do cieśniny, a Victelia będzie miała swoje problemy na miejscu, nie starczy jej czasu na atak na naszą grupę.
- Pokazałaś swoje umiejętności? - zapytuje Patrick.
- Stworzyłam świetlistą kulę. Taką samą, jak ta, którą oberwał Meyves. - Kapitan Luchy chichocze pod nosem. - Wszystko zostało ukazane zgodnie z prawdą. - Dziewczyna spogląda po nas. - Proszę, byście teraz zagłosowali za moim pomysłem. Jesteśmy drużyną. Chcę wiedzieć, czy mam wasze wsparcie.
- Dobrze. - Baker przejmuje na siebie rolę przewodniczącego. - Pójdziemy po kolei według wieku. Rony?
Chłopak jest przygnębiony, mam więc nadzieję, że podziela moje zdanie.
- Jestem na tak. - Płonna nadzieja. Trzynastolatek patrzy na księżniczkę. - Tylko nie daj się zabić.
Dziewczyna uśmiecha się do niego z wdzięcznością.
- Nie dam. Ochronię też innych.
Młodzieniec kiwa głową i odwzajemnia uśmiech.
- Dobrze. - Patrick odchrząkuje. - Evemis?
- Tak.
Żadnego zastanowienia czy niepewności; nastolatka jest przekonana, że plan jej przyjaciółki w pełni się powiedzie.
Psycholog kiwa głową i zerka na mnie.
- Meyves?
- Nie - odpowiadam twardo, pozostali patrzą na mnie, a wzrok Cleo pyta dlaczego? - Za duże ryzyko.
- Jonathan?
Kapitan poprawia się na krześle.
- Tak.
- Jasper?
Komputer momentalnie ożywa, da się to wyczuć w powietrzu.
- Tak! - odpowiada wyraźnie.
- Ja również jestem za wyruszeniem. Mamy więc pięć do jednego. - Baker spogląda na księżniczkę i uśmiecha się. - Brawo, dopięłaś swego. Wyruszasz na wojnę.
- Dziękuję za to wsparcie. Jesteście wspaniali.
Głosowanie się odbyło, wynik jawny, koniec posiedzenia. Podnoszę się od stołu i zmierzam do gabinetu. Zanim zamknę za sobą drzwi, słyszę jeszcze rozmowę Cary i Johna.
- Potrzebujesz czegoś?
- Tylko jednej rzeczy. Ukradnijcie dla mnie mundur.
Siadam za biurkiem i wpatruję się w zdjęcie rodziców stojące na blacie, oprawione w ramkę. Czy dobrze robimy?, pytam ich, ale nie mam co liczyć na odpowiedź, przecież są martwi.
I my też niedługo możemy być.
Został dzień do zmierzenia z wrogiem. Słyszę, że blondynka rozpoczyna przygotowania. Modlę się, by Bóg - o ile ktoś taki jeszcze istnieje - ocalił nas od wszystkiego złego.
Fakt, trochę mało akcji, ale gonienie na złamanie karku byłoby tu gorszym rozwiązaniem. Te kwestie należało wyjaśnić, poza tym to jest jednak taki trochę znak rozpoznawczy tego opowiadania. Takie jest od początku.
OdpowiedzUsuńStrach Meyvesa jest jak najbardziej na miejscu. Zresztą choć raz pokazujesz go w trochę innej wersji niż zwykle. Do tego troszczy się o Carę, co widać coraz lepiej. Z drugiej jednak strony jego opór nie jest trochę nie na miejscu. Cara musi sama zacząć o sobie decydować, jest mądrą dziewczyną i wie, na co się porywa. To naprawdę spora różnica od tego, co było na początku. Łatwo nie będzie, ale wierzę, że sobie poradzą.
Pozdrawiam
Laurie
Cały WiP pozbawiony jest dynamizmu, ale zgadzam się - nagła akcja zakłóciłaby odbiór.
UsuńDziękuję za komentarz! :*
(Odpowiadam z dużym opóźnieniem, ale dziwnie się czułam, w ogóle nie odpowiadając)